sobota, 28 lutego 2015

Rozdział VIII

Korzystając z okazji, chciałabym coś napisać. Otóż po dodaniu rozdziału widzę bardzo dużo wyświetleń i niestety mało komentarzy. Oczywiście ja tutaj nie proszę Was o robienie czegokolwiek wbrew sobie, jednak myślę, że wyświetlenia, które są wysokie w bliskim okresie od dodania, świadczą, iż nie tylko garstka ludzi czyta moje rozdziały. Uwierzcie mi - każdy komentarz jest na wagę złota. Zawsze staram się pisać najlepiej jak potrafię - z mniejszym czy większym skutkiem. Nie poświęcam na rozdział tylko jednej godziny, czasami trwa to kilka, oczywiście rozłożone w czasie. Jeżeli Wy również coś piszecie to musicie wiedzieć, jak wielką motywacją jest każdy komentarz. Tymczasem sprawdzam - nie ma ani jednego. To tak, jakby ktoś nie doceniał mojej pracy, co odbiera mi niemal całkowicie motywację. Piszę dla siebie, owszem, ale przecież także dla Was. Uwielbiam wszystkich moich czytelników i nawet, jeśli Wasze komentarze są bardzo krótkie, to i tak się uśmiecham i wiem, że mam dla kogo pisać :). Więc jeżeli Wy również mnie polubiliście, to dajcie w jakikolwiek sposób znać, że "przebrnęliście" przez rozdział. To sprawi, że będę wiedziała, że mam dla kogo pisać :)

_______________________________

   Czerwone. Żółte. Zielone. Ruszyłam, hamując gwałtownie po chwili. Znowu czerwone! Ścisnęłam prawą ręką kierownicę, dając upust złości. Dawno nie było w Londynie aż tak dużego ruchu, abym przed jednymi światłami już po raz drugi raz musiała się zatrzymywać. Byłam jednak w dogodnej pozycji, bo siedziałam w trzecim aucie z kolei, co dawało mi nadzieję, że być w może kiedyś w końcu dotrę na ostatnią budowę tamtego dnia.
   Oczywiście, żeby było jeszcze zabawniej, miałam tam spotkać Malfoy’a. Generalnie nie miałam w zwyczaju dzwonić specjalnie po inwestorów i ściągać ich na budowę, gdyż to moją rolą było interesowanie się sprawami związanymi z przebiegiem prac, jednakże wcześniej powiedziałam Blaise’owi o planowanej wizycie, a ten stwierdził, że to idealna okazja, aby Malfoy mógł mi przedstawić pewne fakty, które udało mu się odkryć. Nie miałam pojęcia jak wyglądał dzień pracy blondyna, ale skoro każdy termin i godzina podana przez kogokolwiek zawsze była dla niego odpowiednia, to pozostawało tylko zazdrościć.
   Kiedy w końcu wydostałam się z ruchliwej części, odetchnęłam z ulgą. Dojechanie do odpowiedniej budowy nie zajęło mi dużo czasu, więc pozostawało mieć jedynie nadzieję, że dotrę do domu o normalnej godzinie.
   Starałam się zawsze wszystko skrupulatnie sprawdzać, gdyż to ja byłabym odpowiedzialna za jakiekolwiek niezgodności, a poza tym źle wykonana praca mogła się w przyszłości bardzo źle skończyć. Tym razem również byłam bardzo dokładna, ku złości pracowników. Fakt, że kobieta zajmowała kierownicze stanowisko na budowie był dla niektórych oburzający, ale wiedziałam też doskonale, że wielu czuło przede mną respekt.
   Gdy zdążyłam uzupełnić dziennik, siedząc w samochodzie i trzymając go na kolanach, ktoś zapukał do okna. Poskoczyłam gwałtownie, a serce zaczęło szybciej bić.
- Widzę, że pani zakochana w pracy nie próżnuje – Malfoy uniósł lewą brew i oparł się łokciem o drzwi auta, które mu otworzyłam. Miał na sobie czarne spodnie od garnituru i białą koszulę, a także czarny krawat. Perfekcjonista jakich mało.
- Oczywiście, za próżnowanie mi nie płacą – schowałam dziennik do torby i wyszłam z auta. – Blaise wspominał o jakichś istotnych faktach, ale nie sądziłam, że zabierzesz mnie na randkę właśnie do surowych ścian.
- Oczywiście, że nie. Chciałem tylko cząstkowo poczuć, że jestem tu z tobą i to nasz dom jest w budowie – skrzyżował ręce na piersi z cyniczną miną. – A poza tym… w tym kasku i flanelowej koszuli wyglądasz cudnie, Granger. Tylko podać ci młotek i pracownik fizyczny jak znalazł.
   Nie miałam pojęcia dlaczego Malfoy tak bardzo chciał mnie zdenerwować swoimi tekstami o uwielbieniu do mojej osoby, czy też obraźliwymi, jednakże jeżeli zamierzał reprezentować sobą niski poziom, to kim ja byłam, aby nie grać z nim w tę grę?
- Następnym razem przebiorę się za pokojówkę – mrugnęłam prawym okiem i zamknęłam auto na klucz.
- I już zaczynasz mówić konkretnie – zaśmiał się. – Właściwie to nie jest nic, czego nie mógłbym ci powiedzieć przez telefon, ale chciałem zobaczyć cię w akcji.
   Skinęłam głową. Złość rozsadzała mnie momentami od środka, ale skoro obiecałam sobie spokój, to musiałam się tego trzymać.
- Może pójdziemy do jakiejś kawiarni? Myślę, że niezbyt stosownym jest rozmawianie na ten temat tutaj, a poza tym etyka pracy nie pozwala mi na coś takiego.
- Jak sam zauważyłeś, wygadam niczym pracownik fizyczny – odpięłam kask i chwyciłam go w prawą dłoń – a więc twoja etyka pracy pewnie będzie musiała się lekko nagiąć.
- Możemy jechać do ciebie, przebierzesz się i…
- Malfoy – pokręciłam oczami. – Możemy pojechać do mnie i tam mi wszystko wytłumaczysz.
- Na zaproszenie do twojego domu od dawna czekałem – zaśmiał się. – Pojadę zaraz za tobą.
   Kiedy oddalił się nieco, ze zgrozą zauważyłam, że wsiadł do białego BMW E90. Uwielbiałam swojego srebrnego Fiata Punto II, ale fakt, że Malfoy zmieniał samochody, którymi przyjeżdżał niemal jak ja bluzki, był nieco przytłaczający.
   Na całe szczęście dojechanie do mojego domu nie stanowiło większego problemu. Nigdy nie zazdrościłam nikomu i starałam się nie zwracać uwagi, że mój dom na pierwszy rzut oka nie wyglądał jak rezydencja bogatych ludzi, gdyż zajmowałam jeden z bliźniaczych domów w dzielnicy, gdzie wszystkie domki były z zewnątrz niemal identyczne. W środku oczywiście, w miarę możliwości finansowych, starałam się urządzić bardzo nowocześnie, nie spodziewam się jednak zbytniej wylewności ze strony Malfoy’a w epitetach określających mój dom.
   Zaparkowałam w garażu, robiąc tym samym miejsce na podjeździe dla mojego gościa. Przez całą drogę szedł za mną w niezwykłej ciszy.
- Usiądź w salonie, zaraz do ciebie dołączę – skinęłam głową, wskazując tym samym blondynowi kierunek. Bez zbędnych słów poszedł do salonu. Sama poszłam do sypialni.
   W pośpiechu ściągnęłam koszulę i narzuciłam na siebie kremową tunikę. Postanowiłam zostawić dżinsy i tenisówki, jedynie przemyć twarz zimną wodą.
- Ładnie się urządziłaś, Granger – Malfoy, jak się mogłam spodziewać, siedział na kanapie z rozłożonymi na oparciu rękoma. – Gratuluję gustu, widać tutaj mądrą rękę osoby znającej się na rzeczy.
- Gdybym nie rozmawiała z tobą uznałabym, że to komplement – skrzyżowałam ręce na piersi. – Chciałbyś czegoś do picia?
- Przez grzeczność nie odmówię. Najlepiej to, co ty uwielbiasz w dokładnie tych samych proporcjach, jednak jeśli chodzi o cukier to jedna łyżeczka.
   Uniosłam prawą brew.
- Czy może chciałby pan coś jeszcze zamówić?
- Jednak daj sobie spokój z tą pokojówką. Świetnie pasowałby teraz mundurek kelnerki.
- Malfoy, daruj sobie. Nie jesteśmy dziećmi.
- Jasne – zaśmiał się. – Ale pamiętam, że zawsze w szkole chciałem cię podenerwować w taki sposób. Teraz mam przynajmniej ku temu sposobność.
   Pokręciłam jedynie oczami z dezaprobatą. W obecności Malfoy’a czułam się, jakbym była uczennicą. Niższych klas. Kiedy chłopcy uwypuklali swoje zainteresowanie poprzez zaczepianie dziewczynek. Najwidoczniej niektórzy, mimo wzrostu ciała i pozornie wysokiej inteligencji, cały czas mentalnie byli na jednym poziomie.
- Schlebia mi, że już wtedy przejawiałeś niezwykłe zainteresowanie mną. Wybacz, idę ci zrobić to, co ja uwielbiam, dokładnie w tych samych porcjach, ale z jedną łyżeczką cukru.
- Jak ty dobrze mnie znasz – uśmiechnął się rozbrajająco.
   Kiedy przygotowywałam kawę, uśmiechnęłam się mimo woli. Przemknęła mi bowiem przez głowę myśl, że Malfoy był dużym dzieckiem. Nie było to oczywiście nic osobistego. Po prostu… czasami czułam się tak bardzo przytłoczona problemami, że przybywało mi lat. Tymczasem Malfoy był dokładnie w moim wieku…
- Proszę, panie uwielbiający pracownice fizyczne – położyłam na stoliku dwie filiżanki kawy. – Stwierdziłam jednak, że proces cukrowania jest zbyt skomplikowany dla mnie, więc koniecznie musisz mi pokazać jak robić to dobrze. W którą stronę mieszać, pod jakim kątem przechylić łyżeczkę… te fakty są niezwykle istotne, a więc słucham – usiadłam wygodnie obok blondyna, ignorując fakt, że jego ręce nadal zajmowały całą szerokość kanapy.
- Dla chcącego nic trudnego. Nie mamy jednak aż tyle czasu, więc pozwolę sobie zapisać ciebie na prywatne korepetycje w innym terminie. Chciałbym teraz powiedzieć ci coś istotnego. Jak wiesz, dzięki twojemu pełnomocnictwu uzyskałem dostęp do archiwum. Oczywiście nie naginam nigdy prawa, działam czasami nieco ponad zasady, ale nie podlega to karom, więc spokojnie Granger, nie ściągnę na tę sprawę złego światła – uśmiechnął się drwiąco, mieszając łyżeczką kawę. – Jak wspomniałem wcześniej, nie będę się tym zajmował pełnowymiarowo, chciałem raczej udostępnić ci to w pewnym stopniu, a co ty byś z tym dalej zrobiła, zależałoby wyłącznie od twoich decyzji. Okazało się jednak, że w dokumentach było wiele innych, które ktoś musiał stamtąd zabrać.
- Zaraz, zaraz – odłożyłam filiżankę, przyglądając się blondynowi ze zmarszczonym czołem. – Czy ty właśnie zasugerowałeś, że ktoś mógł w nich grzebać bez zgody?
- Co więcej: musiały się tam znajdować dokumenty, które po głębszym przeanalizowaniu mogłyby tę osobę obciążyć.
   Splotłam ręce na kolanach i wpatrywałam się w kciuki, którymi zataczałam okręgi, dzięki którym ocierały się nawzajem.
- A więc potencjalny zabójca moich rodziców musiał maczać w tym palce – westchnęłam.
- Owszem.
- Nie można jakoś sprawdzić, kto mógł mieć z nimi styczność?
- Cóż, gdybyśmy mówili o krótkim okresie czasu to byłoby to możliwe, lecz nie zawsze. Tymczasem upłynęło zbyt wiele lat, aby udało nam się przyjrzeć bliżej sprawie pod tym kątem. Akta póki co zostawiłem u siebie, chciałem ci tylko powiedzieć o swoim odkryciu. Przeglądnę je i dostarczę, może będę w stanie znaleźć coś, co pomoże.
- Jestem ci naprawdę wdzięczna, że się tego podjąłeś… oczywiście o wynagrodzeniu porozma…
- Nie porozmawiamy wcale, Granger – przerwał mi, lecz wyraz twarzy był zadziwiająco łagodny. – Co najwyżej będziesz mogła mnie zaprosić na kolację.
- Z wielką chęcią – pokręciłam oczami. Temat był skończony, ale tylko póki co. Nie chciałam być dłużniczą Malfoy’a.
   Blondyn odłożył filiżankę i oparł się o kanapę, tym razem ułożył na oparciu tylko jedną rękę.
- Naprawdę jestem pod wrażeniem tego, jak wykończyłaś swój dom. Nie sądziłem, że twój zawód wymaga także zdolności architekta.
- Bo teoretycznie nie wymaga – wzruszyłam ramionami. – Nie oznacza to jednak, że nie są mile widziane. Zawsze lepiej jest mieć świadomość, że kierownik twojej budowy zauważy zestawienie kompletnie niepasujących do siebie rzeczy. Co do mojego domu to głównym składnikiem było rozplanowanie małej przestrzeni i maksymalne jej powiększenie…
- Ugotujmy sobie dom – wtrącił z uśmiechem, na który odpowiedziałam skinieniem głowy.
- Nieskromnie powiem, że jestem z efektu końcowego bardzo dumna. Oczywiście zostaje jeszcze wiele do poprawki, ale generalnie poważniejszych zmian nie przewiduję.
- Chociaż nie jesteś architektem, to chyba właśnie ciebie prosiłbym o pomoc, gdybym znowu miał się urządzać.
- Przysługa za przysługę? – zaśmiałam się ciepło. Dopiero po chwili się zreflektowałam, jednak uśmiech nie zniknął z mojej twarzy.
   To nie była przecież hipokryzja, prawda? Nikt nie powiedział nigdy, że zabronionym jest, by uśmiechać się do osoby, za którą się nie przepada. A nawet nie z osoby, a raczej z osobą.
- Oczywiście. Mam nadzieję, że nie wywalisz mnie wtedy za drzwi z krzykiem, że mam się odczepić?
- Pożyjemy, zobaczymy – pokręciłam głową, a kąciki ust nieznacznie uniosły się. – Zaproponowałabym ci ciasto, ale niestety ostatnimi czasy nie miałam kiedy uzupełnić zapasów, a nie spodziewałam się gości…
- Awansowałem do rangi gościa, tak? – uniósł prawą brew. Nie miałam pojęcia od czego zależało, którą poruszał, ale czasami wyglądało to zabawnie. – Chyba mnie przekonałaś i będę cię częściej odwiedzał.
- Jeśli tylko chcesz – powiedziałam.
   Widziałam doskonale, że wprawiłam go tym w zakłopotanie, jednak udałam, że nie zwróciłam na to najmniejszej uwagi.
- Muszę się już zbierać – zadeklarował po kilku minutach rozmowy. – Zaczyna robić się ciemno…
- Jeszcze raz bardzo ci dziękuję za wszystko.
- Nie sądziłaś nigdy, że zostaniemy partnerami, prawda? – zaśmiał się, opierając o framugę drzwi frontowych. Sama oparłam się o ścianę, krzyżując ręce na piersi.
- Oczywiście, że nie, panie Malfoy.
- Pani Granger, znowu zaczynamy od początku – pokręcił oczami. – Nie mniej jednak, dziękuję za ugoszczenie mnie i będę pamiętał o obiecanej przysłudze – otworzył drzwi, jednak odwrócił się i zawołał przez ramię: - to do zobaczenia, Granger!
- Pa, Malfoy!
   Kiedy zamknęłam za nim drzwi, uświadomiłam sobie przerażającą prawdę. Cały czas się uśmiechałam.

~*~*~*~

- Hermiona, Hermiona, Hermiiii! – usłyszałam przesadnie piskliwy głos po drugiej stronie.
- Uspokój się, weź głęboki oddech i powiedz mi co się takiego stało.
- Wiesz, byliśmy dzisiaj z Harry’m na zakupach i postanowiliśmy wstąpić do jubilera, bo zbliżają się urodziny mamy… - przełożyłam telefon do lewej ręki, prawą próbując ściągnąć spodnie - … i wiesz ty co? Kupiliśmy już obrączki! Normalnie napatrzeć się na nie mogę, takie są śliczne! Stwierdziliśmy, że chyba coś na nich wygrawerujemy, ale nie chcę niczego trywialnego, tylko rzadko spotykanego. Nasze imiona byłyby dość pospolite, ale… nie o tym chciałam mówić. Jutro sobota, po pracy mogłabyś wybrać się ze mną na poszukiwania sukni?
- A nie możesz iść z Harry’m? – zasugerowałam, uśmiechając się. Udało mi się ściągnąć spodnie, więc byłam w samej bieliźnie.
- Nie wierzę w te wszystkie przesądy, ale to raczej jest tradycja, że mężczyzna nie widzi sukni przed ślubem. Nasze wesele we wrześniu, zostały tylko cztery miesiące, nawet nie… proszę cię Hermi, bądź dobrą przyjaciółką!
   Zaśmiałam się. Czy wszyscy ludzie, którzy mnie otaczali, musieli zachowywać się jak dzieci?
- Dobrze, nie ma problemu…
- Już nigdy nie poddam wątpliwości faktu, że jesteś cudowną przyjaciółką!
- Nawzajem, Ginny.
- Dobra, kończę. To jutro…
- Przyjadę po ciebie zaraz po pracy.
- Dziękuję, kochana jesteś!

~*~

   Jak obiecałam, tak też zrobiłam.
   Ginny przez całą drogę mówiła o tym, jaka to nie jest podekscytowana zbliżającą się wielkimi krokami uroczystością. Oczywiście sprawy dotyczące fotografa, rezerwacji restauracji… dawno zostały rozwiązane, jednak nieco mniej pilne zostawiano. Tymczasem, jak przekonywała przyjaciółka, tylko cztery miesiące mogły nie wystarczyć.
- Trudno będzie mi zmierzyć sukienkę i właściwie to dzisiaj skończy się chyba tylko na oglądaniu, ale wiesz… - kiedy zaparkowałyśmy, wyciągnęłam wózek przyjaciółki i pomogłam jej na nim usiąść, co oczywiście nie powstrzymywało ją przed ciągłym mówieniem - … jakoś muszę się rozeznać. Być może wezmę od nich katalogi i uszyją mi później na miarę… sama nie wiem – nacisnęłam przycisk przy windzie. Znajdowałyśmy się na parkingu podziemnym i chociaż sama skorzystałabym ze schodów, to jednak z Ginny sprawa wyglądała nieco trudniej.
- Już to widzę… Harry stoi przy ołtarzu a ja jadę do niego – uśmiechnęła się krzywo. – Tak naprawdę to chciałabym chodzić. Ale tylko na ten jeden dzień, uwierz mi – znalazłyśmy się na pierwszym piętrze galerii. Ginny od razu skierowała się do planu, gdzie zamierzała znaleźć jeden z dwóch znakomitych sklepów. Czułam, że ten znakomity równy jest niezwykle drogiemu, ale nie zamierzałam oponować. Skoro obiecałam towarzystwo, to nie zamierzałam się wycofywać nawet, jeśli szukanie sukni ślubnej przysparzało mi bólu psychicznego.
   Pomogłam przyjaciółce przedostać się do sklepu. Brnęłyśmy wśród śpieszących się wszędzie ludzi, którzy nie zwracali na nas najmniejszej uwagi.
- O, tam! – Ginny uśmiechnęła się.
   Sklep był bardzo rozległy i przed wejściem znajdowały się bramki. Nie wiedziałam jakim cudem ktoś mógłby ukraść niepostrzeżenie zajmującą dużo miejsca suknię, ale skwitowałam ten widok jedynie wzruszeniem ramionami.
   Przyglądając się wiszącym nad ladą zdjęciami kobiet w sukniach, niemal wpadłam na kogoś.
- Przepra… MALFOY?!
   Blondyn uniósł lewą brew.
- Granger? Jesteś chyba ostatnią osobą, której bym się tutaj spodziewał – zaśmiał się.
- Co ty tu…
- Przepraszam, ale pańska dziewczyna prosi o podpowiedź – podeszła do nas kobieta z przyklejonym uśmiechem na twarzy. Miała na sobie kremową elegancką sukienkę, jednak wyglądała tak, jakby jej jedynym marzeniem było zamknięcie w końcu sklepu i cieszenie się weekendem, który dla wielu już nadszedł.
- Oczywiście – skinął głową i oddalił się. Zniknął za przejściem prowadzącym do osobnej sali, w której z pewnością oprócz przymierzalni było także podwyższenie, po którym kobiety mogły przejść, aby zobaczyć jak się prezentują.
- Malfoy się żeni? – obok mnie znalazła się nagle Ginny.
- Nie mam pojęcia – pokręciłam głową, chociaż w sercu czułam się nieco oszukana. Nie dlatego, że uważałam go jako potencjalnego kandydata na zapełnienie pustki w sercu po Ronaldzie, jednak Blaise wspominał o delikatnej sytuacji, byłam więc całkowicie przekonana, że jakaś dziewczyna musiała go niezwykle zranić. – I jak, znalazłaś coś?
 - Oczywiście, że nie! – zmarszczyła czoło, patrząc na mnie jak na osobę, która jest niespełna rozumu. – Chciałam cię tylko poprosić, żebyś ty też się rozejrzała… jeśli uznasz, że jakaś suknia mi pasuje, to pokaż, okej?
- Obiecuję – uśmiechnęłam się i zaczęłam przeglądać wieszaki. Przerzucałam jednak suknie bezmyślnie, gdyż mój umysł przez cały czas zaprzątnięty był myślą o Malfoy’u. Jeżeli pozwolił dziewczynie, która niezmiernie go zraniła, na powrót do siebie, a w tamtym momencie przymierzała właśnie suknię… Być może miała zostać druhną – oczywiście nie wierzyłam, że blondyn był przesądny. Niewątpliwie przedstawiał grupę ludzi postępowych, których poglądy nie zawsze pokrywały się z moimi, jednak wiedziałam, że nie wierzyłby w wymyślone pokolenia temu brednie.
   Pomimo przedstawianego wszystkim własnego obrazu o niezwykłej niezależności i powściągliwości, a także niemal całkowitemu zapominaniu o emocjach i uczuciach, Malfoy miałby być w rzeczywistości zupełnie inny? Poznałam go oczywiście od nieco dziecinnej strony, ale nie sądziłam, że aż tak bardzo można skrywać swoje prawdziwe ja.
- Hermi, mogłabyś tutaj podejść?
   Wyprostowałam ręce i uśmiechnęłam się.
- Nie sądzisz, że ta jest cudowna?
- Ginny, może weźmiesz katalogi i w domu przyjrzysz się tym wszystkim sukniom bliżej?
   Rudowłosa odwiesiła sukienkę i skinęła głową, co mnie niezmiernie zdziwiło. Znalazła się obok ekspedientki, która z uśmiechem wręczyła jej dwa grube katalogi.
- Chyba z miesiąc zajmie mi przeglądanie tego wszystkiego – narzekała przez całą drogę do windy. Drugi sklep był na drugim piętrze.
- Dlatego akurat masz cztery, żeby przez dwa kolejne krawcowa cię zmierzyła, ostatnie poprawki…
- Bardzo śmieszne – burknęła, krzyżując ręce na piersi. Popchnęłam jej wózek i wcisnęłam odpowiedni przycisk. – Ciekawe jak ty będziesz się zachowywała, kiedy przyjdzie twoja kolej.
- Nie wiem – pokręciłam głową. Nie zamierzałam mówić niczego w stylu „o ile w ogóle przyjdzie”, bo to byłoby bezcelowe.
   Drugi sklep, na całe szczęście, był dużo mniejszy. Nie znaczyło to jednak – co miałam odkryć już wkrótce – że gorzej wyposażony. Poddałam się już na starcie, co Ginny przyjęła z lekceważącą miną i spojrzeniem godnym obrażonej dziewczynki. Nie przejęłam się oczywiście zbytnio i usiadłam na bardzo wygodnej, kremowej kanapie. Tuż obok niej stał stolik pełen różnych gazet. Ich tematy były oczywiście suknie ślubne, a także garnitury.
- Granger, to zadziwiające, jak często ostatnio na siebie wpadamy – wzdrygnęłam się delikatnie, kiedy zostałam oderwana od czytania jednego z artykułów. Po głosie poznałam, że obok mnie usiadł Malfoy.
- Jeszcze trochę a pomyślę, że faktycznie los chce nas połączyć – zaśmiałam się, jednak nie odrywałam wzroku od fotografii. Patrzyłam właśnie na złączone dłonie, na których widniały obrączki.
- A widzisz? Cieszę się, że w końcu doceniłaś moje i jego starania.
- Twoja dziewczyna szuka sukni ślubnej? – zapytałam nagle, chociaż sama nie wiedziałam dlaczego.
- Spokojnie – uśmiechnął się – w moim sercu zawsze znajdzie się miejsce dla ciebie.
- Będę spała spokojnie w takim razie. Ginny nie chciała przyjść z Harry’m, bo uważa, że tak nakazuje tradycja. A ty ją łamiesz – sama nie wiedziałam, dlaczego to mówiłam.
- Nie wiedziałem, że posądzasz mnie o wierzenie w coś takiego – uniósł lewą brew i skrzyżował ręce na piersi. Rozejrzał się po sklepie i westchnął. – Wy, kobiety, zawsze robicie zakupy tak długo, jakby chodziło o kupno samochodu mającego służyć co najmniej dwadzieścia lat.
- Wyjątki potwierdzają regułę – wzruszyłam ramionami.
- Jeśli powiesz, że nie spędzasz tyle czasu na zakupach, to chyba ci się zaraz oświadczę.
- Tak, będę nosiła pierścionek na zmianę z twoją przyszłą żoną – zironizowałam.
- Granger, wy jeszcze nie miałyście okazji się poznać! – wypalił nagle. – Poczekaj no – wstał i zniknął za jednym z zakrętów. Nie dostrzegałam nigdzie również Ginny, więc z westchnieniem powróciłam do lektury czasopisma. Nic innego mi nie pozostało.
- To jest ta Hermiona Granger, o której tyle słyszałaś – usłyszałam nagle. Odłożyłam gazetę i wstałam… niemal z przerażeniem na twarzy.
   Stała przede mną Astoria, siostra Malfoy’a.
- Hej, stało ci się coś? – zapytała z troską. – Hermiono, może usiądziesz?
- Nie, nie – starałam się uspokoić.
   Malfoy musiał mieć niezły ubaw, kiedy wspominałam o jego dziewczynie. Zachowywałam się jak zazdrosna dziewczyna, która czuje zagrożenie ze strony konkurencji.
- Przepraszam, czasami jak zbyt szybko wstanę tak mi się dzieje – przygryzłam delikatnie wargę. – Bardzo miło mi ciebie poznać, Astorio. Podczas przyjęcia nie miałyśmy niestety możliwości, aby wymienić więcej niż parę słów…
- Mnie również – podała mi dłoń. – Wybaczysz? Chętnie porozmawiałabym z tobą dłużej, ale Draco – rzuciła bratu niemal mordercze spojrzenie – tak bardzo jest znudzony zakupami, że chwila moment, a ucieknie.
- Tak, tak, też cię kocham – pokręcił oczami.
   Astoria pożegnała się i odeszła.
- No to powiem ci, że gust masz niezły – skwitowałam.
- Skoro podejrzewałaś mnie o wierzenie w brednie, to byłaś w błędzie. Ale o Astrorii przecież nie wspomniałaś. Do czego to doszło, żebym to ja musiał z nią chodzić i szukać sukienek na ślub.
- Chciała znać męską opinię.
- Aha, męską. Już nigdy więcej nie pojadę na żadne zakupy z żadną kobietą. No chyba, że z tobą – zaśmiał się.
   Zawtórowałam mu. Poczułam dziwną ulgę.
   Ku własnemu przerażeniu.

niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział VII

   Od kilku dni cały czas słucham piosenki "Every breath you take" i większość rozdziału była pisana właśnie z takim podkładem. Może któraś z Was również lubi czasami posłuchać sobie starych, dobrych kawałków :D.
______________________________________________________

   Poniedziałek nie przyniósł niczego nadzwyczajnego. Pracę skończyłam nieco wcześniej niż zazwyczaj, więc postanowiłam odwiedzić ciotkę. Wraz z mężem i synem byli moją jedyną rodziną, dlatego tak bardzo dbałam, by nasze kontakty były bardzo częste. Po śmierci rodziców to właśnie u nich zamieszkałam i gdyby nie fakt, że adoptowali mnie to z pewnością znalazłabym się w domu dziecka.
   Podobnie jak ja, mieszkali w Londynie, jednak w zupełnie innej części. Ponieważ większość czasu spędzałam w pracy, nie mogłam widywać się z nimi tak często, jak bym tego pragnęła, co nie było równoznaczne z wcale.
   Zaparkowałam przy wjeździe do garażu. Wcześniej nie informowałam o wizycie, bo była niespodziewana nawet dla mnie, więc pozostawało mi tylko mieć nadzieję, że nikt nie zamierzał wyjeżdżać z garażu czy też do niego wjeżdżać, nie wspominając już o tym, że pragnęłam, aby ciocia była w domu.
   Przygryzłam delikatnie wargę i zapukałam. Na szczęście nie musiałam długo czekać, bo już po chwili w drzwiach stanęła nieco niższa ode mnie kobieta. Miała niebieskie oczy i brązowe włosy spięte w artystycznego koka. Jej zgrabna sylwetka, kompletnie nieodzwierciedlająca upływu lat, przyodziana była w jasnozielone rybaczki i kremową bluzkę z pionowymi, zielonymi paskami.
- Hermionka! – radosny uśmiech rozświetlił jej twarz. Samo patrzenie na ukochaną ciocię było dla mnie szczęściem, dlatego również posłałam jej uśmiech. – Nie spodziewałam się ciebie dzisiaj u nas – oznajmiła tuż przy moim uchu. Tonęłam bowiem w silnym uścisku rąk kobiety. Zachowywała się w stosunku do mnie tak, jak matka w stosunku do własnego dziecka, ale nie było to dla mnie zaskoczeniem. Ja również szukałam w niej swojej matki przez lata i chociaż mówiłam do niej ciociu, to jednak zastępowała mi najważniejszą kobietę w życiu każdego dziecka.
- Mam nadzieję, że jednak nie jest to dla ciebie rozczarowaniem?
- Nonsens! – uśmiechnęła się i odsunęła, robiąc przejście, co było zaproszeniem.  – Czego się napijesz? Kawy, herbaty?
- Bo poczuję się jak gość! – udałam oburzenie, opierając się plecami o szafkę kuchenną. Kuchnia była dość mała, miała kremowe ściany i ciemne panele, a szafki były w odcieniu zbliżonym do podłogi. Lodówka niegdyś pełna była różnych obrazków, niemal codziennie innych – zarówno ja, jak i kuzyn Tom, staraliśmy się pokazać kto tu rządzi, w efekcie czego na wielu płaszczyznach rywalizowaliśmy ze sobą. Każde z nas chciało więcej narysować, zrobić większy zamek w piaskownicy… na dziecięcy sposób nie darzyliśmy się sympatią, jednak po latach mogłam się jedynie śmiać z tamtych sytuacji.
- Dobrze – uśmiechnęła się i uniosła ręce do góry w geście kapitulacji. Po chwili jednak musiała je opuścić, bo woda w czajniku zaczęła parować. – Potraktujmy więc to jak dobry uczynek, następnym razem ty zrobisz mi herbatę.
- Nie ma problemu – pokiwałam głową. Wzięłam jedną z filiżanek i zaniosłam do salonu, oczywiście po wcześniejszej prośbie od cioci. Kobieta dołączyła do mnie, niosąc ze sobą talerz z ciastem.
- Kiedy zdążyłaś go ukroić? – uniosłam prawą brew.
- Magia – machnęła ręką. – Miałam w lodówce, Tom często do nas wpada – posłała mi nieco groźne spojrzenie.
- Wiem, że za każdym razem to obiecuję, ale… postaram się przyjeżdżać częściej, tylko to nie jest takie proste. Każdy dzień jest właściwie całkowicie wypełniony przeróżnymi obowiązkami, czasami muszę robić plany dzień wcześniej… - westchnęłam, upijając łyk herbaty. – Dużo by tu mówić, a nie jest to zbyt ciekawe. Ale jak tam u was, ciociu?
- Gdybyś przyjeżdżała częściej, nie musiałabyś pytać – mimo groźnie brzmiących nutek w jej głosie, dało się usłyszeć również rozbawienie. – A, widzisz! – wykrzyknęła nagle, wstając. – Obiecałam ci ostatnio, że poszukam aktu ślubu twoich rodziców i ich dyplomów z uczelni – zniknęła za drzwiami prowadzącymi do skrytki pod schodami. W tym czasie nałożyłam sobie na talerzyk ciasto z galaretką. – Wiedziałam, że gdzieś to miałam, ale kompletnie wyleciało mi z głowy. Tymczasem, podczas sprzątania piwnicy, natknęłam się na to – na rękach niosła pudełko, które równie dobrze mogłoby wcześniej być pojemnikiem na buty. – Proszę – oznajmiła uroczystym tonem.
   Z drżącymi rękoma odłożyłam herbatę i zajrzałam do środka. Na samym wierzchu leżało ślubne zdjęcie rodziców. Nie miałam zbyt wielu zdjęć, jednak na każdym, które udało mi się zobaczyć, mama prezentowała się cudownie. Była bardzo ładną kobietą, podobnie jak tata przystojny.
   Trwali w uścisku i wpatrywali się w oczy, kompletnie nie zwracając uwagi na fotografa. Biały welon wpięty w rozpuszczone włosy mamy sprawiał, że wyglądała jak królewna.
- To zdjęcie jest cudowne – powiedziałam drżącym głosem. – Czy mogłabym…
- Oczywiście – ciocia uśmiechnęła się. – Całe to pudełko ze zawartością jest twoje.
   Na dokumenty nie zwróciłam większej uwagi. Postanowiłam przyjrzeć się im w spokoju. Znalazłam również kilka pocztówek. Kiedy je odwróciłam okazało się, że zostały wysłane do cioci przez rodziców. Na jednej z nich zauważyłam nawet swoje imię.
- Prowadzili twoją rączkę, ale musiałabyś widzieć, jaka byłaś dumna, że potrafisz się podpisać! – kobieta pokręciła głową z szerokim uśmiechem.
   Przejechałam opuszkami palców po nieco niknącym już śladzie od długopisu. Odłożyłam pocztówki na miejsce i ostatnie, co wpadło w moje ręce to była…
- Gazeta? – zmarszczyłam czoło. Ciocia pokiwała jedynie smutno głową. Wtedy zrozumiałam.
    Śledziłam uważnie tekst, a z każdą chwilą miałam coraz większą ochotę, by się rozpłakać. Czytałam bowiem o swoich rodzicach. Nie był to kolejny wypadek, na które się niemal nie zwraca uwagi.
„… sprawca nie został znaleziony. Jeśli posiadacie jakiekolwiek informacje, prosimy pilnie o kontakt.”
- Jak to możliwe, że giną ludzie, niewinni ludzie, a policja nie znajduje sprawców?
- Myślę, że dzisiaj nie udałoby mu się uciec, ale… cóż, z każdym rokiem starają się wprowadzać coraz większe udoskonalenia, a jednak od wypadku minęło już wiele lat.
- Jak znam życie, to niespecjalnie się przyłożyli do śledztwa.
- Nie mów tak – westchnęła smutno.
- Przepraszam – schowałam wszystko do pudełka. – O której wróci wuja?

~*~*~*~

   Kiedy następnego dnia po skończonej pracy wróciłam do domu, postanowiłam przyjrzeć się dokładniej zawartości pudełka, które dostałam od ciotki. Przyjechałam od wujostwa bardzo późno, a więc jedynym inteligentnym rozwiązaniem było położenie się spać, na co oczywiście się zdecydowałam. We wtorek więc, po przebraniu się w wygodny dres, rozsiadłam się na kanapie z podkurczonymi nogami i głęboko westchnęłam. Wiedziałam, że pozornie to co miałam zrobić wydawało się być banalnie prostym, jednak dla mnie miało niewyobrażalny wymiar. Nie wiedziałam co mogłam spowodować – być może otworzyć puszkę Pandory. Dotychczas wiodłam dość uporządkowane życie, oczywiście przeszłość była wpisana w moje losy, jak i żywot każdego człowieka, jednakże nie miałam jeszcze okazji aż tak blisko spotykać się z najboleśniejszym wydarzeniem.
   Przymrużyłam oczy i ponownie westchnęłam. Musiałam to zrobić. Dla spokoju. Dla rodziców. Dla siebie samej.
   Cudowna fotografia, z której miłość biła z niewyobrażalną mocą, poraziła mnie. Wpatrywałam się w ludzi tak bliskich, a jednak kompletnie mi obcych. Rysy ich twarzy nie wyryły się w mojej pamięci jako wspomnienie – były to jedynie zapamiętane szczegóły na zdjęciach wstawionych w ramki.
   Przejechałam opuszkami palców po twarzy rodziców. Kompletnie nieruchome postacie. Równie dobrze mogłyby być jedynie tworami graficznymi, które ktoś w przypływie twórczości lub pod wpływem nadanego zlecenia musiał stworzyć.
- To tak, jakbyście w ogóle nie istnieli – przymrużyłam oczy, uświadamiając sobie, że po policzkach płynęły łzy. Odłożyłam fotografię nieco dalej, przyglądając się tym razem dokumentom. Wszystkie dane umieszczone na kartkach znałam doskonale. Data urodzenia mamy, taty, ich drugie imiona, imiona rodziców… choć był to namacalny dowód na ich istnienie i niemal mogłam sobie wyobrazić uśmiech mamy, kiedy ukończyła uniwersytet, to jednak zawsze pozostawała pewnego rodzaju pustka.
   Uświadomiłam sobie dodatkowo, że za kilka lat stanę się starsza niż oni w momencie śmierci.
   Zamierzałam odłożyć właśnie gazetę na drugą stronę, gdy rozległ się dźwięk dzwonka. Zerknęłam na zegarek na lewej ręce i zmarszczyłam czoło. Oczywiście nie byłam typem samotnika, którego jedynym gościem jest listonosz, jednak wizyty w ciągu tygodnia roboczego były raczej rzadkością. Zapięłam jednak szybko bluzę od dresu i wsunęłam nogi w ciepłe papcie. Salon był posprzątany, oczywiście z wyłączeniem tymczasowego stanowiska pracy na kanapie, więc nie musiałam przejmować się, że ktoś zastanie bałagan.
- Blaise?! – krzyknęłam, otwierając szerzej oczy. Zamrugałam kilkakrotnie, jakbym miała nadzieję, że w ten sposób chłopak zniknie. – Czy coś się stało?
- Gdzie twoja kultura, hmm? – uśmiechnął się i choć w głosie dało się wyczuć delikatne nutki nagany, to jednak wyraz twarzy pozostawał radosny. – Pozwalasz, żeby twoi goście stali w progu?
- Moi goście – mruknęłam, krzyżując ręce na piersi, ale odsunęłam się. Kiedy wszedł, zamknęłam za nim drzwi na klucz. Uważałam bowiem, że przezorny zawsze jest ubezpieczony, tym bardziej jeśli ów przezorny mieszka w jednym z największych miast na świecie. – Powtórzę: czy coś się stało?
- A co się miało stać? – tym razem to on wydawał się być nieco zmieszany. – Czy najzwyczajniej w świecie nie mogę odwiedzić mojej znajomej?
- Oczywiście, że możesz – kiwnęłam zachęcająco głową, dając mu w ten sposób do zrozumienia, by poszedł do salonu. – Tylko że jest to raczej nowa sztuka w twoim wykonaniu, rozumiesz. Napijesz się czegoś?
- Przez grzeczność nie odmówię – uśmiechnął się, siadając na kanapie. Pudełko było co prawda otwarte, ale wierzyłam w uczciwość Zabini’ego i jego niechęć go wtrącania się w sprawy innych ludzi, więc nie zamierzałam niczego chować. – I jeśli można, to kawę. Od rana mam urwanie głowy.
- To miło, że w ciągu tego urwania głowy znalazłeś czas, żeby mnie odwiedzić – zamierzałam zawrzeć w swoich słowach nieco krytyki, czego najwidoczniej Blaise nie odczytał. Westchnęłam i weszłam do kuchni. Przygotowanie herbaty i kawy nie zajęło mi specjalnie dużo czasu, podobnie jak wyłożenie na talerzyku ciasteczek.
   Gdy wróciłam z pełną tacą, zauważyłam, że Zabini siedział z założonymi nogami i czytał gazetę.
- To ciekawe – mruknął, gdy położyłam tacę na ławie.
- Co jest takie ciekawe? – usiadłam tuż obok.
- Trzymasz gazetę z 1982 roku. Troszeczkę się przedawniła, nie uważasz?
- Nie uważam – wyciągnęłam rękę w jego stronę, patrząc sugestywnie prosto w oczy. Chłopak był nieco zmieszany, ale posłusznie podał mi gazetę. – I dla twojej informacji gazeta się nie przedawniła, bo pewne wydarzenia ciągle będą z nami.
   Przez moment panowała cisza między nami.
- Czy to było o wypadku twoich rodziców? – Blaise postanowił ją przerwać. Skinęłam jedynie głową. Nie z braku chęci do uwypuklenia swoich dobrych manier. Po prostu nie chciałam się rozpłakać w jego towarzystwie. Z pewnością wtedy wyglądałabym nad wyraz profesjonalnie – nie dość, że w dresie to jeszcze z rozmazanym makijażem. – A kto to zrobił?
- Nie odnaleziono sprawcy.
- Nie odnaleziono sprawcy? – zmarszczył czoło, przyglądając mi się podejrzliwie. – Żartujesz, prawda?
- Chciałabym, ale niestety nie.
- A chociaż próbowano? – zakpił.
- Jeżeli mamy rozmawiać takim tonem, to lepiej pomilczmy – rzuciłam zgryźliwie, przygryzając ciasteczko. Blaise upił łyk herbaty i odłożył gazetę na swoje miejsce.
- Przepraszam – powiedział w końcu, skupiając swoją uwagę na trzymanym na kolanach kubku. – Tylko wiesz co… przyszło mi coś ciekawego do głowy, ale nie wiem co na to powiesz.
- Co takiego? – uśmiechnęłam się zachęcająco.
- Może mogłabyś porozmawiać z Draco?
   Pokręciłam oczami z dezaprobatą. Czyżby Malfoy miał od teraz mnie prześladować?
- Nie sądziłam, że to transakcja wiązana – zaśmiałam się.
- Co masz dokładniej na myśli? – uniósł lewą brew.
- Odkąd nasza znajomość się odnowiła, to coraz częściej słyszę jego nazwisko.
- Hermiona – westchnął, kręcąc oczami z dezaprobatą. – Nie zachowuj się jak dziecko. Zaproponowałem, żebyś z nim porozmawiała, bo jest jedyną osobą związaną z wymiarem sprawiedliwości, którą znam. No dobra, jest jeszcze Isabella, ale ostatnimi czasy uwierz, nie szuka dodatkowych zajęć.
- A dlaczego sądzisz, że Malfoy szuka? – przygryzłam delikatnie wargę.
- Uznajmy, że nie słyszałem pytania, dobra?
- Blaise, przestań. O co chodzi z tym Malfoy’em?
- Powiedzmy, że nie ma szczęścia w miłości i po raz kolejny dostał porządnego kopniaka.
- Po raz kolejny? – zaśmiałam się. Świadomość, że osoba tak popularna i jednocześnie inteligentna, co było bardzo atrakcyjnym połączeniem dla większości kobiet, miała problemy ze znalezieniem odpowiedniej osoby do ulokowania swoich uczuć, była dość dziwna.
- Wiem, że pewnie mi nie uwierzysz, ale był w dłuższym związku dopiero po raz trzeci i najzwyczajniej w świecie wasza płeć postanowiła znowu go wykorzystać.
- Nasza płeć powiadasz – szturchnęłam go delikatnie – to może czas pomyśleć, żeby zacząć lokować swoje uczucia w tej drugiej płci?
   Zmierzył mnie spojrzeniem, którym nie powstydziłby się zniesmaczony ojciec w stosunku do swojej córki, co jeszcze bardziej spotęgowało mój śmiech.
- Tak zupełnie poważnie, to uważasz, że to ma jakikolwiek sens?
- Mówisz o szukaniu winowajcy przy wypadku? – skinęłam głową. – Nie mam pojęcia. Ale myślę, że mnie taka sprawa nie dawałaby spokoju, więc chciałbym za wszelką cenę znaleźć odpowiedź. Mimo, że dla wymiaru sprawiedliwości mogło to ulec przedawnieniu. Szczerze to nie mam pojęcia jak to działa.
- Ja też – spuściłam głowę i ścisnęłam mocniej trzymaną w ręku filiżankę. – Blaise… umów mnie z Malfoy’em.

~*~*~*~

   Byłam nieco sceptycznie nastawiona do całego pomysłu. Gdy Blaise wyszedł i zostałam sama z przeszłością zamkniętą w pudełku, zdałam sobie sprawę, że do końca nie wiedziałam, czy chciałam poznać odpowiedź. Oczywiście to mogło pomóc mi w uporządkowaniu wielu spraw we własnym umyśle, ale mogło również otworzyć niechciane furtki, takie jak chęć zemsty czy też porażającą złość. Jednak skoro powiedziało się A, to trzeba też powiedzieć B, a więc… w środę zaraz po pracy zamiast jechać do domu, zmierzałam w kierunku The Oxo Tower Restaurant. Nie miałam wygórowanych oczekiwań i równie dobrze moglibyśmy spotkać się w barze szybkiej obsługi – za którymi, nawiasem mówiąc, nigdy nie przepadałam – ponieważ nie miało to być spotkanie towarzyskie, a jedynie naznaczone podłożem interesów. Naznaczone, bo nie traktowaliśmy tego jako porad prawnych, które Malfoy zwykł udzielać.
- Czy ma pani rezerwację? – zapytał ubrany w elegancki garnitur mężczyzna, niewiele młodszy ode mnie. Uśmiechnęłam się, kiwając głową.
- Owszem. Na nazwisko Granger.
   Zmarszczył czoło i palcem wskazującym przemierzał pionowo ślady pozostawione przez długopis. Po chwili uśmiechnął się, skupiając całą swoją uwagę na mnie.
- I Malfoy – potwierdziłam. – Pan Malfoy już jest.
- Dziękuję bardzo.
   Idąc do wskazanego wcześniej stolika, który był na zewnątrz, uświadomiłam sobie, że dobrym pomysłem było przebranie się w czarną rozkloszowaną spódniczkę sięgającą kolan i białą bluzkę. Zauważyłam bowiem, że Malfoy miał na sobie szare spodnie od garnituru i błękitną koszulę bez krawatu, z odpiętym górnym guziczkiem.
- Witam, panie Malfoy – podałam mu rękę, kiedy wstał.
- Witam, witam. A jednocześnie widzę, że zamierzasz być bardzo oficjalna, pani Granger – gdy siadaliśmy, zmierzyłam go złowrogim spojrzeniem, na co jedynie prychnął. – No cóż, a już miałem nadzieję na jakieś cieplejsze stosunki, w końcu jesteśmy na wspólnym podwieczorku.
   Schowałam głowę w menu. Udawałam, że jestem całkowicie zaabsorbowana oferowanymi potrawami, chociaż oprócz herbaty i ewentualnie ciasta nie miałam zamiaru niczego zamawiać. Coraz bardziej też utwierdzałam się w przekonaniu, że to spotkanie było kompletnie pozbawione sensu i możliwe, że gdybym nie obiecała niemal Blaise’owi, że będę się starała zachowywać poprawnie w stosunku do jego przyjaciela, to najzwyczajniej w świecie poddałabym się i nie przyszła.
- Czy mogę przyjąć zamówienie? – stanęła obok nas dość wysoka blondynka, najpewniej w wieku zbliżonym do naszego. Uśmiechała się, jednak w jej oczach widoczne było zmęczenie.
- Ja poproszę kawę i makowca śnieżnego – Malfoy oparł łokieć na stole i obrysował kciukiem wargi.
- Czy ma być ze śmietanką?
- Oczywiście.
- A co dla pani?
- Ja poproszę herbatę i sernik na zimno z owocami.
- Granger, jesteś ucieleśnieniem moich marzeń. Lubię kobiety, które nie przejmują się tym, ile kalorii ma to, co zjedzą – powiedział, gdy kelnerka wzięła nasze karty i oddaliła się na znaczną odległość.
   Pokręciłam oczami z dezaprobatą. Przez chwilę nic nie odpowiadałam, wpatrując się w cudowny widok zza barierki, który stanowiła Tamiza i panorama Londynu.
- Myślę, że nie przyszliśmy tutaj po to, abyś mógł podkreślać, jak bardzo interesująca dla ciebie jestem.
- Zaczynasz dobitnie: nie będzie z tego romansu, panie Malfoy, nie dla psa kiełbasa.
   Dłonie, które miałam ułożone na kolanach, zacisnęłam w pięść.
- Rozczarowałam cię? Pewnie myślałeś, że prawdziwym celem tego spotkania jest umówienie kwestii uczuciowych, tak?
- Oczywiście – uniósł prawą brew. – Jak ty mnie dobrze znasz. Teraz tylko ja poznam dobrze ciebie i małżeństwo doskonałe.
- Wybacz, ale jeśli będziemy rozmawiali na takim poziomie to ja wyjdę – próbowałam wstać, jednak Malfoy chwycił moją dłoń i skinął głową. Zmarszczyłam czoło, odsuwając rękę i siadając ponownie.
- Dobra, Granger. Skoro moje zaloty są perfidnie odrzucane to muszę zmienić strategię – odsunął dłoń, ponieważ kelnerka przyniosła nasze zamówienie.
   Przez kilka minut nic nie mówiliśmy. Z każdą chwilą coraz bardziej uświadamiałam sobie, jak bezsensowne było spotkanie się właśnie z Malfoy’em. Cóż, byłam mistrzynią w komplikowaniu sobie życia.
- Blaise nakreślił mi problem – zaczął niezwykle profesjonalnym tonem. – Szczerze powiedziawszy to uważam, że to jest dość skomplikowana sprawa – upił łyk kawy. – Z góry powiem ci, że nie możesz spodziewać się cudów, bo w tym przypadku chyba tylko one mogłyby pomóc.
- Czy jest w ogóle sens zajmować się tym bliżej?
- Cóż – westchnął – nie mogę powiedzieć, że go nie ma, bo to byłoby kłamstwo. Blaise wspominał o jakiejś gazecie i o wypadku, ale czy dokładniej mogłabyś mi to wszystko wyjaśnić?
   Opowiedziałam więc o wszystkim. O tym, że nie było żadnych świadków, którzy widzieliby samo wypadek – było za to mnóstwo osób, które słyszały huk towarzyszący zderzeniu; o tym, że zginęli na miejscu; o całym procesie… pomijałam oczywiście osobiste wątki, jednak nie zamierzałam niczego zatajać, co miałoby związek ze sprawą. Przecież Malfoy chciał mi pomóc. Zdawałam sobie sprawę, że nawet myślenie o tym w podobnej koncepcji było dziwne.
- Z pewnością nie mamy tutaj do czynienia z morderstwem z premedytacją, jednak to ucieczka z miejsca zbrodni. Sprawy zabójstw ulegają przedawnieniu po trzydziestu latach, natomiast tutaj minęło dwadzieścia trzy, a więc, gdyby nam się poszczęściło, można byłoby doprowadzić wszystko na salę sądową. Słuchaj – spojrzał mi prosto w oczy. Chociaż Blaise mówił wcześniej, że Malfoy był ostatnimi czasy w dość opłakanym stanie, to w jego oczach widziałam jedynie rozbawione ogniki. – Ja mogę oczywiście przejrzeć akta, bo z pewnością są w archiwum. Ale na tym moja rola by się skończyła, wybacz. Oczywiście obiecałem Blaise’owi, że się temu przyjrzę, więc nie zamierzam złamać słowa.
   Odłożyłam filiżankę i wzięłam do ust ostatni kawałek ciasta.
- Wiesz dobrze, że nie musisz tego robić. Jestem w stanie zrozumieć przysługę dla przyjaciela, ale nie oczekuję, że będziesz robił cokolwiek dla mnie, Malfoy.
- Granger – zaśmiał się, odkładając łyżeczkę. Jego talerzyk także był już pusty, podobnie jak filiżanka – myślę, że dobitnie wytłumaczyłem ci co mnie tutaj sprowadza. Oczywiście twoja odmowa jest ciosem w serce, ale jako prawdziwy mężczyzna nie zamierzam poddać się tak łatwo.
   A więc wróciliśmy do punktu wyjścia. Mając jednak na uwadze, że, chcąc nie chcąc, byłam z Malfoy’em w pewien sposób związana i to tak, że to ja miałam odnosić większe korzyści, nie zamierzałam uwypuklać jak bardzo denerwuje mnie jego sposób bycia.
- Próbuj dalej, może kiedyś twoje uczucia zostaną odwzajemnione. Jeśli zaś chodzi o kwestie finansowe…
- Granger – położył dłoń na stole, uderzając kolejno palcami w drewno. – Powiedzmy, że robię to w ramach wolontariatu lub, jak wolisz, jako dowód mojej pulsującej miłości, dobrze?
- Nie traktuj mnie jak…
- Oczywiście – prychnął – ale, jak już wspomniałem, właściwie nic takiego nie zrobię. Co najwyżej odpowiednio cię nakieruję, a więc nie czuj się w żadnym stopniu zobowiązana.
   Zawołał kelnerkę, prosząc ją o rachunek.
- Podasz mi swój numer telefonu?
   W pierwszej chwili jego pytanie skwitowałam jedynie uniesieniem brwi. Zreflektowałam się jednak w porę, nim zdążył to skomentować. Wyciągnęłam z torebki wizytówkę i mu wręczyłam.
- Jeżeli czegokolwiek się dowiem to oczywiście będziesz pierwszą osobą, której dam o tym znać.
   Kelnerka przyniosła rachunek. Malfoy wyciągnął portfel, podobnie jak i ja.
- Granger, nie chciałbym poczuć się niemęsko, a z pewnością tak będzie, jeśli teraz zapłacisz za siebie.
- Pamiętam, że traktowałeś nasze spotkanie jako zapowiedź dobrego związku, Malfoy, ale szybko wyjaśniliśmy sobie całe to nieporozumienie. Spotkaliśmy się tutaj tylko i wyłącznie z mojego powodu, więc to mój obowiązek, aby teraz zapłacić.
   Czymże byłoby przebywanie przy Draconie Malfoy’u, gdyby nie wynikła z tego sprzeczka z pozoru niewinnych powodów?
   Po ironicznej wymianie zdań skapitulowałam jednak, gdyż nie zamierzałam przecież przyczyniać się do zaniżenia własnej wartości Malfoy’a, czym mnie oczywiście postraszył.
- Odwieźć cię, czy jesteś samochodem?
- Twoja troska jest zastanawiająca.
- Uznam, że masz czym wrócić.
   Znaleźliśmy się przed wejściem do restauracji.
- Malfoy, naprawdę jestem ci wdzięczna za to wszystko.
- Proszę, proszę. Nie sądziłem, że doczekam dnia, w którym będziesz mi za cokolwiek dziękowała – uniósł brew z ironicznym wyrazem twarzy. – Proszę pani, przyjemnie jest z panią załatwiać jakiekolwiek interesy. Do widzenia – podał mi dłoń, po czym oddalił się. Wsiadł do zaparkowanego kilka metrów dalej czarnego mercedesa.
   Westchnęłam. Ten człowiek był dla mnie chodzącą zagadką. 
_______________________
Szczerze powiedziawszy nie wiem sama co mam sądzić o tym rozdziale. Niewątpliwie jest jednym z tych przejściowych, bez których cała akcja nie miałaby sensu, jednak ostateczną ocenę pozostawiam Wam :)