- Kochanie, nie
możesz do mleka wsypywać kukurydzy – Rosalie odłożyła trzymany w ręku nóż i
podeszła do stojącej na krzesełku i trzymającej rączki na blacie Hermiony.
Dziewczynka przygryzła delikatnie język tak, że wydostawał się poza wargi, a
także zmarszczyła czoło, patrząc na ciotkę ze zdziwieniem.
- Ciałam zrobić
popcorn – zawiesiła smutno głowę. – Mama wzuca kukurydzę i zawse robi taki
biały – dodała z inteligentną miną.
Rosalie uśmiechnęła się ciepło i wzięła
bratanicę na ręce. Oparła ją na lewym udzie i wyciągnęła z lodówki pełny
kartonik z mlekiem.
- Chcesz kakao?
- Tak! – szatynka
ożywiła się, tuląc ciotkę. Kobieta pokręciła głową z szerokim uśmiechem.
Uwielbiała tą małą! Jej synek był starszy, więc jego pomysły zaczynały omijać
pewne bariery, natomiast Hermiona, uwielbiająca zawsze wszystko wiedzieć,
dokonywała rozbrajających odkryć.
Rosalie wylała mleko do garnka i położyła na
zapalonym wcześniej palniku. Hermiona przyglądała się jej poczynaniom z
delikatnie rozchylonymi usteczkami.
- Gdy będzie
gotowe – szatynka pocałowała bratanicę w czoło – to ci przyniosę. Tymczasem
może chciałabyś obejrzeć jakąś bajkę?
- Smerfy! –
klasnęła w dłonie. – Cy mogę?
- Nie jestem do
końca pewna, czy Tom ma kasetę ze „Smerfami” – Rosalie zaśmiała się, gdy
zauważyła, że na wzmiankę o swoim synku Hermiona zmarszczyła czoło i drgnęła na
jej rękach. Chciała, żeby rodzina żyła w zgodzie przez wzgląd na fakt, że nie
liczyła zbyt wielu członków, jednak urocza rywalizacja dwójki najmłodszych jej
przedstawicieli wywoływała na jej twarzy jedynie uśmiech.
- Ja mam w domku –
oznajmiła z dumną miną.
Szatynka położyła dziewczynkę na fotelu, a
sama pochyliła się nad szafą i odsunęła szufladę. Znajdowała się w niej pokaźna
kolekcja filmów i bajek zarówno tych kupionych w sklepie, jak i nagranych na
czyste kasety. Ze skupieniem odczytywała tytuły z grzbietów, by móc na końcu
uśmiechnąć się.
- To twój
szczęśliwy dzień, kochanie. Mamy „Smerfy”.
Hermiona zamachała wesoło nóżkami.
Uwielbiała „Smerfy”, odkąd tylko mama po raz pierwszy włączyła jej tę cudowną
bajkę! Oczywiście miała również innych faworytów, jednak czas spędzony przed
telewizorem w otoczeniu zabawnych niebieskich przyjaciół uważała za doskonale
zagospodarowany.
Gdy na ekranie pojawiły się pierwsze postacie,
a po pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk piosenki rozpoczynającej bajkę, Hermiona
włączyła się i próbowała niemal przekrzyczeć twórców.
Rosalie zostawiła bratanicę w pokoju i
wróciła do kuchni. W ostatniej chwili, bo mleko zdążyło się już podnieść i
gdyby nie szybka interwencja to wydostałoby się z garnka. Wyciągnęła z szafy
kubeczek i wlała do niego mleka, a także dosypała kakao. Odłożyła pragnąc, aby
wystygło. Postanowiła w tym czasie zrobić dziewczynce kanapki z dżemem
truskawkowym, który mała uwielbiała.
Kilka minut później weszła do salonu i z
rozbawieniem utkwiła spojrzenie w bratanicy, która tańczyła przed telewizorem,
naśladując jednego z bohaterów.
- Balerino, chyba
czas na krótką przerwę w treningu.
Hermiona uśmiechnęła się, siadając przed
ławą, na której Rosalie położyła jedzenie.
Kończyła już drugą kanapeczkę, gdy rozległo
się pukanie do drzwi. Dziewczynka nie zwróciła na nie najmniejszej uwagi, gdyż
całkowicie skupiła ją na próbach obgryzienia skórki od chleba z najmniejszą szkodą
dla siebie samej. Jej buźka ozdobiona była czerwonymi plamami od dżemu, jednak
makijaż tego typu nie przeszkadzał jej w najmniejszym stopniu.
Rosalie wyszła z salonu, zostawiając Hermionę samą. Brązowooka odłożyła
skórki od chleba i upiła łyk kakao. Cudowny smak! Spośród wszystkiego, co
dotychczas piła, tylko kakao uwielbiała. No dobrze, w parze z sokiem
pomarańczowym.
Z błogą miną zajęła wcześniejsze miejsce,
jednak po chwili zacisnęła usta w kreseczkę, z oburzeniem uderzając piąstką o
fotel. Ciocia zatrzymała bajkę! Jednak jako osoba znająca się na nowoczesnej
technologii uważała, że uda jej się samej naprawić drobny problem. Nie mogła
bowiem wołać cioci – mama zabraniała przeszkadzania dorosłym w konwersacji.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby na wideo nie
znajdowały się aż… Hermiona paluszkiem dotykała każdego, dobrze doliczając się
czterech przycisków. Czterech! Byłaby już prawie złamała daną obietnicę mamie –
dotyczącą oczywiście nie przerywania dorosłym – ale w porę sobie przypomniała,
że jeden trójkącik i dwie kreseczki były tym, co powinno znajdować się na
przycisku. Z uśmiechem włączyła więc bajkę i usiadła przed telewizorem,
podpierając główkę na dłoni.
Miała właśnie krzyknąć „zostaw go, Klakier!”
kiedy to ciocia ją ubiegła wrzaskiem. Hermiona zacisnęła dłonie w piąski,
marszcząc czoło z niesmakiem. W porę się jednak opamiętała – mama zawsze
powtarzała, że ciocia jest spokojną osobą. A przecież spokojne osoby chyba nie
krzyczą?
Wyszła z salonu i schowała się za ścianą
tak, aby widzieć dziwnie ubranych dwóch mężczyzn ze smutnymi minami i ciocię,
która… płakała.
- Co jej zrobiliscie?!
– Hermiona poczuła, że jest odpowiedzialna za ciocię. Podbiegła do mężczyzn i
posłała im zaciekawione, ale jednocześnie obrażone spojrzenie. Poprzez dziwne
ubranie rozumiała ciemny kombinezon z dziwnymi paskami i jakimś napisem,
którego szatynka nie była jeszcze w stanie rozczytać, gdyż mama nauczyła ją
tylko trzech literek – O, L, I. Co prawda wszystkie znajdowały się na ich
ubraniach, ale nie wiedziała co dokładniej oznaczały.
Rosalie zaniosła się jeszcze głośniejszym
płaczem. Przykucnęła, gestem dając do zrozumienia, aby Hermiona ją przytuliła.
Trzyletnia dziewczynka patrzyła cały czas na mężczyzn, którzy co prawda nie
wykazywali wrogiego zachowania, ale… dlaczego ciocia płakała? Musiał istnieć
przecież jakiś powód.
- Mama mówi mi
zawse, że nie powinno się tracić casu na płac.
- Kochanie –
ciocia rozpłakała się jeszcze bardziej, o ile to było możliwe. Hermiona
posłusznie wtuliła się w ciało ciotki.
Nie miała pojęcia o tragedii, której stała
się ofiarą.
~*~*~*~
Maj,
2005r.
Słońce dzięki swojej niebanalnej sile
przebicia zapanowało całkowicie nad sklepieniem niebieskim, eliminując
przeszkody, które mogłyby w jakikolwiek sposób przyćmić jego blask. Chmury więc
nie miały nawet odwagi się pojawić, a nawet wiatr, pozornie niezwiązany z
niebem, postanowił poddać się i odsunąć w cień. Szykował bowiem siły na
wieczór, na który to przygotował porozumienie z burzą i deszczem.
Niedziela od zawsze była jednym z
najbardziej lubianych dni w tygodniu, w szczególności dla zakopanej w pościeli brązowookiej
szatynki, która ignorując błagalne wołanie budzika, bezczelnie spała. Urządzenie
ze wszystkich sił starało się zrzucić ją z łóżka, jednakże nie miało zbyt
wielkiej mocy i żałośnie wyło łudząc się, że uda mu się osiągnąć cel. Po kilku
sekundach jednak rozbrzmiał się dźwięk komórki, który to wypchnął dziewczynę z
łóżka.
~*~
- Ginny, czemu o
tej godzinie mnie budzisz? – rozmasowałam obolałe udo. Zaplątywanie się w
kołdrę nie było często moim udziałem, jednakże każdemu mogło się zdarzyć.
Prawda?
- Jakoś tak smutno
mi się zrobiło… - powiedziała zadziwiająco cicho. – Pomyślałam, że może
chciałabyś wpaść do mnie na całą niedzielę? Ponudzimy się razem, bo chyba nie
masz planów?
- Dziewczyno, jest
ósma rano!
- Wiem! – nie
musiałam stać przed przyjaciółką, aby dowiedzieć się jak wyglądała w tamtym
momencie. Jej usta najpewniej ułożyły się w poziomą kreseczkę, a zmarszczone
czoło dodawało zabawnego uroku. – Kto jak kto, ale sądziłam, że akurat ty
jesteś rannym ptaszkiem.
- Nie dzisiaj –
westchnęłam, próbując jedną ręką pościelić łóżko. Po chwili otworzyłam
delikatnie usta, bowiem dotarł do mnie sens słów przyjaciółki. – Zaraz, zaraz.
Skąd wiesz, że nie mam planów na dzisiaj?
- A masz?! –
krzyknęła z rozbawieniem.
Przez chwilę nic nie odpowiadałam, co
wystarczyło rudowłosej, aby wyciągnąć wnioski.
- Słuchaj, Harry
szykuje się do rozgrywek, a poza tym to za cztery dni wyjeżdżają do Berlina, a
ja jestem taka biedna, sama... w wielkim, pustym domu. Zgredek przechodzi bunt
wieku młodzieńczego i w ogóle nie chce mnie słuchać… uratuj biedną kobietę z
opresji! Jesteś moją jedyną nadzieją.
- No dobra –
zaśmiałam się. Pomimo wieku Ginny była zadziwiająco dziecinna. Nie tylko ona. – Za dwie godziny będę u
ciebie. Załóż ładna letnią sukienkę!
- Dlaczego akurat
sukienkę?
- Skoro zapraszasz
mnie na randkę to chyba nie sądzisz, że możesz przyjść w byle czym?
~*~
Szczerze mówiąc sama nie wiedziałam dlaczego
zaproponowałam Ginny, by ubrała sukienkę. Sama nie miałam ich zbyt wiele,
niezależnie od ich przeznaczenia. Letnią miałam tylko jedną, jednak – na całe
szczęście – pogoda pozwalała na ubranie białej, rozkloszowanej sukienki na
grubych ramiączkach, ozdobionej całkowicie pięknymi kwiatami.
Kiedy spojrzałam w lustro spostrzegłam, że
kompletnie nie przypominałam siebie, jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało. Mój
styl był nieco bardziej praktyczny, natomiast w sukience wyglądałam jak
romantyczna dziewczyna wybierająca się na spacer po plaży z ukochanym.
Wzruszyłam jednak ramionami i uśmiechnęłam się, dopełniając romantyczny
wizerunek rozpuszczonymi włosami. Nogi wsunęłam w jasnoróżowe baletki i
zajrzałam do skrytki z przeróżnymi przedmiotami. Postanowiłam bowiem, że
zabiorę Ginny na piknik. Dzień lenistwa należał się w końcu każdemu!
Znalezienie koszyka nie było taką prostą
sprawą, jak mogło się wydawać na początku. Oczywiście w skrytce panował
względny porządek, jednak nie pamiętałam, gdzie znajdowały się mniej używane
przedmioty.
Kiedy w końcu znalazłam sporych rozmiarów
wiklinowy koszyk, położyłam go na blacie w kuchni i umieściłam w nim serwetkę. Na
całe szczęście szafy nie świeciły pustkami, a więc nie miałam problemu ze
znalezieniem jedzenia, które można było wziąć.
Wzięłam również sporych rozmiarów koc i
poduszkę – Ginny co prawda w każdej sytuacji zachowywała się jak kompletnie
zdrowy człowiek, jednak jej komfort był dla mnie niezwykle ważny.
Zerknęłam na zegarek. Miałam co prawda
jeszcze sporo czasu, jednak zdawałam sobie sprawę, że w weekendy znaczna część
londyńskich rodzin zamierzała wyjechać poza miasto, a więc istniała możliwość,
że natrafiłabym na potężne korki.
Niestety, nie pomyliłam się.
~*~
- Myślałam, że ponudzimy się w
domu. Kupiłam lody, czekoladę…
- Nie marudź, tylko chodź!
- A co ze
Zgredkiem? – Ginny skrzyżowała ręce na piersi i przyjrzała mi się badawczo. –
Nie pomyślałaś, prawda?
Pokręciłam oczami z dezaprobatą.
- Weź smycz. Jedziemy nad
jezioro, więc nie będzie najmniejszego problemu, żeby wziąć pieska.
Ginny zamyśliła się, lecz po chwili kiwnęła głową z zadowoleniem.
- Dobra, ale jak coś to ty go
gonisz.
- Nie ma sprawy.
~*~
Jezioro Riuslip Lido nie należało do
największych, jakie w życiu widziałam, jednak doskonale nadawało się do
spędzenia tam popołudnia. Blisko wody znajdowało się co prawda mnóstwo ludzi,
jednak z rudowłosą ulokowałyśmy się nieco bliżej drzew co gwarantowało nam
więcej cienia i większy spokój.
Nie było na tyle gorąco, aby się kąpać, a
woda z pewnością musiała być jeszcze zimna, a mimo to mnóstwo dzieci pluskało
się wesoło wraz ze swoimi rodzicami.
Rozłożyłam koc i pomogłam przyjaciółce
usiąść na nim. Miałyśmy pewien problem z przeniesieniem jej wózka, jednak
znaczną część drogi pokonałyśmy po wydeptanej wcześniej ścieżce, więc udało nam
się osiągnąć cel bez większych poświęceń. Zgredek, o dziwo, był bardzo spokojny
i bez smyczy szedł obok, bez zbędnego oddalania się.
- Muszę ci
podziękować. Dawno mój dzień nie rokował tak dobrze.
- A widzisz?
Jednak czasami mam świetne pomysły – zaśmiałam się, wyjmując z koszyka ciastka.
– Chcesz poduszkę? – przypomniałam sobie nagle. – W samochodzie mam, także mogę
po nią iść.
- Nie, nie –
rudowłosa pokręciła głową z uśmiechem, sięgając po ciastko. – Tak jest
idealnie.
Zajęłam miejsce tuż obok, z rozbawieniem
obserwując Zgredka szczekającego na kamień. Małe pieski były cudowne!
- Mama, weś go!
Odwróciłam się nagle, słysząc krzyk małej
dziewczynki. Początkowo myślałam, że stało jej się coś, jednak odetchnęłam z
ulgą uświadamiając sobie, że dziecko po prostu uciekało przed swoim bratem,
który gonił ją z wiaderkiem pełnym wody.
I wtedy… Zrobiło mi się smutno i poczułam
dziwny uścisk w piersi. Uczucie było tak nieprzyjemne, że musiałam odwrócić
wzrok i skupić uwagę na Zgredku, który poczuwał się w obowiązku do ganienia każdego leżącego kamienia.
Pojawiło się we mnie dziwne pragnienie,
pragnienie bycia matką. Oczywiście mając dwadzieścia sześć lat znaczna część
kobiet mogła się już cieszyć macierzyństwem, jednak ja nigdy wcześniej nie
odczuwałam takiej tęsknoty. Tym bardziej więc zaczęłam się zastanawiać nad
przyczyną. Czyżby każdy człowiek w
pewnym momencie życia dorastał do takich rozważań?
Nie tęskniłam za Ronem, nie w tym znaczeniu.
Nigdy nie zniszczyłabym szczęścia drugiej osoby tylko po to, aby samej być
szczęśliwą. Dotarło jednak do mnie, że gdybym podejmowała inne decyzje to mamą
małego Jacoba byłabym ja, a nie Lavender. I trudno było mi powiedzieć, czy
żałowałam tego wszystkiego. W pewnym sensie – tak.
- Wyobrażasz
sobie, że wybrałam się kiedyś na zakupy z moją mamą i byłyśmy w markecie, a tu
nagle podbiega do mnie jakaś blondyneczka na szpilkach dłuższych niż mój palec
wskazujący, prosi mnie o autograf i zdjęcie, i żeby tego było mało to jeszcze
zostawiła mi swoją wizytówkę mówiąc, że byłaby zaszczycona, gdybyśmy kiedyś
wpadli do jej biura turystycznego, bo ma takie fajne oferty… no co?
Z trudem powstrzymywałam się, aby nie
wybuchnąć śmiechem.
- Uważasz, że to
było zabawne? – Ginny zmarszczyła czoło. – Ludzie po prostu zaczynają w końcu
doceniać, ile znaczę dla tego cudownego kraju. Dzisiaj Londyn, jutro Paryż…
- … a pojutrze
Nowy Jork! – dokończyłam z rozbawieniem nasze powiedzonko z licealnych lat.
Szczerze powiedziawszy z perspektywy czasu nie potrafiłam dokładniej wskazać
jego źródła, jednakże w wielu sytuacjach idealnie pasowało.
- Zobaczysz!
Wspomnisz moje słowa – pogroziła mi palcem, ale po chwili posmutniała i
odwróciła głowę.
- Czy coś się
stało? – zapytałam cicho, klepiąc się po udzie, aby przywołać Zgredka. Piesek
zamerdał ogonkiem i przybiegł, kładąc się między nami. Odwrócił się tak, że
jego łapki były w powietrzu. – Sugestia: głaszcz mnie i rozpieszczaj.
- Już ja cię
porozpieszczam – Ginny zaczęła drapać pieska. Zgredek dyszał wesoło.
- Teraz jak na
spowiedzi – nie pozwoliłam uciec od tematu – co się stało?
- Wiesz, nie do
końca tak wyobrażałam sobie moje życie.
- A jak je sobie
wyobrażałaś?
Westchnęła.
- Przede wszystkim
nie na wózku – pokręciła głową. Zgredek zaczął szczekać, gdyż Ginny odsunęła
rękę, ale mimo wszystko nie kontynuowała pieszczot – Harry’ego znaczną część
czasu nie ma w domu, a ja czuję się taka bezużyteczna.
- Ginny, co ty… -
zamilkłam, widząc jej rozzłoszczone spojrzenie.
- Jestem w stanie
zaopiekować się Zgredkiem, bo nie trzeba za nim ciągle biegać. Ale co z
dziećmi? Ja…
- Jesteś w ciąży?
– zapytałam drżącym z emocji głosem.
- Oczywiście, że
nie – zmroziła mnie spojrzeniem. – Nie zaczynamy spraw od końca.
- Jasne. W takim
razie…
- Nie sądzisz, że
każdy facet marzy o dziecku?
Wzruszyłam ramionami, czując przyspieszone
bicie serca. Nie Ginny, nie każdy facet.
Każdy człowiek. Przynajmniej teoretycznie.
- Jasne, wiecznie
perfekcyjna pani… panna Granger – pokręciła oczami. – Dziecko mogłoby popsuć
twój uporządkowany świat.
- O co ci chodzi?
– burknęłam. – Sądzisz, że postrzegam świat w ten sposób, tak? Jesteś w
głębokim błędzie! – warknęłam. Nawet Zgredek nieco się przestraszył, gdyż
podkulił ogon i usiadł obok Ginny, chowając łebek pod łapkami.
- A więc…
Przemowę Ginny przerwał dźwięk dzwoniącej
komórki. Z rozdrażnieniem zaczęłam przeszukiwać torebkę i zanim z triumfalną
miną zdążyłam wyciągnąć przenośne urządzenie, potencjalny rozmówca zdążył się
rozłączyć. Zamierzałam dowiedzieć się kim był i oddzwonić, jednak musiał być to
pilny telefon, gdyż już po kilku sekundach na wyświetlaczu zauważyłam imię
Blaise’a.
- Tak?
- Witam panią,
panno Granger. Ma pani dzisiaj wolną chwilę?
- Blaise, skąd ten
oficjalny ton? – zaśmiałam się. Starałam się nie patrzeć na Ginny, aby nie psuć
sobie humoru. Rozmowa nie została zakończona, a ja tak szybko nie zapominałam o
tym, co mówili do mnie ludzie. Tym bardziej, jeśli dyskusje dotyczyły raniących
tematów.
- Niedziela,
słońce pięknie świeci… otóż uznałem, że należy to w pewien sposób uczcić.
- W jaki sposób?
- Jesteśmy już
troszeczkę wyrośnięci, aby chodzić na dyskoteki, ale pomyślałem, że mogłabyś
pojechać ze mną do Malfoy’a i go trochę wkurzyć.
- Jestem z Ginny
nad jeziorem i…
- Nad jeziorem?
Którym?
- Riuslip Lido,
ale…
- Zgrywałem się
tylko. Chciałem sprawdzić, czy jesteś w domu.
- Mogłeś po prostu
przyjechać – zaśmiałam się.
- A ciekawe kto mi
odda za paliwo! – jego oburzenie zabrzmiało niezwykle autentycznie. – Ale skoro
jesteście nad jeziorem… może przygarnęłybyście biednego mężczyznę pod
trzydziestkę, niebieskookiego, niezwykle przystojnego i…
- Daruj sobie –
przerwałam jego autoreklamę. – Jeśli musisz to przyjedź, miejsce się znajdzie.
- Jesteś bardzo
łaskawa! Wolisz ketchup łagodny czy pikantny?
- Ale… co?
- Pikantny czy
łagodny? – zniecierpliwił się.
- Łagodny.
- A Wiewióra?
- Hej! Ile ty masz
lat, żeby wyrażać się w taki sposób?
- No jaki?
- Ginny –
odwróciłam się do przyjaciółki. Rudowłosa oderwała wzrok od Zgredka i
przyjrzała mi się z zainteresowaniem. – Jaki wolisz ketchup?
- Pikantny –
powiedziała ostrożnie, marszcząc czoło.
- Ginny woli…
- Wszystko
słyszałem! To do zobaczenia!
Kiedy się rozłączył, otworzyłam usta, nie
mając jednak zamiaru nic powiedzieć.
- Chyba będziemy
miały dostawę jedzenia.
- Szykuje się
grill? – Ginny rozpromieniła się. – Bosko.
~*~
Istotnie, szykował się grill, choć może się jest tutaj nadużyciem. Oczywiście z
Ginny w najmniejszym stopniu nie pomagałyśmy przy jego rozkładaniu, a później
nakładaniu kiełbasek, jednakże nie działo się to z naszej winy, a… Malfoy’a!
Starałam się wydorośleć i chociaż udawać, że
nie mam alergii na jego osobę, co mi dość dobrze wychodziło. Oczywiście
posyłałam Blaise’owi mordercze spojrzenia, jednak przede wszystkim ze względu
na fakt, że nie zostałam uprzedzona o dodatkowym biednym mężczyźnie pod trzydziestkę. Mogłabym się przygotować choć
mentalnie na takie spotkanie.
- Nie sądziłam
nigdy, że spotkamy się w takim gronie – Ginny, pomimo złych wspomnień wiążących
ją z blondynem, wydawała się być radosna. Zgredek, o dziwo, od razu polubił obu
mężczyzn i starał się im nawet na psi sposób pomagać przy rozkładaniu małego grilla.
Zostaliśmy w tym samym miejscu, jednak za
sprawą Malfoy’a, który do swojego mercedesa zmieścił chyba wszystkie plastikowe
meble ogrodowe jakie posiadał, mogliśmy się poczuć jak na wiejskim grillu.
Oczywiście w pewnym momencie zaczął kląć na fakt, że parking nie był aż tak
znowu blisko, jednak męska duma nie pozwoliła mu na przyjęcie pomocy z mojej
strony.
Kim ja przecież byłam, by walczyć z tą
wyższą siłą?
- A ja marzyłem o
dniu, w którym będę mógł z Granger wyjechać na luźne popołudnie. Tylko że w
moich wizjach zamiast was była dwójka naszych dzieci – blondyn rozłożył
szklanki obok każdego miejsca i odsunął krzesło tak, by Ginny mogła chwilę
później na nim usiąść. Blaise schylił się i pomógł mojej przyjaciółce zająć
miejsce, natomiast Malfoy w tym czasie położył wszystkie upieczone już
kiełbaski na środku stołu.
- On tak zawsze? –
usłyszałam szept Ginny tuż przy uchu Blaise’a, który kiwnął głową.
- Słyszałem
wszystko – Malfoy uniósł lewą brew i zaśmiał się szczerze. – Kochanie, wolisz
taką bardziej spieczoną czy może mniej?
- Malfoy –
zmroziłam go wzrokiem, jednak Ginny skutecznie uniemożliwiła mi zachowanie
powagi, gdyż wybuchła śmiechem.
- Ona nie potrafi
przyjmować komplementów – pokręciła głową. – Zgredek, siad! Nie będziesz jadł
przy stole, jesteś tylko pieskiem i obowiązuje tutaj pewna hierarchia! – ganiąc
pupila, jej palec wskazujący cały czas drgał.
- Ja nie potrafię
przyjmować komplementów? – uniosłam brew, nieświadomie naśladując ulubiony gest
Malfoy’a. – Ale mój skarb jeszcze nie zdążył mnie komplementować. Misiu,
rozmawiamy już dwadzieścia minut, a ja jeszcze nie słyszałam jak bardzo mnie
kochasz – skrzyżowałam ręce na piersi, posyłając zdezorientowanemu Malfoy’owi
obrażone spojrzenie. – Obawiam się, że zbyt mocno mnie zaniedbujesz. Mój poprzedni
facet „kocham cię” mówił mi co piętnaście, a ty… szkoda gadać.
Blondyn usiadł obok mnie, cały czas patrząc prosto w oczy. Ginny miała rozbawioną minę, ale w ciszy obserwowała dalszy
bieg wydarzeń, natomiast Blaise zajął w tym czasie miejsce tuż obok niej i sam
zajął się rozdzielaniem kiełbas. Było ich osiem, a więc każdy miał dostać dwie,
jednak wiedziałam, że uda mi się skonsumować tylko jedną.
- Wiesz dobrze, że
nie lubię, gdy mnie do niego porównujesz – burknął, nalewając sobie soku.
- Ciągle nic, a
czas leci. Tik-tak, tik- tak…
- Nie przy nich –
posłał mi znaczące spojrzenie. Nasze twarze były tak blisko, że czym prędzej
odwróciłam wzrok. Malfoy zaśmiał się – Nie wiem co urodziło się w tej twojej
pięknej główce, ale podoba mi się to. Wyniki mierzę oczywiście w stopniu
zaczerwienienia twoich policzków.
- Ja też wolę nie
wnikać – Ginny z udawaną bezradnością rozłożyła ręce i nałożyła sobie dwie
spieczone kiełbasy. Zostały cztery – dwie spieczone i dwie tylko w delikatnym
stopniu.
- To jak się
dzielimy?
Westchnęłam i bez zbędnych słów nałożyłam
sobie oba rodzaje.
- Większość
związków kończy się przez brak rozmowy, co w efekcie rodzi nieporozumienia na
wielu płaszczyznach.
- Skarbie, to
niezbyt dobry moment na przypominanie o takich sprawach, ale wiesz dobrze kiedy
i gdzie najlepiej nam się rozmawia, prawda?
Skinął głową, jakby coś takiego rzeczywiście
miało miejsce. Zarumieniłam się.
- A więc
cieszycie się, że uratowaliśmy was przed spędzeniem najnudniejszego dnia w
historii waszego życia?
- Macie coś do
naszych planów? – Ginny posłała Blaise’owi oburzone spojrzenie. Wyglądała
niezwykle zabawnie, dlatego też cała nasza trójka wybuchła śmiechem, co
zaowocowało posłaniem nam jeszcze groźniejszej miny – oczywiście w jej
mniemaniu.
- Dobra, dobra –
rozłożył bezradnie ręce. – Po prostu Draco od samego rana suszył mi głowę, bo
Hermiona nie chciała…
- Widzisz, ruda –
Malfoy zignorował kolejne złowrogie spojrzenie Ginny. Odłożył plastikowe
sztućce i podparł głowę na splecionych dłoniach. – Zaproponowałem Granger, żeby
się do mnie wprowadziła. Myślimy już bardzo poważnie o naszej przyszłości,
przynajmniej tak mi się wydawało do tamtego momentu. Jak się możesz domyślić –
odmówiła – westchnął. Nie wtrącałam się, ponieważ chciałam się dowiedzieć jak
cudowną bajką tym razem zostaniemy poczęstowani. – To nie tak, że ja już
koniecznie chcę ją zaobrączkować i zmusić
do zmiany papierów, żeby mogła skorygować nazwisko. Na wszystko
przyjdzie czas. Ale sądzę, że widujemy się niezbyt często, a to nie sprzyja
związkowi. Z Potterem macie już własne gniazdko, czemu więc ja nie mogę też być
szczęśliwym?
- Sądziłam, że
ludzie o twojej pozycji społecznej i takim zawodzie powinni być troszeczkę
bardziej rozgarnięci – nie miałam już siły na kontynuowanie przekomarzań.
- Odnośnie mojej
pracy… chciałbym z tobą o czymś istotnym porozmawiać, jednak sądzę, że nie jest
to odpowiedni moment na tego typu dyskusje – skinął głową. Był bardzo poważny,
co mnie w pewnym stopniu zdziwiło. Potrafił w dosłownie jednym momencie zmienić
całkowicie swoje nastawienie. Cudowna cecha, najpewniej w świecie prawników i
adwokatów bardzo pożądana. – Mogłabyś jutro do mnie przyjechać? Lub możemy
oczywiście wstąpić do jakiejś kawiarni, decyzję pozostawiam tobie.
- Umówimy się
później – przygryzłam delikatnie wargę.
- Malfoy – Ginny
postanowiła kontynuować wcześniejszy temat. I
ty Brutusie przeciwko mnie? – Postaram się z nią porozmawiać i dopomóc
waszemu szczęściu.
- Byłbym ci bardzo
wdzięczny – zaśmiał się.
Przez chwilę jedliśmy w milczeniu. Blaise
skończył jako pierwszy, co było do przewidzenia, gdyż spośród całej naszej
czwórki odzywał się najrzadziej. Kiedy wszyscy skończyli, spojrzałam w niebo z
rozmarzeniem.
- To nie pora na
spadające gwiazdy, ale doceniam twoje romantyczne starania – Malfoy złapał mnie
za dłoń, jednak gwałtownie wyrwałam ją z jego uścisku. Niedoczekanie!
- Gdybym
kiedykolwiek wierzyła w takie bzdury to moje marzenia byłyby dość przyziemne,
bo najważniejsze już osiągnęłam. Jest to zamknięte w siedzącej obok mnie osobie
– spojrzałam znacząco na Ginny. Rudowłosa była delikatnie przechylona, gdyż
głaskała Zgredka, ale kiedy usłyszała co powiedziałam, niemal uderzyła głową w
stół.
- Granger, nie
sądziłam, że z ciebie taka romantyczna dusza – powiedział Malfoy z uznaniem.
- Będzie czas,
żeby się lepiej poznać moi mili – przerwał Blaise. – Może pójdziemy nad wodę?
Nie wiem jak was, ale mnie zachęcają te krzyki dzieciaków – rozmarzył się.
- Przepraszam
bardzo, ale mamy tutaj adwokata, także liczyłabym się ze słowami. Krzyki dzieci…
Blaise, jesteś pewien, że wszystko z tobą w porządku? – Ginny z udawanym
przerażeniem spojrzała na ciemnowłosego. Dopiero po chwili dotarł do niego sens
jej słów.
- No nie! –
oburzył się. – Malfoy’em zamierzasz mnie straszyć?
- Malfoy’em? –
blondyn oburzył się. – Kim dokładniej?
- Widzisz tu kogoś
innego z nazwiskiem Malfoy? – Ginny przygryzła wargę. Nim ktokolwiek zdążył
odpowiedzieć, krzyknęła z triumfalną miną: - Aa, wiem, o co ci chodzi!
Nie trzeba było być nad wyraz
spostrzegawczym, aby domyślić się, że poddała się „zabawie” i nazwisko blondyna
dopasowała do mojego imienia.
- Blaise, ja
chętnie pójdę z tobą nad wodę – powiedziałam, zamykając poprzedni temat. –
Tylko myślę, że najpierw powinniśmy tutaj posprzątać.
- Chcecie mnie
zostawić, tak? – rudowłosa skrzyżowała ręce na piersi. – Dobra, dobra, idźcie.
Zostawcie mnie tutaj samą, niech przybiegną jakieś krzyczące dzieci…
- Weasley, spokój
proszę – powiedział zdecydowanie Malfoy. – Zaraz poradzimy sobie z problemem…
Istotnie, poradziliśmy sobie wybornie.
Wcześniej zapakowaliśmy oczywiście wszystko do samochodu Malfoy’a – swoją
drogą, kompletnie nie miałam pojęcia jakim cudem udało nam się zmieścić –
zostawiając Ginny na kocu. Gdy wróciliśmy, Zgredek zajęty był zabawą z gumowym
misiem, natomiast rudowłosa opierała się na łokciach i miała zamknięte oczy.
Nim zdążyłam zareagować i pomóc
przyjaciółce, Blaise pochylił się nad nią i przerzuciwszy sobie przez ramię,
zaczął kierować w stronę wody.
Stałam z otwartymi szeroko ustami. Widziałam
przerażenie w oczach Ginny, ale jednocześnie… rozbawienie mające w najbliższym
czasie zostać uwypuklone w postaci udawanej złości. Nie wyrywała się, jednak
wiedziałam, że najzwyczajniej w świecie się bała. Harry najpewniej nigdy nie
postąpiłby w stosunku do niej w podobny sposób i sama nie wiedziałam już czy to
dobrze, czy źle.
- Jak dzieci –
Malfoy zaśmiał się i podążył ich śladem. Po chwili zatrzymał się jednak uświadomiwszy sobie, że nie idę za nim. – Jeśli nie zamierzasz się ruszyć to ja
chętnie pomogę…
- Niedoczekanie –
pokręciłam głową i schyliłam się, by pogłaskać Zgredka. Piesek zaszczekał
radośnie i pobiegł do Malfoy’a, który zacmokał, aby go przywołać.
Usłyszałam krzyk Ginny. Muszę przyznać, że
się nieco wystraszyłam, jednak gdy tylko spojrzałam na brzeg… wybuchłam
śmiechem.
Blaise wziął rudowłosą na plecy i wszedł do
głębokości swojej klatki piersiowej. Byli dość daleko, jednak znajdowałam się w
dostatecznej odległości, by móc dostrzec zaciekawione głowy wypoczywających
zwrócone w ich stronę.
- Granger, chyba
zaraz zacznę im zazdrościć.
- Mógłbyś mi
chociaż nakreślić o czym zamierzasz ze mną porozmawiać?
Pokręcił głową.
- Nie psujmy sobie
humoru tym bardziej, że dawno nie spędziłem tak fajnego dnia.
Zmarszczyłam czoło. Kiedy znaleźliśmy się
przy wodzie, zdjęłam buty i zostawiłam przy brzegu, by móc pospacerować z zanurzonymi nogami. Ginny śmiała się, ale jej szczere wybuchy radości
przeplatane były groźnymi krzykami mającymi teoretycznie zniechęcić Blaise’a do
„traktowania jej w tak niegodziwy sposób”.
Ludzi było bardzo dużo, jednak większość –
tak jak i my wcześniej – w większym gronie znalazła spokojne miejsce w pewnej
odległości od wody i grillowali. Nikt nie zwracał więc uwagi na obcych ludzi,
dlatego też w pierwszej chwili, gdy poczułam czyjąś rękę na swojej talii, nie
zareagowałam. Sądziłam, że być może ktoś przypadkowo mnie dotknął.
- Witam, skarbie.
Może jakieś ostatnie życzenie przed sądem ostatecznym?
Malfoy. Kogo innego mogłam się przecież
spodziewać?
- Ostatni całus?
- Ja chętnie –
zaśmiał się. – Granger, wiesz… podobasz mi się, kiedy jesteś mokra.
- Ale ja nie
jestem… - zamilkłam. Przygryzłam delikatnie wargę i westchnęłam. Wiedziałam już
na co się przygotować.
- Może czas to
zmienić?
Bieganie w wodzie nie jest co prawda trudne,
jednakże Malfoy cały czas mnie trzymał i nim zdążyłam się oddalić, już byłam na
jego rękach.
- Puść mnie,
Malfoy! – próbowałam się wyrwać, gdyż blondyn wchodził coraz głębiej.
- Pani życzenie
jest dla mnie rozkazem – powiedział, gdy byłam już niemal całkowicie zanurzona.
- Teraz?!
Ogłupiałeś?
Niestety moje słowa nie zrobiły na nim
najmniejszego wrażenia. Zdążyłam jeszcze nabrać powietrza i zacisnąć oczy.
Będąc pod wodą stwierdziłam, że odpłynę na
pewną odległość. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że najpewniej nie wystraszę
Malfoy’a ewentualnym brakiem umiejętności pływaka.
Kiedy się wynurzyłam i próbowałam przetrzeć
oczy, usłyszałam nieco przerażony krzyk Ginny.
- Hermiona,
uważaj!!!