sobota, 22 listopada 2014

Rozdział I

Kwiecień, 1998 r.
   Silny podmuch wiatru uniósł starannie ułożone kartki. Precyzyjne zapiski pokrywające śnieżnobiałe stronice oddalały się z każdą chwilą coraz bardziej, wykonując zdumiewające piruety. Właścicielka burzy brązowych włosów, związanych wówczas w niedbałego warkocza, próbowała podążać ich śladem i uchwycić je. Przyciskała kurczowo do piersi brązową, skórzaną teczkę noszącą ślady częstego użytkowania, a wolną rękę wyciągała po każdą ze swych niesfornych własności. Kiedy udało jej się złapać ostatnią, kąciki drobnych malinowych ust uniosły się ku górze z uczuciem triumfu. Strzepnęła niewidzialne drobinki z idealnie wyprasowanej marynarki mundurka i poprawiła niebieski krawat w białe prążki. Schowała kartki do aktówki i odetchnęła głęboko, spoglądając na zegarek.
   Był piątek, który dla wielu uczniów oznaczał odpoczynek od niewygodnych krzeseł w klasach; prób udzielania odpowiedzi na pytania nauczycieli, kiedy w głowie znajdowało się mnóstwo cennych informacji i oczywiście żadnej mogącej przynieść pozytywną ocenę; nużących głosów profesorów starających się wpoić wiedzę i uświadomić istotność wykształcenia; odrabiania prac domowych i wygłaszania referatów; wczesnego wstawania… Tuż po dźwięku ostatniego dzwonka, przebijającego się przez drzwi licznych klas, zażegnano myśl o nauce by móc w obecności przyjaciół czy też rodziny cieszyć się pozorną wolnością.
   Szatynka jako jedyna świadomie zrezygnowała z kilku dni wytchnienia, rozpoczynając pracowity weekend zaraz po zakończeniu lekcji. Podążyła wraz z innymi do stołówki tylko po to, aby wziąć ze sobą ciepły posiłek, który skonsumowała na ławeczce pod gałęziami wysokiego drzewa.
   Zbliżał się koniec roku szkolnego, przynajmniej w jej mniemaniu. Marzec ustąpił już miejsca kwietniowi i pozwolił mu na okazanie się w pełnej krasie. Przyroda budziła się do życia po regenerującej siły przerwie, a w powietrzu roznosiły się przyjemne zapachy kwitnącej roślinności.
   Dziewczyna wiedziała, że czasami bywała zbyt ambitna, ale jednocześnie nigdy nie zapominała, że cała jej przyszłość zależała wyłącznie od podjętych przez nią decyzji i tego, czy udało jej się wykorzystać wszystkie szanse.
  Na błoniach nie było nikogo, co szczerze ją zdziwiło. Pogoda przygotowała przyjemną niespodziankę w postaci dostatecznie wysokiej temperatury i zachęcała do wyjścia na zewnątrz. Tymczasem ona - dziewiętnastoletnia Hermiona Granger, uczennica najlepszej szkoły średniej w całej Wielkiej Brytanii – jako jedyna połączyła przyjemne z pożytecznym i pisała referaty na zewnątrz.
   Do Hogwartu dostała się zupełnie przypadkowo. Słyszała niejednokrotnie o tejże placówce, która kształciła najwybitniejsze elity świata, ale byt jej nazwiska na liście dziennika jakiejkolwiek klasy był marzeniem tak nierealnym, że nie starała się na nim skupiać zbyt mocno. Oprócz znaczenie przekraczających normę wyników egzaminów i wielu perspektyw otwierających się przed każdym absolwentem szkoły, musiała pamiętać o niebotycznych sumach potrzebnych na opłacenie czesnego. Jej rodzina niestety nie należała do bogatych, gdyby ktokolwiek musiał ich sklasyfikować z pewnością zaliczył by ich do biedniejszej części mieszkańców Londynu. Mimo wszystko w gimnazjum uczyła się wybitnie, natomiast wygrana olimpiada matematyczna zagwarantowała jej niemal bezpłatną naukę w szkole. Cieszyła się z tej szansy niewyobrażalnie i nie zamierzała jej zmarnować. Dlatego też każdą wolną chwilę spędzała przed książkami.
   Nie było jeszcze osiemnastej, co ją szczerze zdziwiło. Schowała zegarek naciągając materiał rękawa i usiadła pod drzewem, opierając się o jego pień. Podkurczyła nogi pod brodę i schowała głowę w oplatających kolana rękach. Zamknęła oczy, wsłuchując się w odprężającą ciszę.
- Szukałam cię w bibliotece – usłyszała nagle. Uniosła głowę i skinęła nią delikatnie. Długi warkocz osunął się i usadowił się na prawym ramieniu.
- Mam dość dusznych pomieszczeń – stwierdziła.
   Rudowłosa dziewczyna przykucnęła obok Hermiony i ułożyła rękę na jej barku. Szatynka zmarszczyła czoło i matczynym gestem przysunęła teczkę, w której znajdowały się referaty.
- Biblioteka była pusta… - zaczęła.
- To jasne, przecież jestem tutaj.
   Ognistowłosa westchnęła. Patrzyła przez chwilę na skupioną minę przyjaciółki, która wyglądała jakby jej jedynym marzeniem było zaszycie się z książkami w pustym pokoju. Pokręciła nagle głową i wstała. Hermiona zmierzyła zdziwionym spojrzeniem jej szczupłą i wysportowaną sylwetkę.
- Nie rozumiesz – wyciągnęła dłoń pragnąc pomóc wstać swojej towarzyszce, ale ta uścisnęła jedynie jej rękę i poruszała, jakby chciała się przywitać. – Biblioteka była pusta. Właściwie źle dobrałam słowa, bo nawet nie udało mi się wejść aby móc cię tam poszukać.
   Hermiona zmarszczyła czoło, ale wzruszyła ramionami. Większość uczniów i nauczycieli mieszkała w szkole, podobnie jak ona. Wracali do swoich domów głównie podczas długich przerw, ale niektórzy pragnęli się również widywać z bliskimi podczas weekendów, czego nikt im nie zabraniał.
- Może chciała odpocząć, przecież każdy ma prawo do…
- Właśnie, każdy ma prawo do odpoczynku – Ginny ponownie wyciągnęła dłoń, tym razem posyłając przyjaciółce niemal mordercze spojrzenie. Panna Granger, starająca się omijać szerokim łukiem konflikty z osobami, na których jej zależało, niechętnie wstała korzystając z pomocy. – Dlaczego nie mogłabyś chociaż raz dać swojemu organizmowi szansy na odprężenie?
   Szatynka objęła teczkę, jakby ta była najlepszym przyjacielem, a nie zwyczajnym przedmiotem.
- Odpoczywam wystarczająco dużo.
   Panna Weasley pokręciła oczami, wyrażając w ten sposób swoją irytację.
- W pięciominutowej przerwie następującej każdorazowo po napisaniu dwudziestu akapitów? – zironizowała.
- O co ci chodzi? – Hermiona podparła rękę na biodrze. – Przyszłaś tu, żeby dać upust swojej irytacji, spowodowanej gorszymi wynikami na treningu?
- Na treningu poszło mi świetnie – warknęła. – Ale martwię się o ciebie… - ton jej głosu stał się nagle cieplejszy. – Zamykasz się praktycznie przed całym światem i chowasz między książkami. Jesteś najzdolniejszą osobą jaką znam, ale sądzę, że bardzo nieodpowiedzialną.
- Nieodpowiedzialną? – uniosła prawą brew do góry. – Co skłania cię do wyciągania podobnych wniosków? Bo chyba nie obserwacje, przynajmniej obiektywne.
- Twój świat po woli ogranicza się jedynie do nauki.
- To źle, że chcę coś osiągnąć?
- Należy ci się za to Nagroda Nobla, wydanie twojej biografii i ogólne uwielbienie ludu – Granger pokręciła oczami z dezaprobatą, ale najwidoczniej Ginny świetnie się bawiła ironizując. – Na litość boską, dziewczyno, spójrz jak ty wyglądasz!
   Szatynka opuściła głowę i spojrzała na wygodne czarne lakierki na niewysokim obcasie, czarne, grube rajstopy a także granatową spódnicę kończącą się idealnie przed kolanami, białą koszulę i marynarkę z naszytym na prawej piersi logiem szkoły.
- Nie wiem co jest w tym złego, ale muszę ci słusznie przypomnieć, że twój mundurek również nie wygląda, jakbyś zamierzała wybrać się na bal do królowej.
- Powtórz: co nie wygląda dostatecznie dobrze?
- Mundurek – westchnęła.
- A teraz powiedz co ja mam na sobie – zażądała. Skrzyżowała ręce na piersi, a jej groźny wzrok lustrował uważnie zmieszaną twarz przyjaciółki.
- Nie wiem jaki chcesz osiągnąć efekt, ale doskonale widzę co nosisz.
- Nie mam mundurka – oznajmiła błyskotliwie.
   Hermiona zaczęła się śmiać.
- To nie jest zabawne.
- Owszem. Niedawno stwierdziłaś, że jestem inteligentna, ale poziom rozmowy póki co jest zabawnie… cóż, nie wiem czy niski czy po prostu naiwny?
- Hermiona, chcę ci uświadomić, że nikt spośród nich – ręką wskazała na gmach szkoły. Hogwart przypominał wielki zamek, w środku również był urządzony chłodnie, jednakże wszystko przez wzgląd na wielowiekowość placówki – nie jest w mundurku, każdy zdążył się już przebrać w coś normalnego.
   Szatynka jedynie wzruszyła ramionami.
- Tak jest wygodniej. Możemy przestać o tym rozmawiać?
   Panna Granger doskonale wiedziała, że Ginny nie była w stanie do końca jej zrozumieć. W przeciwieństwie do niej, pobyt Weasley w szkole nie był zależny od tego, jak sobie radziła z nauką. Jej rodzina co prawda nie należała do najbogatszych w kraju, ale ojciec jako jeden z wysoko postawionych pracowników ministerstwa transportu nie mógł narzekać na brak środków do życia. Dzięki swojej pozycji udało mu się zagwarantować solidne wykształcenie dla każdego ze swoich dzieci. Starsi bracia zdążyli już ukończyć studia lub byli w ich trakcie, natomiast w Hogwarcie przebywała jeszcze Ginny, która cały swój wysiłek wkładała w treningi siatkówki, i Ron – leniwy, aczkolwiek przejawiający zainteresowanie naukami ścisłymi pasjonat gry w szachy.
- Zrobiłabyś coś dla mnie?
   Hermiona uniosła prawą brew. Wiedziała, że o cokolwiek poprosiłaby ją przyjaciółka, dotyczyłoby to prowadzonej przez nie rozmowy.
- Moja drużyna organizuje dzisiaj imprezę i chciałabym, żebyś się tam zjawiła.
   Szatynka westchnęła i pokręciła głową.
- Wiesz doskonale, że nie lubię spędzać czasu w ten sposób…
- Nie mogę ci zagwarantować, że zamiast rozpraw o życiu i snucia filozoficznych mądrości, oczywiście pod wpływem alkoholu, spotkasz się z recytującymi Shakespare’a, czy też dyskutującymi na temat prawa karnego, ale wiem jedynie, że to są moi znajomi, którzy reprezentują sobą jakiś poziom, a więc to świetna okazja, żeby się rozerwać.
- Jesteś niereformowalna – Hermiona zaśmiała się, ukazując przy tym równe zęby.
- Mam to uznać za: oczywiście, najwspanialsza przyjaciółko, zaszczycę ten niewykształcony plebs swoją obecnością?
- Ginny! – rudowłosa zaczęła się jedynie śmiać.
   Hermiona bywała przemądrzała, szczególnie na lekcjach. Zgłaszała się podczas każdych zajęć i zawsze miała wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia, oczywiście zgodnych z tematem. W ten sposób zyskała sympatię wśród nauczycieli, którzy traktowali ją jak wyjątkowo inteligentną jednostkę, natomiast budziła raczej niechęć wśród uczniów. Epitety jakimi ją określali najczęściej wzbogacane były słowem kujonka, chociaż sama zainteresowana niespecjalnie się tym przejmowała.
- Nie obiecuję, ale oczywiście się postaram.
- Obiecałam Lavender partyjkę w tenisa, więc musiałabym już iść… oczywiście widzimy się o ósmej w Pokoju Życzeń.
   Jedno z największych pomieszczeń w szkole zyskało nazwę Pokoju Życzeń przez wzgląd na swoje zastosowanie. Oficjalne bale odbywały się najczęściej w największej sali szkoły, natomiast te mniej oficjalne czy też po prostu organizowane przez uczniów w Pokoju Życzeń. Nauczyciele obiecywali nie pojawiać się tam, oczywiście po uprzednim uzyskaniu zgody na zorganizowanie zabawy, jedynym warunkiem upoważniającym do korzystania z auli było doprowadzenie jej do stanu sprzed wypożyczenia.
   Kiedy przyjaciółka była jedynie małym punktem na horyzoncie, Hermiona uniosła głowę i zamknęła oczy. Wiatr rozwiewał jej splecione włosy, muskając przyjemnie twarz. Nie rozkoszowała się jednak długo błogą chwilą, kilkanaście sekund wystarczyło w zupełności na przyjemną ucieczkę od rzeczywistości.
- Orientuj się!
   Podskoczyła nagle, słysząc nieco piskliwy głos. Ze zgrozą uświadomiła sobie, że zaledwie kilka metrów przed nią stała jedna z najbardziej ambitnych  i zazdroszczących sukcesów innym uczennica, Pansy Parkinson. Brunetka miała na sobie strój do koszykówki, a pod ręką trzymała piłkę, podpierając ją jednocześnie na biodrze.
- Pograsz ze mną, Granger?
   Parkinson zaczęła kozłować piłkę, natomiast Hermiona odwróciła się gwałtownie i zamierzała odejść, co nie było jej dane. Jedna z najlepszych koszykarek w szkole, nie zwracając uwagi na możliwe konsekwencje, idealnie wycelowała w ramię szatynki. Panna Granger, niczego się nie spodziewając, zachwiała się i opuściła torbę.
- Odbiło ci!? – złapała się za ramię i spojrzała z gniewem na rozmówczynię.
   Pansy rozszerzyła oczy z udawanym przerażeniem.
- Wiesz, Grążeh – próbowała parodiować francuski akcent szatynki, który ta starała się wprowadzać do każdej swojej wypowiedzi podczas lekcji języka francuskiego. Na które, niestety,  chodziły razem. – Myślałam, że to część twojej strategii. Udajesz, że wcale się nie spodziewasz rzutu, odwracasz się i… oczywiście w odpowiednim momencie przechwytujesz piłkę!
- Mam ciekawsze zajęcia niż rozmowa z tobą – schyliła się, podnosząc torbę, następnie wyprostowała się dumnie i próbowała nie krzywić. Odległość rzutu była dość duża, a poza tym Hermiona czuła, że Pansy włożyła w wyrzut wiele siły, co oczywiście skutkowało promieniującym bólem.
- Boże, Granger, aleś ty wrażliwa. Leć teraz do jakiegoś profesora i mu naskarż, przecież masz tutaj tak niedobrze, inni uczniowie się na tobie wyżywają, bla bla bla…
- Zadziwiające – rzuciła przez ramię – ale mi by do głowy nie przyszło takie rozwiązanie sytuacji. Oczywiście co ja tam mogę wiedzieć. Przecież w wielkim świecie nie liczą się twoje talenty i inteligencja, tylko czy masz kogoś, do kogo możesz udać się ze skargą i kto oczywiście załatwi ci wszystko, bez spoglądania na predyspozycje. Tatuś pewnie jest dumny, że w końcu pojęłaś logikę, która pomoże ci coś osiągnąć? Gratuluję. Są tutaj jednak jeszcze tacy, którzy chcą zawdzięczać wszystko tylko sobie i temu, ile poświęcili aby do tego dojść, więc daj im spokój i żyj własnym życiem.
- Jak słusznie zauważyłaś – głos Pansy zaczął słabnąć. Hermiona oddalała się, pragnąc znaleźć we własnym pokoju – nie tylko inteligencja się liczy. Trzeba też być… a ty… więc jesteś… tak…  nikim…

~*~*~*~

   Szatynka rzuciła się na wygodne łóżko w swoim własnym hogwardzkim pokoju. Każdy uczeń miał prawo do zajmowania jednego z pomieszczeń, co zapobiegało pogarszaniu się wyników w nauce, a także ciekawym sytuacjom w nocy. Oczywiście do takich również dochodziło, lecz – oczywiście – nikt o tym nie wiedział.
   Pokój był niewielki, ale bardzo przytulny. Panele w kolorze orzecha brazylijskiego w połączeniu z jasnozieloną tapetą nadawały mu nieco orzeźwiającego wyrazu, natomiast jedną ze ścian całkowicie zdobiły zdjęcia natury. Wszystkie były wykonane przez szatynkę, która co prawda nie mogła się pochwalić profesjonalnym sprzętem, ale jednak uwielbiała fotografię i zabierała ze sobą aparat dosłownie wszędzie. Najpiękniejsze ujęcia przedstawiały Klify Moheru, które były pamiątką po jedynym wyjeździe Hermiony za granicę.
   Tuż przy oknie stał kremowy fotel, na którym leżały poduszki. Łóżko stało w lewym rogu, obok biurka pokrytego licznymi zapiskami, natomiast prawa ściana zasłonięta była przez półki z książkami, które niemal całkowicie były zapełnione literaturą i encyklopediami. Szatynka sukcesywnie zapełniała kolejne półki nowymi tomami, oczywiście w czasie wakacji wszystkie wracały do jej prawdziwego domu, ale dopóki pozostawała w Hogwarcie, dopóty wolała mieć książki przy sobie.
   Hermiona zerknęła na leżący przy łóżku zegarek. Gdyby zechciała iść na imprezę – czego oczywiście nie planowała – to zostałoby jej zaledwie dwadzieścia minut na przygotowanie się. Miała już ułożony plan jak udobruchać rudowłosą. Nie zamierzała jej zawieść, ale z drugiej strony tamta postawiła ją niemal przed faktem dokonanym, czego nie lubiła.
   Ułożyła splecione dłonie pod głową i odetchnęła głęboko. Postanowiła za radą Ginny odpocząć i dać sobie spokój z nauką. Na to miała przecież całą sobotę i niedzielę.
   Nienawidziła bezczynności, dlatego też chwilę później wstała i zaczęła nerwowo przechadzać się po pokoju. Częściowo starała się udowodnić sobie, że jest w stanie spędzać samotnie czas, bawiąc się przy tym znakomicie, a jednocześnie nie dotykając nawet okładki książki.
   Postanowiła przejść się po szkole. Podejrzewała, że nie uda jej się spotkać zbyt wielu osób. Drużyna siatkarska nigdy nie stroniła od znajomych, większość uczniów przyjaźniło się przynajmniej z jedną z dziewczyn należących do zespołu. Cała drużyna liczyła dwadzieścia osób, a Ginny – jako jedna z najlepszych – zawsze grała podczas ważnych meczy.
   Zdążyła się przebrać, więc miała na sobie czarne spodnie i kremowy sweter. Zamknęła drzwi na klucz i schowała go do kieszeni. Rozejrzała się uważnie po długim korytarzu, którego ściany przykryte były wieloma obrazami. Niektóre przedstawiały postacie z tak wrogimi rysami i spojrzeniem, że w słabo oświetlonym holu lepiej było nie zwracać na nie uwagi chyba, że dobrowolnie chciało się zapewnić sobie koszmary.
   Była już niemal przy schodach, kiedy usłyszała nieco ściszone, ale jednak zdenerwowane głosy dochodzące z kolejnego korytarza. Znajdowały się tam pokoje chłopaków, w tym Rona i Harry’ego. Drugi z jej przyjaciół również skupiał się przede wszystkim na swojej sprawności fizycznej. Jako syn jednego z piłkarzy reprezentacji Wielkiej Brytanii, uprawiał sport zanim większość jego rówieśników nauczyła się pisać. Grał w juniorskiej reprezentacji kraju, a także w Manchesterze United, odnosząc niebywałe sukcesy, dlatego też większość przewidywała dla niego wiele zwycięstw. Oczywiście bardzo często opuszczał zajęcia przez wzgląd na mecze, ale należał do tej grupy ludzi, którzy niespecjalnie wiele czasu muszą poświęcać na naukę, aby zdobyć duże pokłady wiedzy.
   Mama Harry’ego natomiast prowadziła własną szkołę taneczną na obrzeżach Londynu. Nie była specjalnie popularna, uczyła bowiem głównie początkujących dorosłych, jednakże mimo wszystko sport wpisany był w rodzinę Harry’ego niemal na każdej płaszczyźnie życia.
- No ale gdzie chcesz to schować?
   Hermiona przywarła ciasno do ściany niemal przy samym wyjściu na kolejny korytarz i odwróciła głowę, chcąc więcej usłyszeć.
- Włóż do torby.
- A jak pójdzie jakiś nauczyciel i będzie chciał ją sprawdzić?
- Nie pójdzie, wątpię żeby się teraz ktokolwiek tu kręcił.
   Wyszła nagle z ukrycia, starając się uderzać mocno korkami w podłogę. Echo roznosiło się po holu, a jej oczom ukazał się zabawny widok. Harry odwrócił się do Rona i chcąc schować coś, przytulił przyjaciela. Trwali w mocnym uścisku, który pozornie mógł wiele sugerować.
- Panie Potter, panie Weasley! Ale żeby tak na środku korytarza, kiedy uczniowie mogą tędy przechodzić i gorszyć się waszym widokiem?! – udawała przerażenie, a jednocześnie starała się brzmieć jak profesor McGonagall, kiedy ganiła podopiecznych.
 - Hermiona! – rudzielec rozpromienił się nagle. Harry odsunął się od niego, więc mogła zauważyć, że trzymał butelkę wódki. Pokręciła głową. – Idziesz na imprezę?
- Oczywiście, że nie! Ale widzę, że wy już świętujecie.
- Eee… - Ron zreflektował się i schował ją do przewieszonej przez ramię czarnej torby. – Trudno jest się bawić, kiedy kieliszek pusty.
- Harry, przecież ty nie powinieneś…
   Potter machnął ręką i uśmiechnął się z niemal przepraszającą miną.
- Nic mi nie będzie, spokojnie. Dlaczego właściwie nie idziesz?
   Podeszli do niej. 
- Oj no, nie będziemy ci nawet nic nalewali…
- Mam już pewne plany…
- No tak – mruknął rudzielec. – Może jednak zmienisz zdanie?
   Pokręciła głową, ale odpowiedziała: może.
- Gdzie właściwie idziesz?
- Chciałam nieco rozprostować kości.
- Ależ młoda panno! – Potter wydawał się być przerażony. – Uważasz, że my, jako przedstawiciele płci męskiej, pozwolimy aby dama samotnie spędzała czas w tak niebezpiecznym miejscu?
- To byłoby sprzeczne z naszym honorem! – Ron poparł przyjaciela. – Pozwól więc, że będziemy ci towarzyszyli przez pewien czas, a później upewnimy się, iż bezpiecznie dotarłaś do swoich komnat.
- Damie nie godzi się przebywać w obecności mężczyzny bez przyzwoitki, nie wspominając już o…
- Ja mogę być przyzwoitką! – wypalił nagle inteligentnie Potter.
   Hermiona zaczęła się śmiać. Przyjaciele, chociaż niejednokrotnie dawali jej do zrozumienia, że powinna nieco przystopować, to jednak akceptowali ją całkowicie. Za to ich kochała.

~*~*~*~

   Przykryła się miękką kołdrą i zamknęła powieki, układając złożone ręce pod prawym policzkiem. Westchnęła, próbując zasnąć, co nie było wcale proste. Po korytarzu kręcili się uczniowie, mniej lub bardziej trzeźwi. Cisza nocna obowiązywała co prawda od dwudziestej trzeciej – którą to zegary wybiły już kilka godzin temu – jednak pokoje nauczycieli znajdowały się w innej części szkoły, co wracający z imprezy wykorzystywali.
   Kiedy udało jej się już niemal zasnąć, usłyszała głośne pukanie do drzwi. Początkowo wydawało jej się, że dobiegało zza ściany, jednak kiedy nie ustawało, niechętnie podniosła się z łóżka. Założyła ciepły szlafrok i przetarła zaspane powieki.
   Otwarła drzwi, odwracając nagle głowę. Przywykła do ciemności panującej w pokoju, natomiast korytarz całkowicie był oświetlony.
   Zamrugała i skrzyżowała ręce na piersi.
   Stał przed nią Blaise Zabini. Również należał do drużyny piłkarskiej i chociaż grał dość dobrze, to jednak daleko mu było do Pottera. Zazwyczaj biła od niego niezwykła pewność siebie i wrogość do wszystkich, których uważał za gorszych, jednakże wtedy był niezwykle blady i przerażony.
- Granger, musisz szybko iść na imprezę.
   Zmroziła go wzrokiem. Wydawało jej się, że był po prostu pijany i stroił sobie z niej żarty, jednakże nie wyczuła woni alkoholu.
- Oczywiście, już biegnę tam w szlafroku i pidżamie.
- Weasley spadła ze schodów.


__________________

Pierwszy rozdział za mną. Mam wrażenie, że jest dość nudny, ale z drugiej strony nie chciałam, aby ciągnął się w nieskończoność, a jednak "wypadało" przedstawić bohaterów, skoro nieco się różnią od swoich książkowych wersji. :)
Dziękuję Wam za komentarze na temat prologu, cieszę się że w ogólnej ocenie nie wypadł źle :D. Jeżeli macie jakiekolwiek uwagi to oczywiście nie krępujcie się, jestem gotowa na krytykę (ostatecznie pomaga przecież korygować swoje wady:)).

piątek, 14 listopada 2014

Prolog

   Było ciepłe letnie popołudnie. Słońce wiodło prym na sklepieniu niebieskim i wzięło pod swoje skrzydła całą Wielką Brytanię. Chmury próbowały z nim walczyć i mimo, że momentami udawało im się przyćmić blask największej gwiazdy, to w ostatecznym starciu nie miały najmniejszych szans.
   Ptaszki ćwierkały wesoło, poprawiając nastroje i obdarowując ludzi swoim angielskim trelem. Wiatr poruszał konarami drzew, a także muskał skórę stojącej na balkonie kobiety. Otulał ją subtelnym dotykiem i unosił tkaninę szyfonową, którą była okryta. Wznosił jej długie brązowe włosy, bawiąc się z nimi i prowadząc w rytm znanej tylko jemu melodii, niczym kochanek trzymający w objęciach sens swojego życia.
   Zmrużyła powieki, opierając się rękoma o marmurową balustradę i odetchnęła głęboko. Uniosła prawą dłoń i opuszkami palców próbowała lustrować kontury swojej twarzy. Jej drobne paluszki zaczęły zsuwać się na dół, pokonując krętą drogę na kobiecym ciele. Kąciki ust nieznacznie uniosły się, kiedy splotła ze sobą obydwie dłonie. Otworzyła nagle oczy, których tęczówki miały ciepłą, miodowo brązową barwę. Schyliła głowę dając ciche pozwolenie swojemu niewidzialnemu partnerowi na dalsze prowadzenie jej w upragnionym przez niego tańcu. Uśmiechnęła się czule, gdyż myśl o dzieleniu swojego ciała na kilka miesięcy z malutką istotką czyniła ją najszczęśliwszą żyjącą istotą.
   Przez otwarte szklane drzwi balkonowe obserwował ją postawny, młody mężczyzna. Opierał się plecami o chropowatą ścianę pomalowaną na kremowo. Jego ciemne włosy były w całkowitym nieładzie i choć często pojedyncze kosmyki opadały mu na czoło zasłaniając widok, nie ścinał ich wiedząc, jak bardzo ona je uwielbiała. Skrzyżował ręce na piersi i w milczeniu napawał się intymnym widokiem.
   Uśmiech błąkał się na przystojnej twarzy. Biała koszula i spodnie od garnituru dodawały jego postaci powagi, a także dostojności. Pozwalał przyszłej matce na samotne obcowanie z własnym ciałem i noszącą pod sercem istotką, lecz w pewnym momencie poczuł chęć wzięcia jej w ramiona.
- Nie jest ci zimno? – zapytał z troską, trzymając niedbale przewieszoną marynarkę przez ramię.
   Rzuciła mu krótkie spojrzenie w którym zamknęła całą siłę uczucia, jakim go darzyła. Pokręciła głową, a rozwiane włosy zatańczyły zaskoczone zmianą partnera.
   Na ciele kobiety pojawiły się dreszcze, kiedy chłodne palce ukochanego ułożyły się na jej ramieniu. Była w białej bieliźnie, okryta cienką strukturą błękitnego szyfonowego szala, ale nie było jej zimno. Mężczyzna błędnie zignorował reakcję jej ciała, bowiem otulił ją swoją marynarką i stanął tuż za nią tak, że czuła przyspieszony oddech obok ucha.
   Niepewnym ruchem objął ją w pasie. Schował twarz w jej włosach i zamknął oczy wdychając brzoskwiniową woń. Ułożył dłonie na brzuchu i masował go delikatnie.
- Spokojnie, kochanie. Hermiona już niedługo będzie z nami – zapewniła go kobieta.

~*~*~*~

- Mamusiu, a musicie jechać? – trzyletnia dziewczynka zmarszczyła czoło, posyłając światu groźne spojrzenie przybierające postać zmrużonych powiek i wydętych ust. Wymierzyła palcem wskazującym w postać wyższej kobiety i w ramach protestu tupnęła ostentacyjnie prawą nogą w podłogę, którą stanowiły orzechowe panele.
   Brązowe lekko kręcone włosy ozdobione były białą przepaską. Ubrana w beżową sukienkę w biało różowe groszki, białe rajstopy i kremowe baletki wyglądała bardzo schludnie, a także podkreślone zostało piękno dziecięcego wieku.
- Kochanie – dorosła kobieta odłożyła trzymaną w ręku bluzkę, którą zamierzała umieścić w niemal gotowej do wyjazdu walizce, i przykucnęła obok córki. Dziewczynka uśmiechnęła się, jednak w porę zdążyła się zreflektować. Dorośli byli prostymi istotami, wystarczyło odpowiednio wyczuć moment i dać im wówczas do zrozumienia, jak bardzo raniące było ich postępowanie. Hermiona już dawno zrozumiała, że jeżeli czegoś bardzo pragnęła to najlepiej było na wszelakie możliwe sposoby pokazać, że życie bez tego było pozbawione głębszego sensu.
- Wies dobze, ze nie lubię jak jeździs – spuściła główkę i zacisnęła małe piąstki.
- Skarbie, za kilka dni będziemy z powrotem – rodzicielka zamknęła w jednej dłoni rączki córki. Mała szatynka zmarszczyła czoło i pokręciła głową.
- Ale pzez ten cas będę u cioci, a pseciez Tom mnie nie lubi.
- Tom jest twoim kuzynem, myszko. I bardzo cię lubi..
- Nie! – rozszerzyła oczy z przejęciem. Wszystko co mówiła traktowała bardzo poważnie, dlatego też jej rodzice starali się nigdy nie śmiać z jej wypowiedzi nawet, jeśli były uroczo zabawne. – Psysedł taki chłopcyk do niego i on mówił ze Tom będzie moim męzem, a ja nie chcę!
   Pani Granger uśmiechnęła się jedynie delikatnie. Zamierzała odpowiedzieć córce, jednak rozległ się dźwięk dzwonka.
- Jak psyjechała ciocia to jestem, a jak jest Tom to nie wies gdzie jestem i nie ma mnie, dobra?
   Kobieta pocałowała córkę w czoło i podeszła do frontowych drzwi, natomiast Hermiona schowała się za kanapą. W bajkach często widziała ludzi, którzy obserwowali innych z ukrycia i w tamtym momencie poczuła się jak prawdziwy detektyw. Chociaż widoczny był cały czubek jej głowy, to zdawało jej się, że dla innych pozostawała niewidzialna.
   Do środka weszła średniego wzrostu blondynka z włosami upiętymi w koka. Miała na sobie niebieską sukienkę w kolorowe wzory. Tuż obok nie stał pięcioletni Tom, który w ogrodniczkach do kolan i zielonej bluzce rozglądał się po pomieszczeniu. Hermiona uśmiechnęła się triumfująco – skoro ciocia postanowiła przyjść z Tomem to istniał cień szansy, że rodzice zabraliby ją ze sobą. Mama przecież obiecała, że jej nie wyda, a w innym przypadku również i ciocia nie mogłaby wiedzieć o jej faktycznej obecności!
   Plan miał wielkie szanse na powodzenie dopóki, dopóki do salonu nie wszedł tato. Dziewczynka od razu zaczęła podejrzewać, że najważniejszy mężczyzna życia zepsuje jej marzenie… i tak się właśnie stało.
- Tu się chowasz, księżniczko! – rozłożył szeroko ramiona i uniósł ją do góry.
   Hermiona próbowała się wyrwać, ale pan Granger najwidoczniej nie zrozumiał, że przyczyniał się właśnie do jej klęski i wydawało mu się, że dziewczynka chciała się z nim bawić. Owinął jej krótkie nóżki wokół własnej talii, podparł jedną rękę na jej pośladkach, a drugą uchwycił dłoń córeczki.
- Pięknie dziś pani wygląda, królewno. A taniec z panią, oh, wyborny! Jeszcze nigdy nie miałem okazji prowadzić tak cudownej dziewczyny! – wirował po całym salonie, a Jane, jego siostra i siostrzeniec wpatrywali się w nich z rozbawionymi minami.
   Hermiona roześmiała się radośnie. Tato sprawił, że prawie zapomniała o cioci, która miała ją przyjąć pod swój dach na cztery dni, czyli na czas wyjazdu rodziców na konferencję. Kiedy jednak mężczyzna zatrzymał się, chcąc podnieść córeczkę wyżej, gdyż ta nieco się osunęła, Hermiona gwałtownie zeskoczyła na podłogę.
- Tata, jestem jus za duza na takie coś! – krzyknęła, starając się, aby jej słowa dotarły do uszu kuzyna.
   Pan Granger pokiwał głową i posłał swojej żonie spojrzenie mówiące, że jeszcze chwila a wybuchnie śmiechem. Umówili się jednak już dawno, że nigdy nie będą bagatelizowali słów swojego dziecka, chwieli bowiem aby wyrosła na mądrą i pewną siebie kobietą. Mogli ze spokojem wyprowadzać ją z błędu, ale nie mogli dać do zrozumienia, że nie traktują jej jak równej sobie.
- Oczywiście – ukłonił się z kurtuazją.
- Ceść ciocia! – Hermiona, mimo że nie pragnęła wcale oddzielać się od rodziców, to lubiła swoją krewną. Niechętnie podała dłoń także kuzynowi. – Mama, mogę jechać z wami? – po raz ostatni próbowała wpłynąć na decyzję dorosłych.
- Skarbie, za kilka dni wrócimy i wtedy pojedziemy razem na długą wycieczkę, co ty na to?
   Pokiwała głową. Nie znaczyło to jednak, że dała się przekupić. Próbowała tylko udawać, że jest już na tyle dorosła iż nie boi się spać z dala od rodziców. Kuzyn przecież nie mógł wiedzieć, że prawda była inna!
- W tej torbie są ubrania dla niej – Jane wręczyła kobiecie granatową torebeczkę.
- Księżniczko, daj mi całuska na drogę – tato pochylił się obok Hermiony i złapał jej rączki.
- Ci rodzice – pokręciła głową w stronę Toma i ścisnęła tatę. Mężczyzna pogłaskał ją po włosach i pocałował w czoło. Mama również pożegnała córkę, która wydawała się nad wyraz spokojna.
   Kiedy ich córka wyszła w końcu z domu, stanęli przy oknie i obserwowali jak zmierzała do zaparkowanego tuż na ich podjeździe samochodu. Udało jej się usiąść w foteliku, jednak siostra George'a przypięła ją pasami.
- Hermionka jest taka samodzielna – Jane przytuliła się do ukochanego. – Jest najpiękniejszym, co nam się przytrafiło.
- Obydwie jesteście moim szczęściem.