sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział VI

   Trzy dni dzielące mnie od soboty mijały w zadziwiająco szybkim tempie. Miałam co prawda na uwadze, że urodzino-zaręczyny, na których przybycie niestety wyraziłam zgodę, zbliżały się nieubłaganie, a ja miałam tylko jedną nadającą się na podobną okazję sukienkę, jednak niestety czas, który spędzałam w pracy, skutecznie uniemożliwiał mi jakiekolwiek zakupy. Wracając bowiem do domu, jedynym marzeniem było położenie się spać.
   W piątek udało mi się jednak szybciej skończyć, więc postanowiłam odwiedzić jedną z galerii. Trzy godziny spędzone w budynku pełnym markowych sklepów nie zaowocowały. Zła, zmęczona i głodna, wróciłam do domu i jedyne, co mogłam w takiej sytuacji zrobić to przymierzyć starą sukienkę. Miałam ją na sobie tylko dwa razy, ale nie przepadałam na nią, przez wzgląd na fakt, że dostałam ją od Rona. Była oczywiście śliczna – czerwona bez ramiączek, zwężana w pasie i dalej delikatnie rozkloszowana, kończyła się kilka centymetrów nad kolanami. Nosiła jednak zbyt wiele wspomnień, przede wszystkim z najszczęśliwszego okresu mojego życia, który miał już nigdy się nie powtórzyć.
   Prezentowałam się dość dobrze, co mnie nawet zdziwiło – przede wszystkim fakt, że przez kilka lat nie zmieniła mi się figura.
   W sobotę od samego rana miałam urwanie głowy, więc czas płynął nadzwyczaj szybko. Wróciwszy do domu spostrzegłam, że jest szesnasta. Zostały mi tylko trzy godziny na przygotowania, które rozpoczęłam od dość długiej i odprężającej kąpieli. Gdy tylko myślałam o zbliżającej się imprezie, czułam uścisk w brzuchu. Upokorzenie, które czułam za każdym razem, gdy spoglądałam na Draco Malfoy’a, z biegiem lat zmieniło się w przykre i raczej niepożądane wspomnienie, co nie znaczyło, że zamierzałam się poddać i wycofać z obietnicy danej Blaise’owi.
   Zrobiłam elegancko wyglądającego zawijanego koka i wypuściłam kilka kosmyków, co dodało uroku. Pomalowałam się delikatnie, jednak nadal mając na uwadze, że nie jest to zwykłe wyjście na kawę. Założyłam srebrne kolczyki, a także naszyjnik z cyrkoniami. Gdy byłam już gotowa, zegarek dał mi do zrozumienia, że zostało mi jeszcze dwadzieścia minut. Naszykowałam więc w tym czasie czarne buty na niezbyt wysokim obcasie i kremowy, cieniutki płaszczyk. Nie wiedziałam o której mieliśmy wrócić, jednak noce bywały często dość zimne.
   Usłyszałam dzwonek do drzwi. Wsunęłam stopy w buty i westchnęłam. Wzięłam czarną kopertówkę, na zgiętej dłoni przewiesiłam płaszczyk i otworzyłam.
- Dzień dobry – Blaise uśmiechnął się zawadiacko. Miał na sobie idealnie wykrojony, czarny garnitur.
- Witam – skinęłam głową. – Wejdziesz?
- Właściwie to… - wszedł do pomieszczenia. Zamknęłam za nim drzwi, wpatrując się w niego nieprzeniknionym wzrokiem. – Powinniśmy wyjeżdżać już teraz, jeśli chcemy zdążyć na czas.
- Mamy jakiś prezent?
- Jasne – uśmiechnął się. Schował prawą rękę w kieszeni spodni i rozejrzał się po pomieszczeniu, jak gdyby wcześniej nie miał okazji w nim przebywać. – Dziesięcioletnie wino i bombonierkę. Nie skupiłem się na tym, że to urodziny Astorii, trzeba przecież też docenić Johna za odwagę. Co, jak mu odmówi? – zaśmiał się.
- Miło, że wiem o kim mówisz – westchnęłam. – Wiesz… zgodziłam się, ale do teraz nie wiem, czy to dobry pomysł.
- Znasz przecież kilka osób…
   Spojrzałam na niego znacząco.
- Mnie, Draco… – zaczął.
- Tym bardziej nie uważam, żeby to był dobry pomysł…
- Przestań – pokręcił oczami z dezaprobatą. – Chodźmy już.
- Ile muszę ci oddać? – zapytałam, gdy Blaise otworzył mi drzwi pasażera w swoim ciemnym audi. Przypomniał mi się dzień, kiedy wiózł mnie do szpitala, do Ginny, ale szybko się otrząsnęłam. Uświadomiłam sobie jednak, że wówczas również miał audi tyle, że starszy model.
- Przestań – spojrzał na mnie groźnie, gdy już zajął miejsce kierowcy. – Czy ja wyglądam na sknerę?
- Coś ty! – zaśmiałam się. – Jednak nie lubię sytuacji, gdy ktoś za mnie płaci.
- Jakie tam płaci – prychnął, uruchamiając samochód. – Ja cię zaprosiłem, więc jesteś zwolniona z obowiązku kupowania prezentu. Tak to działa w świecie dorosłych, prawda?
   Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się szeroko.
- Nie wiem, jeszcze do niego nie dotarłam.

   Przez całą drogę rozmawialiśmy. W ostatnich miesiącach nauki w Hogwarcie nasze kontakty były dużo cieplejsze, jednak nie na tyle, aby można było nas nazwać przyjaciółmi. Po zakończeniu szkoły średniej nie mieliśmy ze sobą żadnej styczności i właśnie z tego względu mogłam sprawiedliwie przyznać, że Blaise zmienił się. W żadnym stopniu nie przypominał już tego kulturalnego, aczkolwiek nieco chłodnego w relacjach nastolatka. Stał się inteligentnym – choć wcześniej oczywiście również mu tego nie brakowało – mężczyzną, potrafiącym bardzo taktownie się zachowywać i wiedział jak prowadzić rozmowę, aby nie traciła poziomu, a jednocześnie nie poruszała jedynie naukowych terminologii.
- Wjeżdżamy do paszczy lwa.
   Minęliśmy żelazną bramę, która była, najwyraźniej tylko na czas imprezy, otwarta. Dom znajdował się mniej więcej w odległości stu metrów dalej, a drogę stanowiła ciemna kostka brukowa. W żadnym wypadku nie można było jednak stwierdzić, że wyglądało to na dom nowobogackich, gdyż po obu stronach chodnika był idealnie wypielęgnowany ogród z licznymi kwiatami, krzewami… natomiast sam dom budził wielki podziw, musiałam to przyznać. Najbliżej wysunięty był gmach z garażem, który miał aż trzy pary drzwi w kolorze calvadosa. Sam dom natomiast, połączony z miejscem dla samochodów, miał dwa piętra. Na wprost znajdowało się wejście otoczone kolumnami. Dom nie miał określonego kształtu, gdyż sprawiał wrażenie, jak gdyby został zbudowany z osobnych brył o ośmiu ścianach, czy też na planie koła. Tynk miał żółty kolor, mógł się kojarzyć z kartkami starych książek, natomiast dachówki były w kolorze złotym. W niektórych miejscach płytki klinkierowe dodawały swoistego rodzaju wyrazu, który uwypuklał piękno budynku.
   Blaise skręcił tuż przed garażem i pojechał na tył domu. Był tam rozległy plac wyłożony kostką, na którym stało już wiele samochodów. Drogich samochodów.
- Czuję się, jakbym była w innym świecie – westchnęłam, gdy wyszliśmy. Zabini pokręcił głową i znacząco spojrzał mi w oczy, wyciągając rękę zgiętą w łokciu.
- To dom rodziców Astorii.
   Przed drzwiami frontowymi Blaise zatrzymał się i poprawił marynarkę. Pokręciłam oczami, ale w duchu byłam dość rozbawiona. Zabini zapukał, a po chwili otworzyła nam nieco wyższa ode mnie blondynka, której włosy, choć rozpuszczone, były elegancko lokowane i sięgały za łopatki. Miała na sobie długą niebieską sukienkę na ramiączkach, ozdobioną eleganckim pasem.
- Witaj Blaise – uśmiechnęła się, ukazując równiutkie białe zęby, które nie wyglądały jednak w żadnym wypadku sztucznie, jak często zdarza się przy idealnym uśmiechu. – I witaj…
- Hermiona – podpowiedziałam cicho, również się uśmiechając. Nie miałam pojęcia kto stał przede mną, jednakże dziewczyna wyglądała na inteligentną, a jednocześnie niezwykle przyjaźnie nastawioną do świata, więc zamierzałam zyskać sobie w jej osobie sojusznika. Zdawałam sobie bowiem doskonale sprawę, że większość gości, z którymi miałam się spotkać, należała raczej do ludzi pokroju Draco Malfoy’a.
- Hermiona – skinęła głową. – Wejdźcie do środka, nie stójcie tak – odsunęła się, aby zrobić na miejsce.
   Znaleźliśmy się w wielkim salonie, choć myślę, że słowo wielki jest tutaj niewystarczające. Był ogromny! Podłogę stanowiły miodowe panele, natomiast ściany były kremowe z akcentami w zbliżonym tonie do podłogi. Dość duży szklany żyrandol dodawał pomieszczeniu elegancji, którą ten zdawał się emanować na każdym kroku. Gdzieniegdzie wisiały lampy ścienne, widziałam doskonale przejście prowadzące do jadalni…
- To Isabella – Blaise uśmiechnął się do blondynki, która mu zawtórowała. – Pewnie nie miałyście ze sobą kontaktu, ale to żona Aarona.
   Odwróciłam się nagle, zaprzestając analizy wyglądu pomieszczenia.
- Naprawdę? – moje zdziwienie było jak najbardziej autentyczne.
- A więc to ty jesteś tą słynną kierowniczą budowy? – Isabell skrzyżowała ręce na piersi i wpatrywała się we mnie z zainteresowaniem.
   W pomieszczeniu było wielu gości ubranych bardzo elegancko, którzy w grupkach rozmawiali ze sobą, jednak kątem oka dostrzegłam, że niektórzy spoglądali w naszą stronę.
- Nie wiem co rozumiesz pod pojęciem słynną, ale to ja jestem ta Granger, która zajmuje się… waszym domem?
- Wiesz – machnęła ręką, niemal lekceważąco. – Mieszkamy póki co w cudownym apartamencie w centrum, ale mój mąż uważa, że  prawdziwa rodzina powinna przede wszystkim pomyśleć o dostatecznych fundamentach, przy czym ma na myśli owszem to, że powinniśmy mieć dom z dużym podwórzem… - pokręciła głową, jak gdyby ten fakt był absurdalny. Nagle rozległ się dźwięk dzwonka. Blaise ponownie zgiął rękę, którą wyciągnął w moim kierunku, a Isabella przeprosiła nas i podeszła do drzwi.
- Ona zawsze jest taka otwarta? – zapytałam, gdy szliśmy w kierunku jednej z grupek. Nie znałam nikogo, jednak nie zamierzałam z tego powodu tracić głowy. Obiecałam bowiem Blaise’owi, że pójdę z nim na tą imprezę, a więc w żadnym wypadku nie zamierzałam zachowywać się jak nieśmiała nastolatka, która nie lubi przebywać w towarzystwie.
- Jeśli chodzi o szczegóły mało znaczące to owszem, często – wzruszył ramionami. – Jednak nie zwierza się ze swoich problemów każdemu… Raczej stara się sprawiać wrażenie bardzo przyjaznej, więc mówi do tego momentu, do którego nie wyjawia tajemnic. Witam szanowne państwo – skinął głową. Znaleźliśmy się w gronie kilku mężczyzn i czterech kobiet, którzy uśmiechnęli się na nasz widok. Nie miałam jednak pojęcia w jak dużym stopniu było to szczere. – Pozwólcie że przedstawię moją towarzyszkę – uśmiechnął się w moją stronę – Hermionę.
   Każdy z grona przedstawił mi się, jednak zapamiętałam jedynie imiona kobiet i dwóch mężczyzn.
- A kogo moje oczy widzą! – usłyszałam tuż nad uchem nieco rozbawiony głos. Spięłam gwałtownie wszystkie mięśnie, co najwidoczniej zauważyła Anabell, bo zmarszczyła delikatnie czoło i spojrzała na mnie z zainteresowaniem.
- Draco! – Blaise odwrócił się do przyjaciela i przywitał uściśnięciem dłoni. – Hermiono – przygryzłam wargę i podeszłam do nich – znacie się – pokręcił głową. Nie wiedziałam, czy chciał mi w tamtym momencie zrobić na złość, jednak jego mina nie wskazywała na ukryte zamiary. Po prostu pragnął być grzeczny.
   Ze szkodą dla mnie. Stałam bowiem naprzeciwko osoby, którą jako nastolatka z całego serca nienawidziłam, a później bałam się ze względu na najzwyklejszy w świecie wstyd. Draco wyglądał bardzo dobrze – wyprzystojniał, jego włosy były nieco krótsze niż za czasów szkolnych, a wysportowane ciało gościło na sobie granatowy garnitur. Przyglądał mi się z podniesioną prawą brwią. A więc zachowaniem niewiele się zmienił od czasów szkolnych.
- Granger, jesteś ostatnią osobą, której mógłbym się tutaj dzisiaj spodziewać – jego głos był dość chłodny, ale dało się wyczuć rozbawienie.
- Mnie również jest miło cię widzieć ponownie, Malfoy – powiedziałam ze sztucznym uśmiechem.
- Przepraszam was na chwilę – Blaise skinął na mnie głową. – Porozmawiajcie sobie, a ja zaraz wrócę.
   Myślałam, że się przesłyszałam. W pierwszej chwili zamierzałam pójść za nim i spróbować przemówić mu do rozsądku przypominając, na jakiej ścieżce znajduje się moja znajomość z osobą, z którą miałam sobie porozmawiać. Zdałam sobie jednak sprawę, jak absurdalnie by to wyglądało i że wyszłabym na osobę, która ciągle zachowuje się jak dziecko.
   Pozwoliłam więc Blaise’owi na oddalenie się, a sama wpatrywałam się w Draco z uśmiechem. Sztucznym, co było doskonale widoczne, gdyż chciałam właśnie taki efekt osiągnąć.
- A więc co się z tobą działo przez te lata, pani inżynier?
   Tym razem to ja uniosłam brew.
- Panno. I sądzę, że moja odpowiedź w tym przypadku będzie zbędna, bo wyręczyłeś mnie i sam sobie odpowiedziałeś.
   Zmarszczył czoło.
- Chciałem dowiedzieć się tego od samego źródła. Twoja osoba mnie fascynuje – mrugnął lewym okiem, na co jedynie westchnęłam.
- Oczywiście bez wzajemności.
- Oj Granger – pokręcił głową, wzdychając. Był rozbawiony, a ja coraz bardziej zdenerwowana.
   Czułam, że czekała mnie bardzo poważna rozmowa z Blaisem. Jako kobieta miałam pełne prawo się na niego śmiertelnie obrazić za postawienie mnie w takiej sytuacji.
   Jednak jako dorosła kobieta i dodatkowo wykształcona zdecydowałam, że po prostu w bardzo kulturalny sposób dam mu do zrozumienia co sądzę o takich praktykach godzenia ludzi. Bo co do intencji Zabiniego nie miałam żadnych wątpliwości.
- Czyżby kultura nakazywała, że należy zadawać tego typu pytania? – przygryzłam delikatnie wargę.
- Jak ładnie użyłaś słowa kultura, pani inżynier – zaakcentował w szczególności słowo „pani”, jednak nie zwróciłam najmniejszej uwagi na tą prowokację – prawie tak, jakbyś wiedziała co oznacza.
- Nie czytałam setek książek na ten temat, bo wpojono mi ją w dzieciństwie i współczuję, że w twoim przypadku jedynie wiedza nabyta poprzez lektury wydane przez ludzi, których nigdy w życiu nie spotkałeś, musiała zastąpić ci zainteresowanie rodziny.
   Oczekiwałam, że skomentuje, iż w moim dzieciństwie zabrakło rodziców – co przecież często robił lata temu – jednak najwidoczniej nawet w swoich nieco irytujących słowach postanowił zmienić taktykę.
- Jakie szczęście cię spotkało! Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo zazdroszczę – prychnęłam jedynie. – Skoro więc ja zapytałem cię o twoje losy, to może ty uczyniłabyś podobnie?
   Rozejrzałam się po salonie. Z każdą chwilą pojawiało się coraz więcej osób, a Isabella stała przy drzwiach i witała nowoprzybyłych. Blaise rozmawiał ze starszym od niego o dobre dwadzieścia lat mężczyzną, który był dobrze zbudowany.
- Ależ ja doskonale wiem, co się z tobą działo – zamrugałam oczami starając się, aby wyglądać jak nastolatka, która nieudolnie próbuje poderwać swojego rozmówcę. – Jesteś adwokatem, masz mnóstwo pieniędzy, kilka nieudanych związków na koncie, wiele wygranych spraw…
- Granger, a więc moje zainteresowanie jest, jak widzę, odwzajemnione – uśmiechnął się. Wydawać by się mogło, że szczerze. – Bardzo mnie to cieszy. Powiedz mi teraz: czy to wszystko znalazłaś w prasie? Może powinienem się bać, bo wiesz o mnie więcej niż ja sam o sobie?
- W prasie? Coś ty – zaśmiałam się. – Potrafię czytać z ludzi jak z ksiąg.
- Draco, tutaj jesteś! – podeszła do nas niższa ode mnie starsza blondynka. Od razu ją poznałam – była to Narcyza Malfoy. Niejednokrotnie jej postać uśmiechała się do mnie z tyłu książki. – Dzień dobry. Może przedstawiłbyś mnie twojej znajomej? – skarciła go, jak gdyby był małym, niesfornym dzieckiem.
   Miała na sobie zieloną suknię, również długą, jednak nieco bardziej ozdobną przy dekolcie. Włosy spięte były w koka, a także miała długie kolczyki, które wydłużały jej twarz.
- To Hermiona Granger… - przewrócił oczami.
- A więc to ty zajmujesz się budową domu Belli?
   To było dość ciekawe. Czyżby każda osoba należąca do rodziny Malfoy’ów znała mnie jako tą panią inżynier?
- Tak, to ja.
- Aaron mówił mi, że jest pani bardzo kompetentną osobą – skinęła głową. – Blaise! – ożywiła się. Draco pokręcił oczami. – Dawno cię u nas nie było! – Zabini uśmiechnął się zawadiacko. – Przepraszam was, za kilka minut powinna być tutaj już Astoria, więc muszę was opuścić.
- Ja również was opuszczę, gołąbeczki.
   Kiedy Draco zniknął za drzwiami jadalni, skrzyżowałam ręce na piersi.
- Co to miało znaczyć?
- Niby co?
- Porozmawiamy, gdy będziemy sami – warknęłam.
   Piętnaście minut później Isabella krzyknęła, że jej siostra się zbliża. Goście przestali rozmawiać i z oczekiwaniem wpatrywali się w drzwi frontowe. Dostrzegłam obok Isabelli Aarona, a także Lucjusza Malfoy’a. Dotychczas miałam okazję widywać go wyłącznie w telewizji.
   Gdy drzwi się otworzyły, panowała kompletna cisza. Średniego wzrostu blondynka z rozpuszczonymi włosami, ubrana w kremową sukienkę przed kolano i założoną ciemną opaską na oczach, uśmiechała się.
- John, czy możesz mi teraz w końcu powiedzieć gdzie jesteśmy?
- Tak, kochanie – podszedł do niej i położył jej ręce na ramionach. Spojrzał na gości i skinął delikatnie głową. Delikatnie pociągnął za opaskę i złapał jej rękę.
- NIESPODZIANKA! – krzyknęli goście.
   Astoria wpatrywała się w zgromadzony tłum z otwartymi oczami, a po chwili odwróciła do Johna i uderzyła go w ramię.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?!
   Wszyscy zaczęli się kierować w ich stronę. Blaise złapał mnie za rękę, jednak po chwili się zreflektował i ją puścił, nakazując jednak spojrzeniem iść za nim. Przed Astorią uformowała się dość długa kolejka i każdy po kolei składał jej życzenia.
   Gdy przyszła nasza kolej, Blaise wręczył Johnowi prezent i przytulił znajomą, składając życzenia.
- A to Hermiona – dodał na końcu.
   Złożyłam jej życzenia dość skromnie, przede wszystkim podpierając się tradycyjną formułką, gdyż kompletnie jej nie znałam i nie wiedziałam co tak naprawdę mogłaby chcieć.

   Zaproszono nas do jadalni. Była bardzo długim pomieszczeniem, a dodatkowo dostawiono kilka stołów, więc wszyscy goście bez problemu się zmieścili.
   Posiłek przebiegł w bardzo miłym tonie – niedaleko mnie siedziały poznane wcześniej kobiety wraz ze swoimi mężami, a więc nie byłam skazana wyłącznie na rozmowę z Blaisem.
   Ktoś włączył muzykę, a więc wróciliśmy do salonu. Lucjusz Malfoy jako pierwszy wyszedł i poprosił swoją żonę do tańca, natomiast za jego przykładem poszli niemal wszyscy goście.
- Dlaczego właściwie Malfoy nie ma towarzyszki? – zapytałam, gdy wirowaliśmy wśród tańczących par. Było dość głośno, a więc musiałam mówić chłopakowi do ucha. Draco stał natomiast pod ścianą z kieliszkiem w ręku i przyglądał się nam z nieco nieodgadnionym wyrazem twarzy. Mogłam się jedynie domyślić, że najchętniej skomentowałby nasze zachowanie w swój charakterystyczny, ironiczny sposób.
- Lepiej nie poruszaj przy nim tego tematu, bo jest dość świeży i bolesny – powiedział jedynie.
   Chociaż to był Malfoy, to jednak z pewnością musiał mieć jakieś tam uczucia. Pokręciłam więc głową i pozwoliłam się prowadzić Blaise’owi.
   Po trzeciej piosence muzyka ucichła. Wokół Astorii i Johna utworzył się krąg. Zainteresowani goście patrzyli z niepokojem na Astorię i czekali na odpowiedź. Oczywiście jeszcze nie padło pytanie, jednakże właśnie przyszedł czas na kulminacyjny moment całej imprezy.
   John uklęknął.
- Co ty… - blondynka zarumieniła się. Jej chłopak złapał jej rękę, natomiast na drugiej trzymał pierścionek w czerwonym pudełeczku.
- Astorio, od momentu w którym się poznaliśmy nie było dnia, bym o tobie nie myślał. Każda kolejna chwila utwierdza mnie jedynie w przekonaniu, że jesteś dla mnie najważniejsza i to z tobą chcę spędzić resztę życia. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
   W pomieszczeniu panowała cisza. Oczy wszystkich zwrócone były ku parze. Wstrzymałam oddech. Jeszcze nigdy nie byłam świadkiem zaręczyn, w szczególności tak uroczystych.
- John, ja…
   Zacisnęłam pięści, chociaż sama nie wiedziałam dlaczego.
– Tak!
   Wszyscy zaczęli klaskać. John wstał i pocałował swoją narzeczoną, zakładając uprzednio prześliczny pierścionek na jej palce. Zauważyłam, że Narcyza ścierała łzy, tuląc się do męża.
   Kiedy emocje opadły już nieco i większość gości zdążyła pogratulować narzeczonym, włączono muzykę i znów zaczęliśmy tańczyć. Nie wiedziałam która była godzina, jednak musiałam przyznać, że bardzo dobrze się bawiłam. Co jakiś czas wirowałam z innym partnerem, czasami udawało mi się zamienić z nim kilka słów.
- Panno inżynier, można? – zamierzałam właśnie usiąść, jednak ktoś wyciągnął w moim kierunku dłoń. Doskonale wiedziałam kto.
- Z panem, adwokacie? To będzie czysta przyjemność.
   Pragnęłam odpoczynku, ale jednocześnie nie mogłam dać mu satysfakcji, że się go boję, co było bzdurą.
   Kiedy oparł rękę na mojej talii, pojawiła się przed moimi oczami scena sprzed kilku lat, w sali chemicznej. Wzdrygnęłam się, co Malfoy zauważył, bo uśmiechnął się cynicznie.
   Najchętniej powiedziałabym, że tańczył okropnie, co chwilę mnie dreptał, pociły mu się dłonie i poruszał się kompletnie nie do rytmu, lecz… skłamałabym. Nie wiedziałam dlaczego los pokarał mnie tak bardzo, aby Dracona Malfoy’a obdarzać wieloma talentami, do których niewątpliwie można było uznać taniec. Jego ruchy były bowiem niewymuszone, płynne, prowadził wyśmienicie i był jednym z najlepszych tancerzy, z którymi miałam styczność tamtego dnia, a właściwie nocy.
- Dziękuję za taniec – skinął głową z delikatnym uśmiechem.
- Proszę bardzo.
   Usiadłam przy stole i nalałam soku. Było mi gorąco i postanowiłam odpocząć. Po chwili dołączył do mnie Blaise.
- Nie taki diabeł straszny jak go malują?
- Nikt nie powiedział, że zakopaliśmy topór wojenny.
- Tańczyliście razem – oznajmił mało błyskotliwie.
- Mówiłam mu właśnie o tym, jak zamierzam go torturować.
- Torturować? – zaśmiał się. – A Draco pewnie ci powiedział ile za to dostaniesz, tak?
   Pokiwałam głową.
   Po chwili wróciliśmy do tańczących.


__________________________________
Generalnie wolę pozostawić szerokie pole wyobraźni i nie dodawać żadnych zdjęć ubrań, pomieszczeń itd. jednakże dom Malfoy'ów w opisie wzorowałam na tym »klik«. Jeśli lubicie mieć własne wyobrażenie to lepiej nie klikajcie :)
Jak się można łatwo domyślić, teraz będzie już Dramione. Gra rozpoczęta... :D

sobota, 17 stycznia 2015

Rozdział V

Maj, 2005r.
- Wiesz doskonale, że nie przepadam za Malfoy’em – wyjaśniłam cierpliwie. Ginny pokręciła głową, ale nie skomentowała. Wracanie do wydarzeń sprzed kilku lat było bolesne zarówno dla niej, jak i dla mnie.
   Przesunęłam się tak, aby móc oprzeć nogi o stojącą niedaleko pufę. Rozsiadłam się wygodnie i wpatrywałam w ekran telewizora, śmiejąc się z zabawnych dialogów bohaterów nieznanej mi dotychczas komedii. Ginny zdawała się być jeszcze bardziej rozbawiona, kiedy słyszała mój śmiech. Czułam się niemal jak nastolatka, jednak gdy ujrzałyśmy w końcu napisy końcowe, westchnęłam.
- Musiałabym się zbierać – powiedziałam po chwili. Rudowłosa zmarszczyła czoło.
- Już? – wyraźnie się zasmuciła. – Myślałam, że chociaż poczekasz aż Harry wróci…
- Cały dzień byłam dzisiaj na budowach – pokręciłam oczami – z resztą nic nowego. Tylko później uzupełniałam dzienniki, przy czym musiałam załatwić pewne nieścisłości związane z projektami, jutro z kolei jadę na nową budowę i przy okazji sprawdzę jeszcze trzy, na których po woli kończymy, poza tym na jednej są beznadziejni robotnicy, wszystko im przeszkadza, mają w tyłku projekty… dobra, nie ważne – poddałam się widząc, jak Ginny powstrzymuje się przed wybuchem śmiechu.
- Pamiętam cię w akcji, jak nadzorowałaś naszą budowę – przyznała. Przez chwilę patrzyłam jej w oczy z kamienną miną, jednak również się zaśmiałam.
- Może to wy jutro do mnie wpadniecie? – zaproponowałam, wstając. Rudowłosa odprowadziła mnie do drzwi, a zaraz za nią pobiegł Zgredek.
- Porozmawiam z Harrym i zadzwonię jutro do ciebie. O której kończysz?
   Westchnęłam.
- Jak zwykle mam ruchome godziny – zironizowałam. – Ale myślę, że do piętnastej się wyrobię – otworzyłam frontowe drzwi. Zgredek zamerdał ogonkiem jakby sądził, że wybiera się na spacer, jednak zastąpiłam mu drogę wyciągniętą nogą. Zbliżył się do niej i obwąchał, myśląc, że uda mu się pokonać przeszkodę sposobem. Ale nie ze mną takie numery…
- Dobra, tym razem ja postaram się o przepustkę.
   Uśmiechnęłam się szczerze i wyszłam.
   Będąc w samochodzie nie ruszyłam od razu. Zamknęłam na moment oczy i pozwoliłam, aby wspomnienia wdarły się do mojej głowy. Kiedy w końcu ruszyłam, łzy usilnie próbowały stoczyć się po moich policzkach.
   Uświadomiłam sobie bowiem, że tylko miesiąc dzielił mnie od dwudziestej trzeciej rocznicy śmierci rodziców.

~*~*~*~

Czerwiec, 1982r.
   Jane przez całą drogę wpatrywała się beznamiętnym wzrokiem w mijane krajobrazy. Spoglądała co jakiś czas na trzymaną kurczowo w dłoni fotografię, na której była ona sama i córeczka. Mąż włączył radio i, według dość dziwnej, aczkolwiek uwielbianej przez nich tradycji, śpiewał wraz z artystami, których piosenki rozdzierały panującą między nimi ciszę. Szturchał co jakiś czas delikatnie ukochaną pragnąc, aby uśmiech zagościł na jej twarzy, a ona sama mogła odetchnąć i zapomnieć o nieprzyjemnych przeczuciach, jednak bez skutku. Uśmiechała się wówczas bez przekonania i podpierała głowę na dłoni.
- Wszystko w porządku?
   Skinęła głową.
   George westchnął. Nie lubił, gdy ukochana traciła humor, a on był bezradny.
- Chciałabyś może coś zjeść? Mogę zjechać i wejdziemy do restauracji…
   Uśmiechnęła się, tym razem szczerze, ale pokręciła głową.
- Wiesz, że cię kocham, prawda?
   Zawsze był bardzo odpowiedzialnym kierowcą, więc nie odwrócił nawet głowy w jej stronę, ale uśmiechnął się.
- Ja ciebie te…
- George, uważaj!
   Ciemny samochód uderzył w ich pojazd. Pojawił się niespodziewanie, byli bowiem na drodze z pierwszeństwem przejazdu, więc człowiek, który nim jechał ewidentnie złamał przepisy. Nie to było jednak najgorsze.
   Głośny huk towarzyszący zderzającym się pojazdom z dużą prędkością rozniósł się po całej okolicy, a także dźwięk zbijanego szkła. Niestety, nikt nie usłyszał najważniejszego – krzyku ludzi będących w aucie. Gdy zeszli się już pierwsi gapie mogli dostrzec tylko jeden pojazd – nieodpowiedzialny kierowca uciekł, choć nikt nie wiedział jak, skoro przód auta małżonków był całkowicie zgnieciony. Wzywano karetkę, straż, policję… ale to i tak nie miało przynieść żadnego pożytku dla ludzi.
    Stwierdzono zgon. Jane i George Granger umarli z wyznaniem miłości na ustach.

~*~*~*~

Maj, 2005r.
   Słońce sprawowało pieczę nad ziemią, otulając swymi promieniami większość tego, co miała do zaoferowania. Delikatny wiatr otulał subtelnym dotykiem i obiecywał mieszkańcom wyjątkowo udany dzień.
   Otworzyłam szklane, brązowe drzwi balkonowe pozwalając śnieżnobiałej firance na spacer poza ściany pokoju, a także aby świeże powietrze przedostało się do salonu. Ciemnobrązowe panele pomieszczenia idealnie komponowały się z białymi ścianami. Na jednej z nich wisiał telewizor, którego kable schowano pod długą i dość wysoką płytą gipsową, mającą szary odcień, która dodawała swojego rodzaju uroku. Tuż pod telewizorem wisiała szeroka, lecz niezbyt wysoka lakierowana czarna szafka, na której umieściłam ramkę z jedynym zdjęciem z dzieciństwa, kiedy żyli jeszcze rodzice, a także ozdobne świeczki. Jasny dywan gościł na sobie kwadratową, niską ławę w nieco ciemniejszym odcieniu brązu niż panele. Znajdowała się na nim niewielka prostokątna serwetka, na której stał fioletowy wazon pełen białych tulipanów. Ławę otaczał biały, skórzany narożnik, na którym leżały trzy różowe poduszki. Chociaż wystrój robił duże wrażenie, to niejednokrotnie żałowałam, iż w większości przypadków tylko ja mogłam go podziwiać.
- Chyba robię się zbyt sentymentalna – mruknęłam, zapinając guziki koszuli w kratę. Miałam na sobie jasne adidasy, spodnie dżinsowe i flanelową koszulę.
   Złapałam w pośpiechu ciemną sportową torbę i wybiegłam z domu. Dostałam telefon z jednej budowy, której nie miałam tamtego dnia wcale oglądać, że coś było nie tak ze zbrojeniem stropu. Czułam więc, że weekend z każdą chwilą zdawał się być odleglejszy, zamiast odwrotnie.
   Kiedy znalazłam się w końcu w jednej z bogatszych, aczkolwiek ciągle w większej części będącej w budowie dzielnicy, bez problemu znalazłam odpowiedni plac. Z przyzwyczajenia założyłam biały kask – w którym, jeśli wierzyć Ginny, wyglądałam zadziwiająco profesjonalnie – i podeszłam do dwóch mężczyzn.
- Dzień dobry.
   Odwrócili się. Jeden z nich zaczął mi się bacznie przyglądać, jednak starałam się na to nie zwracać uwagi.
- Granger? – zapytał nagle.
   Zmarszczyłam czoło i spojrzałam na właściciela.
- Mogłabym pójść i zobaczyć to, po co przyjechałam? – starałam się brzmieć dość neutralnie. – Niestety nie mam zbyt dużo czasu…
- Nie poznajesz mnie? – jasnooki brunet, który miał na sobie ciemne dżinsy i koszulę w kratę z narzuconym na to granatowym swetrem, posłał mi zdziwione spojrzenie.
- Pan raczy żartować? – uniosłam prawą brew i odwróciłam się na pięcie.
- No nie, to ty żartujesz! Blaise Zabini!
   Ponownie się odwróciłam.
- Blaise? – przyjrzałam mu się ponownie. Co prawda nie widziałam go od zakończenia szkoły, jednak nie sądziłam, że przez ten czas uda mi się zapomnieć jego rysy twarzy. Po chwili jednak rozpoznałam w stojącym przede mną mężczyźnie znajomego ze szkolnych lat.
   Właściciel powiedział, że to z Blaisem mam dyskutować, ponieważ właśnie on zauważył nieprawidłowości, natomiast sam musi wracać do firmy.
- Jak to się stało, że nasze drogi się skrzyżowały? – zapytałam, gdy miałam już odjeżdżać.
- Pracuję w biurze projektowym – wyjaśnił z uśmiechem. – A Aaron – miał na myśli inwestora – to szwagier Draco.
- Malfoy’a? – powtórzyłam, jakby spodziewając się, że chłopak żartował.
- Jasne – przytaknął. – Pani kierownik, no proszę, proszę – zaśmiał się. – Domyślam się, że musisz lecieć, ale może spotkamy się w tygodniu na kawie? Troszeczkę minęło…
- Oczywiście. Czekaj – zaczęłam przeszukiwać torbę. Kiedy w końcu znalazłam, podałam Blaise’owi wizytówkę – dzwoń, to pogadamy i się umówimy. Możesz nawet dzisiaj wpadać, najlepiej o dwudziestej – zaśmiałam się, przypominając sobie o planowanej imprezie z Harrym i Ginny. – A teraz naprawdę się spieszę.
   Zanim skręciłam, zerkałam co jakiś czas w lusterko, natomiast Blaise stał ciągle przy budowie.
   Wróciło tak wiele wspomnień…

~*~

   Zanim wróciłam do domu postanowiłam wpaść jeszcze na zakupy. Nie liczyłam na to, że Blaise postanowi również mnie odwiedzić, jednak nie mogłam pozwolić, aby moi goście, co do których obecności nie miałam żadnych wątpliwości, musieli zadowolić się jedynie butelkami dobrych win. Jako, że w domu byłam gościem, często jadałam na mieście, więc lodówka była pusta. Nie miałam czasu na przygotowanie wyszukanych dań, postawiłam przede wszystkim na zimny bufet. Dodatkowo czułam, że zrobienie ulubionej sałatki nie zajmie mi zbyt dużo czasu.
   Położyłam zakupy na brązowym blacie białej szafki kuchennej. Pomieszczenie miało błękitne ściany i panele o wzorze orzecha Venosta. Tuż nad przejściem prowadzącym do jadalni widniało sześć lamp halogenowych, które były ułożone w dwuszeregu. Białe szafki miały również swoje wiszące odpowiedniki, znajdowały się wśród nich także brązowe drzwi z trzema prostokątnymi szybkami, prowadzące do skrytki. Srebrny piekarnik w jednej z szaf i lodówka tego samego koloru nie były często używane, jednakże dodawały nutkę nowoczesności, tak jak wyspa kuchenna, nad którą wisiały dwie lampy.
   Zanim zdążyłam zacząć cokolwiek przygotowywać, zadzwoniła komórka.
- Tak? – podparłam ją prawym ramieniem, gdyż ręce miałam zajęte wykładaniem produktów.
- Hej Hermi. Dzwonię, żeby potwierdzić nasze dzisiejsze przybycie. Tylko mamy pewien problem…
- Stało się coś? – zapytałam spokojnie, chowając jajka w lodówce.
- Właściwie to nie, ale czy moglibyśmy wziąć ze sobą Zgredka? Wiesz, trudno jest mi powiedzieć czy nie rozniesie nam domu mimo, że jest jeszcze dość mały…
- Jasne – zaśmiałam się szczerze. – W takim razie o której mam się was spodziewać?
   Przez chwilę w słuchawce nie było słychać najmniejszego szumu.
- A o której możemy?
- Dwudziesta?
- Okej, pasuje. To do zobaczenia!
- Pa!
   Położyłam komórkę na blacie i zajęłam się sałatką.

   Równo o dwudziestej rozległ się dźwięk dzwonka po pomieszczeniu. Zdążyłam wcześniej naszykować talerze w jadalni – połączonej z salonem oczywiście, gdzie na ławie znajdowały się również przekąski tyle, że przygotowane na maraton filmowy. Poprawiłam kremowy sweterek i otworzyłam.
- Hej Gi…
   W drzwiach stał Blaise, który w jednej ręce miał wino, a w drugiej pełną torbę, na której widniało logo cukierni. Dokładnie jak ja wczoraj, gdy odwiedziłam przyjaciółkę.
- Cześć Blaise – starałam się ukryć zaskoczenie. – Myślałam, że nie wpadniesz…
- Nonsens – pokręcił głową. – Może mnie wpuścisz? – zapytał z uśmiechem.
- Jasne – odsunęłam się, wyrzucając sobie w duchu za zbyt jawne uwypuklanie zdziwienia. – Nie dzwoniłeś…
   Podał mi przepustkę. Położyłam ją w jadalni i przeprosiłam go na moment, gdyż musiałam przynieść dla niego zastawę.
- Wiesz, na wizytówce był twój adres, więc pomyślałem, że skoro mnie zaprosiłaś i ją wręczyłaś, to nie ma powodu, żebym dzwonił.
- Oczywiście – uśmiechnęłam się. Zamierzałam jeszcze coś powiedzieć, jednak ponownie usłyszałam dzwonek. – To pewnie Ginny i Harry. Zaczekasz chwilę?
- A mam wyjście? – wzruszył radośnie ramionami.
   Gdy tylko otworzyłam ponownie drzwi, zastałam zabawny widok. Ginny na kolanach trzymała ciasto, natomiast Harry, który stał tuż za nią, próbował uwolnić się od Zgredka, który najwidoczniej nie był przygotowany na odwiedzenie nieznanego domu i przerażała go ta perspektywa, w efekcie czego… tulił się na swój własny, psi sposób do twarzy Harry’ego.
- Miło mi was widzieć – powiedziałam szczerze. Przyjaciel posłał mi bezradne spojrzenie. Ginny natomiast znalazła się w mieszkaniu i wyciągnęła ciasto w moją stronę.
- Mam nadzieję, że będzie smakowało, bo sama je piekłam – wyjaśniła z dumną miną. Harry położył pieska na podłodze, a sam zniknął za drzwiami. – Poszedł po posłanie, Zgredek nie zasypia w żadnym innym miejscu.
- Chodź w takim razie do salonu. Wiesz, nie uprzedziłam cię wcześniej, ale…
   Znalazłyśmy się właśnie we wspomnianym przeze mnie pomieszczeniu, więc zanim zdążyłam uprzedzić przyjaciółkę o niespodziewanym – teoretycznie – gościu, sama go dostrzegła.
- Blaise! – krzyknęła, patrząc na mnie groźnie. Pokręciłam głową, jakbym chciała zaznaczyć, że nie mam z tym nic wspólnego. Zgredek zajmował się właśnie zawieraniem znajomości z dywanem – miałam nadzieję, że prócz szczekania na niego nie zamierzał także zrobić sobie z niego toalety – natomiast ja zniknęłam w kuchni, krojąc pysznie wyglądający tort panny Weasley.
   Gdy wróciłam, w salonie był już Harry, który przywitał się przyjaznym uściśnięciem dłoni z dawnym szkolnym znajomym.
- Nie myślałem, że będę miał męskie towarzystwo – powiedział, uśmiechając się znacząco w kierunku Blaise’a. Zabini w czasach, gdy chodziliśmy jeszcze do Hogwartu, niespecjalnie lubił mojego przyjaciela, jednak najwidoczniej wiek potrafił zmienić nastawienie.
- Z góry przepraszam, że tak ubogo na stole… - sugestywnie spojrzałam na wspomniany wcześniej mebel. Ginny jako pierwsza się przy nim znalazła i rzucając dość nieodgadnione spojrzenie w moją stronę, westchnęła.
- Chyba nie zamierzasz nas tutaj przetrzymywać przez kilka dni? – udała przerażoną.
- Nie sądziłam, że od razu widać moje zamiary – skrzywiłam się. Harry zajął miejsce tuż obok narzeczonej, natomiast ja obok Blaise’a. – Nie krępujcie się. Co prawda marny ze mnie kucharz, ale się nie potrujecie.
   Jedliśmy długo, jednak trzeba sprawiedliwie przyznać, że winę ponosiła za to niezwykle fascynująca rozmowa. Z przyjaciółmi spotykałam się bardzo często, choć i tak mieli wiele do powiedzenia, natomiast Blaise zniknął z naszego życia na kilka lat i przyjemnie było słuchać o jego losach, chociaż przyjemnie, być może, jest tutaj nieodpowiednim wyrazem. Jego marzenia o karierze piłkarskiej nie mogły zostać zrealizowane z powodu poważnej kontuzji prawego kolana. Niestety jedna operacja nie wystarczyła, a choć poważne problemy zażegnano, to kontuzja odbijała się często na jego zdrowiu.
- To teraz film, tak? Co tam dla nas przygotowałaś?
   Było już dość późno, wskazówki zegara zdążyły dawno przekroczyć dwudziestą drugą i chociaż Ginny i Harry byli w komfortowej sytuacji, gdyż zamierzali u mnie nocować, to jednak Blaise zadeklarował, że również nie odpuści sobie seansu. Muszę przyznać szczerze, że mnie to ucieszyło.
   Harry pomógł usiąść Ginny na kanapie, a sam zajął miejsce obok narzeczonej. Spojrzałam na Blaise’a, zaciskając usta i marszcząc brwi, chociaż nie wiedziałam dlaczego. Najwidoczniej uznał, że zamierzałam go rozbawić, bo zaśmiał się. Siedział na samym końcu, więc oparł prawą rękę na oparciu bocznym.
   Zanim usiadłam, włączyłam jeden z ulubionych filmów, „Milczenie owiec”. Nie wiedziałam jakie gatunki lubił mój dawny znajomy, jednak zarówno Harry jak i Ginny uwielbiali thrillery. Miałam więc nadzieję, że on również. Chwilę później siedziałam już obok Blaise’a.
- Ilekroć oglądam ten film, zawsze zadaję sobie pytania dotyczące psychiki człowieka – powiedziała Ginny, kiedy po raz pierwszy główna bohaterka odwiedziła Lectera we wiezieniu.
- Czy to jest w stylu: co siedzi w mózgu tak inteligentnego człowieka, że jest zdolny do podobnych okrucieństw? – zapytałam, podkurczając nogi pod brodę. Z radością zauważyłam, że film zaciekawił Blaise’a.
- Właśnie – pokiwała głową. Znajdowała się na drugim końcu narożnika, więc jako jedyna leżała. Jej głowa była oparta o tors Harry’ego. Patrząc na nich, przez chwilę poczułam dziwny uścisk w piersi.
   Gdybym nie była tak uparta, leżałabym z Ronem. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę, że dawny chłopak ułożył sobie już życie i był bardzo szczęśliwy, ale… czasami tęskniłam za obecnością kogokolwiek w swoim domu czy też osobą, z którą mogłabym się wszystkim dzielić.
- To przerażające – przyznałam po chwili – że on doskonale wie co robi i ile złego przynoszą jego działania, a mimo to nic go nie powstrzymuje.
- Przepraszam, że przeszkadzam – Blaise starał się udawać zdenerwowanego, ale delikatny uśmiech błąkał się w kącikach jego ust. Patrzyłam na niego z zaciekawieniem.
- Ale nie ma sprawy… - pokręcił głową, a Ginny wyciągnęła rękę i delikatnie mnie szturchnęła. Spojrzałam na nią, udając oburzenie, ale ta jedynie uśmiechnęła się figlarnie, mrugnęła prawym okiem i posłała mi całusa.
- Chodzi o to, że troszeczkę nie rozumiem słów…
   Wobec takiej argumentacji nie mogłam pozostać bierna. Postanowiłam nic więcej nie mówić, co było dość trudne.
   Gdy film się skończył, było grubo po północy. Odprowadziłam Blaise’a do drzwi, dziękując za przybycie. Kiedy wróciłam do salonu, Ginny trzymała na udach talerzyk, który całkowicie był wypełniony ciastkami. Co prawda podczas seansu ubyło wiele przekąsek, jednak i tak nie mogliśmy narzekać na brak jedzenia.
- Wiesz – zaczęła, przyglądając się z zainteresowaniem ciastku z galaretką – ten Blaise to nawet fajny jest.
- Nawet fajny? – usiadłam obok, marszcząc brwi. – Co masz na myśli?
- Że przydałby ci się ktoś, kto cię ogrzeje zimą. Wiesz, często pada ci w nocy ogrzewanie…
- Mi pada ogrzewanie? – zaśmiałam się.
- No dobra – skapitulowała. – Ale mogłoby ci paść, tak?
   Kiwnęłam głową.
- A gdzie Harry, tak właściwie?
- W łazience. Ale ty mi tu tematu nie zmieniaj – wydęła usta. – Lubisz go?
- Ginny – pokręciłam oczami. – Nie widziałam się z nim, odkąd skończyliśmy szkołę. Nic o sobie nie wiemy, więc co ja mam ci powiedzieć?
- Czy uważasz, że jest fajny. Tylko tyle.
   Wzruszyłam ramionami.
- Myślę, że…
   Zgredek uratował mnie z opresji, bowiem podbiegł do nas i zaczął szczekać na kanapę, która była dla niego zbyt wysoka. Wydawało mu się, że pewnie przez wzgląd na zmianę otoczenia uda mu się zająć miejsce obok nas, ale nawet wtedy Ginny pozostawała nieugięta.
- O nie, na głowę mi nie wejdziesz – pokręciła palcem w jego stronę, więc zamerdał wesoło ogonkiem.
   Nałożyłam na talerzyk croissanta i przysłuchiwałam się zabawnej rozmowie Ginny z własnym pupilem.

~*~*~*~

- Tak, słucham? – w prawej ręce trzymałam komórkę, natomiast lewą starałam się rozczesać niesforne włosy.
- Mam nadzieję, że cię nie obudziłem?
- No coś ty, Blaise – uśmiechnęłam się do własnego odbicia w lustrze. Od spotkania w moim domu minęły cztery dni i nie rozmawiałam przez ten czas z chłopakiem – a właściwie mężczyzną. Nie myślałam o nim od tamtego momentu, ale kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie ucieszył mnie jego telefon.
   Miałam bardzo dużo na głowie, przede wszystkim związanego z pracą. Chociaż kochałam to, co robiłam i szłam na budowy z uśmiechem, gdyż mogłam się realizować, to jednak musiałam przyznać, że często byłam padnięta.
- Przepraszam, że telefonuję rano, ale nie mam pojęcia o której kończysz…
- Czy coś się stało? – odłożyłam szczotkę na półkę i wzięłam do ręki tusz.
- Nie! – usłyszałam delikatny śmiech. – Chciałem cię tylko zapytać, czy nie zgodziłabyś się towarzyszyć mi na imprezie urodzinowej mojej znajomej?
   Zaskoczył mnie tak głęboko, że przez moment nie odzywałam się ani nie wykonywałam żadnych ruchów. Początkowo wydawało mi się nawet, że to wyobraźnia płatała mi figle.
- Hej…?
- Przepraszam – otrząsnęłam się. – Wiesz, to bardzo miłe, ale myślę, że urodziny to każdy chciałby spędzić w gronie bliskich…
- Wiesz, to nie do końca są takie urodziny…
- A jakie? – odłożyłam tusz. Pozostało mi tylko przejechać usta błyszczykiem. Nigdy przesadnie się nie malowałam – przede wszystkim ze względów praktycznych. W pracy bowiem byłam narażona na różne czynniki atmosferyczne.
- Oj Hermiona – westchnął. – Od teraz działasz w konspiracji. Jeśli powiem ci całą prawdę, to nie możesz puścić pary z ust. Nikomu!
   Uniosłam prawą brew, czego oczywiście nie mógł zobaczyć.
- Obiecuję – oznajmiłam uroczystym tonem. Gdyby był obok, najprawdopodobniej przyłożyłabym prawą rękę do lewej piersi. – A więc? Czy już teraz jestem godna, aby posiąść tę tajemnicę?
- Oczywiście. Otóż to są urodzino-zaręczyny.
- Urodzino-zaręczyny? Czyli ona o nich nie wie?
- No, pani inżynier, oczywiście, że nie wie!
- A jakaś dokładna data?
- Teraz w sobotę, dwudziesta.
- Super! – udałam oburzenie. - A ty raczysz mnie informować dopiero teraz?
- Oj przestań – zaśmiał się. – Obowiązuje jednak strój wizytowy i potraktuj to jak najbardziej poważnie. Jeszcze raz dziękuję, że się zgodziłaś. Wstępnie mogę ci powiedzieć, że przyjadę po ciebie po dziewiętnastej.
- Dobrze. A mogę chociaż wiedzieć, do kogo idę?
- Do Astorii Malfoy.

sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział IV

   Hermiona od samego początku czuła, że sprawa z Malfoy’em nie wygląda dokładnie tak, jak przedstawiła ją Ginny. Nie miała pojęcia dlaczego rudowłosa postanowiła kłamać, czy po prostu zachować część prawdy tylko dla siebie, ale czuła jednocześnie, że była winna przyjaciółce sprawiedliwość. Panna Weasley najpewniej musiała mieć własne powody, być może mogłoby to ją w jakikolwiek sposób obciążać lub – w co Granger była skłonna uwierzyć – Malfoy znalazł bardzo czuły punkt u Ginny i postanowił ją szantażować. Nie mniej jednak przyjaciółka miała, być może, jeździć na wózku i szatynka nie zamierzała pozwolić Malfoy’owi na ucieczkę od konsekwencji.
   Przez cały tydzień jednak nie miała czasu, aby spokojnie rozważyć wszystkie możliwości i wymyślić sposób, w jaki mogłaby odkryć prawdę. Wiedziała, że - z pozoru nielogicznie - jest jednocześnie i sprytna, i zbyt mało spostrzegawcza, więc nie chciała bawić się w detektywa tylko po to, aby narazić się na pośmiewisko. Widząc jednak szydercze uśmiechy, które posyłał jej blondyn podczas posiłków w stołówce, rosła w niej chęć zemsty. Była zawsze niezwykle spokojną osobą, tym bardziej dziwiła się własnymi reakcjami, ale po części zrzucała to na zbliżające się końcowe egzaminy, które miały zadecydować o przyszłości.
   Kiedy w piątek, dokładnie tydzień po nieszczęśliwym wypadku, usiadła w stołówce wraz z Harry’m i Ronem, i zauważyła wchodzącego Malfoy’a, który wraz ze swoimi przyjaciółmi zajął miejsce kilka stolików dalej, początkowo starała się na niego nie zwracać uwagi. Ron jednak, gdy tylko widział blondyna, zaciskał dłonie w pięści, jednak miał jeszcze w sobie dostateczne pokłady kontroli.
- Najchętniej zrobiłbym mu operację plastyczną tej parszywej buźki – warknął. Hermiona westchnęła. No to tyle po samokontroli. Wcale się jednak przyjacielowi nie dziwiła – spośród ich trójki tylko Harry zdawał się całkowicie wierzyć w wersję Ginny, chociaż – jak sam przyznawał – miała pewne znaczące luki.
- Ron, nie mogę zrozumieć jednego zadania z fizyki… - zaczęła, próbując odciągnąć myśli rudowłosego przyjaciela od nieprzyjemnego tematu. Sama oczywiście podzielała jego chęci wykazania się jako chirurg, chociaż nie mogła tego przyznać głośno. – A najdziwniejsze jest to, że to z drugiej klasy, wszystkie polecone przez profesorów zdążyłam już przerobić, tylko to jedno…
- Jasne – skinął głową. Po chwili westchnął i spojrzał na własny talerz.
- Czyli jutro jedziemy do Ginny, tak? – zapytał Harry, uważnie lustrując twarz szatynki. Nie był jeszcze u rudowłosej mimo, że tak często zaznaczał, jak ważne jest dla niego zobaczyć przyjaciółkę. Hermiona spojrzała na niego smutno, ale kiwnęła głową.
   Do końca obiadu nie odezwali się do siebie. Hermiona skończyła jako pierwsza i oznajmiła, że zamierza jeszcze raz przyjrzeć się zadaniu i jeśli tym razem jej się nie uda, to przyjdzie do Rona. Zanim wyszła, spojrzała na stół, przy którym siedział Draco Malfoy wraz z Blaisem, Pansy, Crabbem i Vincentem. Blondyn wyczuł doskonale, kiedy szatynka patrzyła na niego i zerknął prosto w jej oczy. Uniósł prawą brew i posłał jej cyniczny uśmiech. Zmarszczyła gniewnie czoło i wyszła, nie zaszczycając już nikogo nawet subtelnym spojrzeniem.
   Kiedy zniknęła za drzwiami, westchnęła głęboko. Wiedziała, że nie miała łatwego zadania… ale z drugiej strony była Hermioną Granger. Nigdy się nie poddawała.
   Oczywiście nie było żadnego zadania. Serce panny Granger biło co prawda tylko dla matematyki, ale nie mogła powiedzieć, aby fizyka była dla niej czarną magią. Już od kilku miesięcy rozwiązywała mnóstwo zadań, więc czuła, że jeśli jakimś cudem wszystko nie wyleci z jej głowy, to nie będzie tak źle.
   Postanowiła jednak odwiedzić bibliotekę. Nie liczyła na żaden cud czy też nadzwyczajne natchnienie – lubiła tam przebywać, ponieważ wśród książek czuła się bezpiecznie. Poza tym rozpoczął się weekend, więc uczniowie niekoniecznie myśleli o nauce, dlatego też biblioteka była wówczas rzadko odwiedzanym miejscem, a jednak spokoju panna Granger pragnęła nade wszystko.
   Przywitała się grzecznie z bibliotekarką, wymieniając przy okazji opinie na temat najnowszej książki Narcyzy Malfoy, którą pani Pince już od samego początku pokochała. Hermiona niekoniecznie pragnęła w tamtym momencie rozmowy o kimkolwiek, kto nosiłby nazwisko Malfoy, ale nie zamierzała być niegrzeczna tym bardziej, że jeśli ktokolwiek w szkole pałał od niej sympatią, to byli to profesorowie czy też bibliotekarka. Szatynka skończyła najnowszą powieść Narcyzy i uważała, że akurat tym razem pewne wątki były nielogiczne, chociaż nie miała pojęcia, czy mówiła to ze względu na fakt, że wierzyła w swoje słowa, czy też dlatego, że chciała w jakimś stopniu zrobić na złość wiecznie perfekcyjnemu Malfoy’owi. W pewnym momencie do bibliotekarki przyszła profesor McGonagall prosząc panią Pince o znalezienie odpowiednich książek na poniedziałkowe zajęcia dla drugiej klasy, więc Hermiona, pożegnawszy się uprzednio, poszła na sam koniec dużego pomieszczenia. Znajdowało się tam kilka stolików i krzeseł, szatynka miała nawet ulubione miejsce, które zakryte było niemal całkowicie przez regały i oferowało całkowitą ciszę. Niedaleko było długie okno i Hermiona lubiła czasami siadać na parapecie, czytać książkę lub wpatrywać się w błonia, na które miała wówczas doskonały widok. Oczywiście takie zachowanie nie zyskałoby aprobaty bibliotekarki, jednak na całe szczęście panna Granger była skutecznie broniona przez liczne regały.
   Wówczas wybrała pierwszą lepszą książkę z najbliższej półki i zaczęła ją kartkować. Podparła głowę na dłoni i beznamiętnym wzrokiem lustrowała kolejne stronice. Nie zwracała uwagi na treść, a drobny druk zdawał się układać przypadkowe słowa w dziwnej kolejności. Westchnęła głęboko, pokręciła głową i schowała twarz w dłoniach. Lśniące brązowe włosy osunęły się i stworzyły dodatkową osłonkę. Kilka minut później, gdy zamierzała wyjść, dziwna rozmowa pomiędzy dwoma osobami schowanymi za jednym z regałów zwróciła jej uwagę. Szanowała prywatność, ale pamiętając o wypadku sprzed tygodnia, nazwisko Ginny, które niejednokrotnie zostało wymienione, zachęciło ją do przysłuchiwania się.
- Jak myślisz, Malfoy wywinie się?
   Zaczęła szybciej oddychać. A więc słusznie podejrzewała, że Malfoy nie był bez winy.
- Oczywiście, a czy jego starzy kiedykolwiek dopuścili by do tego, żeby splamić jego imię?
   Starała się poruszać niemal bezszelestnie. Co prawda słyszała wymianę zdań pomiędzy dwoma osobnikami, ale mówili dość cicho, a nie chciała przegapić nawet drobnej informacji. Wyciągnęła z półki na wysokości swojej głowy kilka książek, jednak nadal tyle, aby pozostać niezauważoną. Stanęła bliżej regału i nasłuchiwała.
- Myślę, że w pewnym momencie ktoś sypnie…
   Kiedy odwróciła delikatnie głowę spostrzegła, że stał tam Gregory i Vincent. Wydawali się być niezwykle poruszeni i jakby wystraszeni. Tak bardzo martwili się o bezlitosnego kumpla?, przemknęło przez jej myśl.
- Kto? Ruda doskonale wie, gdzie jest jej miejsce i nie będzie wsypy.
   Hermiona zacisnęła pięści.
- A Granger?
- Co z nią?
- Widziałeś, jak ciska gromami w Draco. Ewidentnie musi czuć, że coś nie gra…
- Daj spokój! – Gregory niemal krzyknął, w porę się jednak zreflektował. Był ewidentnie rozbawiony, a Hermiona poczuła jeszcze większą złość. Uważali ją za kretynkę? – Nawet, jeśli cokolwiek próbowałaby odkryć, to nie miałaby szans z Malfoy’ami.
- Weasley’owie nie są znowu jakimś głupiutkim klanem, którego nie stać na odpowiednią obronę w sądzie.
- Weasley’owie sądzą, że to co mówi ruda jest prawdą. Kto uwierzy głupiutkiej Granger? Nie ma nawet dowodów.
   W tamtym momencie najchętniej wyszłaby z ukrycia i przyłożyłaby każdemu. Złość gotowała się w niej niewyobrażalnie, w każdym momencie z trudem udawało jej się hamować. Była co prawda dziewczyną, ale nie myślała do końca racjonalnie. W normalnej sytuacji, kiedy chłopacy oddalili się, poszłaby do Harry’ego i Rona, opowiedziała wszystko, i wspólnie ustaliliby co robić, jednak… postanowiła iść za przyjaciółmi Malfoy’a. Od początku czuła, że Ginny nie mówiła prawdy! Wtedy jednak wiedziała, że była niemal o krok od wyjaśnienia całej sprawy.
   Złość co prawda zawładnęła nią, ale zachowała jeszcze resztki rozsądku. Starała się więc iść za nimi ale tak, by nie mogli jej zauważyć – bezszelestne poruszanie się opanowała do perfekcji, poza tym miała baletki, dzięki którym jej kroki były nie do usłyszenia, nawet w korytarzach.
   W pewnym momencie zatrzymali się i weszli do jakiejś klasy. Westchnęła i rozejrzała się. Korytarz był bardzo długi i ciemny, gdyż jedynie w nocy włączano boczne lampki, które mimo wszystko nie gwarantowały wielkiej widoczności. Ściany pokryte licznymi obrazami zawsze kłóciły się jej z całkowitym wystrojem szkoły, ponieważ wyglądały nieco tandetnie z powodu swojego przepychu, ale z drugiej strony po trzech latach mieszkania w murach Hogwartu przyzwyczaiła się do takiego stanu. Podłoga marmurowa przykryta dywanem mimo wszystko ziębiłaby w stopy, gdyby ktokolwiek postanowił przejść się po niej bez butów.
   Hermiona ponownie się rozejrzała. Drzwi do klasy były nieco uchylone, a na korytarzu nie było nikogo, więc nieśmiało podeszła do nich. Stanęła dość blisko, jednak nie na tyle, aby cokolwiek usłyszeć. W pewnym momencie poddała się i zamierzała właśnie odejść, gdy nagle z klasy wyszedł Crabbe. Uśmiechnął się cynicznie na jej widok, natomiast szatynka gwałtownie odwróciła się i zamierzała odejść. Serce zaczęło jej mocniej bić. Czyżby zdradziła się jakimś niepotrzebnym ruchem?
- Granger, no kto by pomyślał, że interesujemy cię w takim stopniu, aby nas śledzić – warknął, łapiąc ją za ramię. Próbowała się wyrwać, lecz ten wzmocnił uścisk i pociągnął ją do klasy. Mimo, że próbowała się uwolnić to jednak chłopakowi udało się ją wepchnąć na siłę do pomieszczenia. Zamknął drzwi na klucz i obserwował wraz z Goylem, jak zdezorientowana próbuje znaleźć inne wyjście.
   Widziała otwarte tuż przy biurku nauczyciela drzwi, które prowadziły do kantorka. Byli bowiem w sali chemicznej, tym bardziej więc zdawała się być przerażona, gdyż mając na uwadze atak Malfoy’a na Ginny, bała się, czy nie spróbują postraszyć jej jakimś specyfikiem.
- I co, pani detektyw, jak poszło ci śledztwo?
   Rzuciła im złowrogie spojrzenie, natomiast oni zdawali się bawić doskonale.
- Wiesz co, zostań lepiej przy tych swoich pieprzonych książeczkach, bo się do niczego innego nie nadajesz. Chociaż może… - Crabbe znalazł się niebezpiecznie blisko niej. Zacisnęła dłonie w pięści i czekała na dalszy rozwój wypadków. Wiedziała, że nie miała żadnych szans na ucieczkę, ale z drugiej strony nie mogła się poddać nawet bez minimalnych prób walki. Nie byłaby sobą.
   Chłopak pogłaskał ją delikatnie po policzku, a Hermiona wzdrygnęła się z obrzydzenia. Co prawda był dość zadbany, ale nie robił tego za jej przyzwoleniem. Nie było to jednak jeszcze takie tragiczne, jednak gdy objął ją i przysunął ciasno do siebie, kładąc rękę na pupie, zareagowała gwałtownie. Może nazbyt. Kopnęła go w krocze i uderzyła w twarz. Crabbe odsunął się gwałtownie i cały czerwony na twarzy zaczął rzucać przekleństwa w jej stronę. Goyle podbiegł do niej i zapominając całkowicie o panującym w domu zwyczajowi, na mocy którego nie podnoszono nigdy na kobiety ręki, uderzył ją z pięści w brzuch.
   Szatynka zachwiała się, opadając na podłogę i poczuła cisnące się do oczu łzy. Ból był okropny, początkowo nawet nie mogła złapać powietrza. Jednak gdy odzyskała już możliwość racjonalnego postrzegania świata, zobaczyła przed sobą kucającego Malfoy’a. Był dość zdenerwowany i zaniepokojony.
- Wypierdalajcie w tej chwili! – krzyknął na przyjaciół. – Jak zawsze spieprzyliście robotę, głąby!
   Goyle i Crabbe wyszli co prawda z pomieszczenia, ale zmierzyli pannę Granger dość zaskoczonym spojrzeniem. Czuli, że przesadzili, w końcu nie tak miało to wyglądać.
- Granger, możesz wstać?
   Pokręciła głową.
- Ja pierdolę, wasza cała durna gromada jest przeuroczo beznadziejna.
   Nawet nie protestowała.
- Musisz mi pomóc, zaprowadzę cię do lekarki…
- Nie, ale… ppo co? – wychrypiała.
   Draco pokręcił oczami.
- Myślałem, że masz trochę więcej oleju w głowie – westchnął. Dziewczyna zwijała się ewidentnie z bólu, więc starał się zapominać o jakichkolwiek konfliktach. Ułożył jej rękę na swoim ramieniu i pomógł jej wstać. Wtedy poczuła jeszcze większy ból. Widział grymas na jej twarzy i walkę ze samą sobą, aby się przy nim nie rozpłakać. Zaśmiał się w duchu z jej uporu, a po chwili zaczął analizować. Chociaż to była Granger, to była w potrzebie. Nie mógł jej tak po prostu teraz zostawić.
   Wziął ją na ręce i zaniósł do lekarki.

~*~

- Jak myślisz, jak długo jeszcze będzie zabijała cię wzrokiem? – Pansy Parkinson udawała, że zainteresowana jest zawartością swojego talerza, jednak ukradkiem spoglądała na Hermionę Granger. Szatynka co prawda wyglądała na pozór normalnie, jednak gdyby się wpatrywać w nią dłużej to zauważyłoby się złość i minę pod tytułem „Malfoy, zapłacisz za wszystko”.
- Myślę, że mam to gdzieś – wzruszył ramionami, ale posłał Granger cyniczne spojrzenie. Uwielbiał ją denerwować, a ostatnimi czasy dziewczyna sama stwarzała ku temu odpowiednie warunki. Zastanawiał się jedynie jak długo będzie żyła w błędzie, chociaż z drugiej strony jej upór w dążeniu do udowodnienia mu pozornej winy był zadziwiający. Nie miał pojęcia, czy może ruda opowiedziała jej jakąś dziwną wersję wypadków, pod wpływem której Granger zamierzała na siłę sprawić, aby cała wina spłynęła na niego, nie mniej jednak to bywało dość rozbrajające.
- Mnie to by wkurzało – Vincent pokręcił głową i wziął do ust kolejny kawałek swojego obiadu.
- Moglibyście zostawić ją w spokoju? – zapytał opanowanym głosem Blaise.
   Draco zmarszczył czoło. Owszem, słyszał o początku znajomości swojego przyjaciela z szatynką, która rozpoczęła się w nieco zasmucających warunkach i starał się właśnie przez wzgląd na jego osobę nieco hamować.
- O, wychodzi – mruknęła Pansy.
   Draco spojrzał na Hermionę i posłał jej wredny uśmiech przyozdobiony uniesioną brwią. Po chwili wyszedł także Blaise, który wykręcił się złym samopoczuciem. Draco jednak nie był tym zmartwiony – mieli z Vincentem i Gregorym idealny plan, który raz na zawsze miał wybić Hermionie Granger z głowy wymyślanie durnych, kryminalnych historyjek pod jego adresem.
   Udało mu się zdobyć klucz do sali od chemii, chociaż zdobyć w tym przypadku oczywiście nie ma nic wspólnego z uczciwością. Wuja Draco, profesor Serverus Snape, uczył chemii i szczęśliwie się złożyło, że Malfoy pewnego dnia, gdy był w drugiej klasie, znalazł w jego pokoju zapasowy klucz od sali. Nigdy wcześniej nie wykorzystywał tej możliwości, ale wówczas czuł, że to był odpowiedni moment.
   Nie spieszył się jednak. Crabbe i Goyle mieli w bibliotece wykonać część planu, a on miał początkowo czekać, by móc się w odpowiednim momencie włączyć do zabawy.
   Wszedł do pustej klasy, oczywiście uprzednio rozglądając się, czy nie ma żadnych nieproszonych gości i zamknął za sobą drzwi. Rozejrzał się po klasie, której ściany pokryte były różnymi tablicami chemicznymi, a także portretami znanych chemików. Białe, czteroosobowe ławki, wyposażone były w dwa zlewy, natomiast sprzęt i szkło laboratoryjne schowane były w szafkach pod ławkami, zabezpieczone kluczem. Nauczyciel trzymał wszystkie odczynniki chemiczne na zapleczu, do którego prowadziły osobne drzwi tuż przy jego biurku. Draco swojego czasu interesował się chemią, jednak ostatecznie zamierzał pójść na prawo i wybrał humanistyczne przedmioty, wiedział jednak, że jego wuja trzymał wiele niebezpiecznych substancji. Ich szkoła słynęła z niezwykłego profesjonalizmu na każdej płaszczyźnie, co prawda daleko było im do laboratoriów angielskich, ale mimo wszystko klasy, które wybrały chemię jako przedmiot wiodący, nie mogły powiedzieć o zbyt małej liczbie godzin przeznaczonych na praktykę.
   Westchnął i zaczął czytać biografię Roberta Boyle’a. Nie było to co prawda wymarzone zajęcie, ale wolał nie dotykać niczego.
   Ktoś nacisnął klamkę. Draco wzdrygnął się gwałtownie, jednak uspokoił się, gdy do pomieszczenia weszli Vincent i Gregory. Ten pierwszy skinął głową. Malfoy zaśmiał się i schował w kantorku. Nie pozostawało mu nic innego jak tylko czekać. Goyle usiadł na jednym z krzeseł pod oknem, a Crabbe stanął przy drzwiach, oczywiście tak, aby szatynka nie miała o tym pojęcia. Po upłynięciu umówionego czasu, chłopak wyszedł.
   Wrócił oczywiście z Granger, która zdawała się być przerażona. Draco nie słyszał co mówiła, ale widział jej złość, a także zdezorientowanie.
   Obserwował wszystko z rozbawieniem. Początkowo szło według planu – chłopacy mieli się z niej nieco ponabijać, a potem wyszedłby on, powiedział całą prawdę – skoro tak bardzo o nią prosiła – i ostrzec, że po raz ostatni toleruje takie traktowanie. Wbrew pozorom Malfoy nie lubił, gdy inni posądzali go o coś, czego nie zrobił. Nawet, jeśli to była Granger, która co prawda była inteligentna, ale jednocześnie dość porywcza. Właśnie tą drugą cechę wykorzystał – poprzez rozmowę Crabbe’a i Goyle’a mieli sprawić, aby złość urosła w niej do niewyobrażalnych rozmiarów, w efekcie czego zapomniałaby o zdroworozsądkowym myśleniu. Dla niego nie było tajemnicą, które miejsce dziewczyna lubiła w bibliotece. Sam lubił tam przesiadywać, a dodatkowo była dość przewidywalna – właśnie w tamtym pomieszczeniu rozpoczynała każdy weekend.
   Zamarł jednak, kiedy zauważył, jak Crabbe zaczyna się do niej przystawiać. Malfoy co prawda nie mógł się pochwalić, wbrew pozorom, zbyt bujnym doświadczeniem łóżkowym, gdyż jego jedyną partnerką była jego była dziewczyna, Astoria – która po półrocznym związku nadal czuła się jak wolna osoba i przespała się ze starszym od nich o rok chłopakiem – ale wiedział, że nigdy nie traktowałby kobiety w taki sposób. Starał się nie myśleć o miłostkach i zająć się wykształceniem, jednak po drodze nie zamierzał nikogo ranić – seks był dla niego nieodłącznym dodatkiem związku, ale z osobą, którą by pokochał. Nie chciał, aby jego przyszłą kobietę ktokolwiek traktował w taki sposób, w jaki wtedy traktował Crabbe Granger, więc wyszedł wcześniej, niż zaplanowali. Zanim zdążył jednak cokolwiek powiedzieć, Vincent uderzył ją pięścią w brzuch i szatynka osunęła się na ziemię.
   Pociemniało mu przed oczami.
- Do reszty zgłupieliście?!
   Podbiegł do dziewczyny. Nie pałał do niej specjalną sympatią, ale – do jasnej cholery! – była takim samym człowiekiem jak wszyscy inni i najwidoczniej w świecie cierpiała.
   Zdenerwowany kazał chłopakom wyjść. Starał się zmusić Granger do mówienia – chciał mieć z nią jakiś kontakt. Nie wiedział czym mogło skutkować uderzenie w brzuch, ale widząc jej stan domyślał się, że akurat u niej niczym przyjemnym.
   Kiedy niósł ją przez korytarze momentami czuł, że się przewróci. Nie była ciężka, ale miał do pokonania dość spory kawałek z pewnym obciążeniem. Chociaż nie należał do żadnej z drużyn sportowych, gdyż najzwyczajniej w świecie nie miałby czasu na treningi, to nie był chudziutkim chłoptasiem, lecz mimo wszystko było mu ciężko.
- Co jej się stało? – lekarka podbiegła do niego, gdy tylko przekroczył próg gabinetu.
- Ja… - Hermiona starała się coś powiedzieć, ale Draco ją ubiegł. Brzuch przestał ją już boleć w dość znaczącym stopniu, jednak czuła się niewyobrażalnie głupio. Zaczęła podejrzewać, że po prostu przesadziła w swoich oskarżeniach. Malfoy jej pomógł, tymczasem ona nie wierzyła w jego niewinność i była jedną z dwóch osób, które go posądzały… kto byłby w stanie od razu wybaczyć takiej osobie? Lub chociażby pomóc?
- Została uderzona w brzuch – położył ją na łóżku. Lekarka kazała mu wyjść, na co skinął głową.
   Gdy wyszedł z sali, usiadł na ławce. Nie zamierzał odpuścić Granger prawdy. Po to był cały trud – aby nieco się wystraszyła i poznała całą prawdę. Idioci Gregory i Vincent oczywiście spartolili wszystko, ale on zamierzał trzymać się planu.
   Dwadzieścia minut później wszedł do pomieszczenia. Lekarki nie było, a Hermiona leżała na łóżku przykryta białą kołdrą. Jej brązowe włosy rozrzucone były na całej poduszce. Oczy miała zamknięte, ale Malfoy podejrzewał, że nie śpi.
- Musimy chyba porozmawiać – powiedział dość nieprzyjemnym tonem.
   Granger jedynie kiwnęła głową. Wiedziała, że będzie musiała wyjaśnić całą sytuację. Nie zaszkodziła mu oczywiście w żadnym stopniu, ale zaczynała podejrzewać, dlaczego uknuli intrygę. A ona tak łatwo dała się podejść… chciało jej się płakać. Jeszcze nigdy nie znalazła się w równie upokarzającej sytuacji.
- Widzisz, jak łatwo jest oceniać innych?
- Draco, ja… - Malfoy uniósł prawą brew, ale przerwał jej. To, że nie powiedziała do niego po nazwisku wcale nie sprawiało, że nagle uwierzyłby w jej przemianę względem jego osoby.
- Zamiast zapytać o moją wersję, bo podejrzewam, że twoja była maksymalnie okrojona, wolałaś wysnuwać pochopne wnioski. A wiesz, co stało się naprawdę?
   Jeszcze godzinę temu powiedziałaby, że doskonale wie i postara się to udowodnić. Pokręciła głową.
- To twoja przyjaciółeczka próbowała mnie zepchnąć – wyjaśnił spokojnie. Szok na twarzy szatynki był niewyobrażalny, upajał się tym widokiem. – Nie sądzę, aby działała wówczas racjonalnie, aczkolwiek gdyby ktoś miał mieć jakieś pretensje, to myślę, że ja.
   Hermiona odwróciła głowę. Poczuła cisnące się do oczu łzy. Upokorzyła się przed nim, a tymczasem był niewinny… naprawdę niewinny.
- Ale…
- Żeby zaspokoić twoją ciekawość to wyjaśnię, że chodziło o ciebie. Ruda chciała mnie przekonać, że mam ci dać spokój… cóż, skarbie, czy czujesz się przeze mnie zaniedbana czy coś? Wiesz – uśmiechnął się figlarnie – możemy to naprawić.
   Hermiona pozwoliła mu kpić z siebie. Miała nadzieje, że w taki sposób zreflektuje się sama przed sobą.
- Wyjaśniłem jej spokojnie, że miłość nie wybiera i nie dam ci spokoju – westchnął. – Zaczęła mnie bić. Wiesz, co prawda ma niezły cios, ale nie dostatecznie mocny, by mi cokolwiek zrobić. Próbowała jednak stosować nieczyste zagrywki, jak ty dzisiaj – pokręcił głową – więc zaczęliśmy się szarpać. Chciała mnie popchnąć, tam były schody, więc się odwróciłem, ale wtedy Weasley mnie puściła i… - zamilkł. Nie musiał nic więcej dodawać.
   Zanim cokolwiek powiedziała, wyszedł.
   A ona wiedziała, że już nigdy nie spojrzy na siebie tak, jak wcześniej. Czuła też, że zhańbiła się w obliczu Malfoy’a, chociaż nigdy nie zależało jej nawet na jego aprobacie. 
 ____________________
Jeśli chodzi o te przeskoki czasowe to są one jak najbardziej przemyślane (w mniejszym czy większym stopniu) i nie przedłużam nimi nienaturalnie całego opowiadania. Mam ogólny pomysł co i jak połączę, a nie chcę też tak potraktować tego w stylu "no jak to, nie domyślacie się czemu tak jest?", więc wyjaśniam poprzez retrospekcje - troszeczkę dłuższe, zaczynają jakby żyć własnym życiem i tworzyć osobne historie :) 2005 rok jest teraźniejszym dla opowiadania, więc historia będzie jednak głównie pisana w tej "strefie czasowej" :)
Mam nadzieję, że już nie nienawidzicie Draco, chociaż zastrzegam, że nie będzie tutaj całkowicie cukierkowatego Malfoy'a, bo takiego to ja nigdy nie polubię... :D