Kwiecień, 1998 r.
Silny podmuch wiatru uniósł starannie ułożone kartki. Precyzyjne zapiski pokrywające śnieżnobiałe stronice oddalały się z każdą chwilą coraz bardziej, wykonując zdumiewające piruety. Właścicielka burzy brązowych włosów, związanych wówczas w niedbałego warkocza, próbowała podążać ich śladem i uchwycić je. Przyciskała kurczowo do piersi brązową, skórzaną teczkę noszącą ślady częstego użytkowania, a wolną rękę wyciągała po każdą ze swych niesfornych własności. Kiedy udało jej się złapać ostatnią, kąciki drobnych malinowych ust uniosły się ku górze z uczuciem triumfu. Strzepnęła niewidzialne drobinki z idealnie wyprasowanej marynarki mundurka i poprawiła niebieski krawat w białe prążki. Schowała kartki do aktówki i odetchnęła głęboko, spoglądając na zegarek.
Silny podmuch wiatru uniósł starannie ułożone kartki. Precyzyjne zapiski pokrywające śnieżnobiałe stronice oddalały się z każdą chwilą coraz bardziej, wykonując zdumiewające piruety. Właścicielka burzy brązowych włosów, związanych wówczas w niedbałego warkocza, próbowała podążać ich śladem i uchwycić je. Przyciskała kurczowo do piersi brązową, skórzaną teczkę noszącą ślady częstego użytkowania, a wolną rękę wyciągała po każdą ze swych niesfornych własności. Kiedy udało jej się złapać ostatnią, kąciki drobnych malinowych ust uniosły się ku górze z uczuciem triumfu. Strzepnęła niewidzialne drobinki z idealnie wyprasowanej marynarki mundurka i poprawiła niebieski krawat w białe prążki. Schowała kartki do aktówki i odetchnęła głęboko, spoglądając na zegarek.
Był piątek, który dla wielu uczniów oznaczał
odpoczynek od niewygodnych krzeseł w klasach; prób udzielania odpowiedzi na
pytania nauczycieli, kiedy w głowie znajdowało się mnóstwo cennych informacji i
oczywiście żadnej mogącej przynieść pozytywną ocenę; nużących głosów profesorów
starających się wpoić wiedzę i uświadomić istotność wykształcenia; odrabiania
prac domowych i wygłaszania referatów; wczesnego wstawania… Tuż po dźwięku
ostatniego dzwonka, przebijającego się przez drzwi licznych klas, zażegnano
myśl o nauce by móc w obecności przyjaciół czy też rodziny cieszyć się pozorną
wolnością.
Szatynka jako jedyna świadomie zrezygnowała
z kilku dni wytchnienia, rozpoczynając pracowity weekend zaraz po zakończeniu
lekcji. Podążyła wraz z innymi do stołówki tylko po to, aby wziąć ze sobą ciepły
posiłek, który skonsumowała na ławeczce pod gałęziami wysokiego drzewa.
Zbliżał się koniec roku szkolnego,
przynajmniej w jej mniemaniu. Marzec ustąpił już miejsca kwietniowi i pozwolił
mu na okazanie się w pełnej krasie. Przyroda budziła się do życia po
regenerującej siły przerwie, a w powietrzu roznosiły się przyjemne zapachy
kwitnącej roślinności.
Dziewczyna wiedziała, że czasami bywała zbyt
ambitna, ale jednocześnie
nigdy nie zapominała, że cała jej przyszłość zależała wyłącznie od podjętych
przez nią decyzji i tego, czy udało jej się wykorzystać wszystkie szanse.
Na błoniach nie było nikogo, co szczerze ją
zdziwiło. Pogoda przygotowała przyjemną niespodziankę w postaci dostatecznie
wysokiej temperatury i zachęcała do wyjścia na zewnątrz. Tymczasem ona -
dziewiętnastoletnia Hermiona Granger, uczennica najlepszej szkoły średniej w
całej Wielkiej Brytanii – jako jedyna połączyła przyjemne z pożytecznym i
pisała referaty na zewnątrz.
Do Hogwartu dostała się zupełnie
przypadkowo. Słyszała niejednokrotnie o tejże placówce, która kształciła
najwybitniejsze elity świata, ale byt jej nazwiska na liście dziennika
jakiejkolwiek klasy był marzeniem tak nierealnym, że nie starała się na nim
skupiać zbyt mocno. Oprócz znaczenie przekraczających normę wyników egzaminów i
wielu perspektyw otwierających się przed każdym absolwentem szkoły, musiała
pamiętać o niebotycznych sumach potrzebnych na opłacenie czesnego. Jej rodzina
niestety nie należała do bogatych, gdyby ktokolwiek musiał ich sklasyfikować z
pewnością zaliczył by ich do biedniejszej części mieszkańców Londynu. Mimo
wszystko w gimnazjum uczyła się wybitnie, natomiast wygrana olimpiada
matematyczna zagwarantowała jej niemal bezpłatną naukę w szkole. Cieszyła się z
tej szansy niewyobrażalnie i nie zamierzała jej zmarnować. Dlatego też każdą
wolną chwilę spędzała przed książkami.
Nie było jeszcze osiemnastej, co ją szczerze
zdziwiło. Schowała zegarek naciągając materiał rękawa i usiadła pod drzewem,
opierając się o jego pień. Podkurczyła nogi pod brodę i schowała głowę w
oplatających kolana rękach. Zamknęła oczy, wsłuchując się w odprężającą ciszę.
- Szukałam cię w
bibliotece – usłyszała nagle. Uniosła głowę i skinęła nią delikatnie. Długi
warkocz osunął się i usadowił się na prawym ramieniu.
- Mam dość
dusznych pomieszczeń – stwierdziła.
Rudowłosa dziewczyna przykucnęła obok
Hermiony i ułożyła rękę na jej barku. Szatynka zmarszczyła czoło i matczynym
gestem przysunęła teczkę, w której znajdowały się referaty.
- Biblioteka była
pusta… - zaczęła.
- To jasne,
przecież jestem tutaj.
Ognistowłosa westchnęła. Patrzyła przez
chwilę na skupioną minę przyjaciółki, która wyglądała jakby jej jedynym
marzeniem było zaszycie się z książkami w pustym pokoju. Pokręciła nagle głową
i wstała. Hermiona zmierzyła zdziwionym spojrzeniem jej szczupłą i wysportowaną
sylwetkę.
- Nie rozumiesz –
wyciągnęła dłoń pragnąc pomóc wstać swojej towarzyszce, ale ta uścisnęła
jedynie jej rękę i poruszała, jakby chciała się przywitać. – Biblioteka była pusta. Właściwie źle dobrałam słowa, bo
nawet nie udało mi się wejść aby móc cię tam poszukać.
Hermiona zmarszczyła czoło, ale wzruszyła
ramionami. Większość uczniów i nauczycieli mieszkała w szkole, podobnie jak
ona. Wracali do swoich domów głównie podczas długich przerw, ale niektórzy
pragnęli się również widywać z bliskimi podczas weekendów, czego nikt im nie
zabraniał.
- Może chciała
odpocząć, przecież każdy ma prawo do…
- Właśnie, każdy
ma prawo do odpoczynku – Ginny ponownie wyciągnęła dłoń, tym razem posyłając
przyjaciółce niemal mordercze spojrzenie. Panna Granger, starająca się omijać
szerokim łukiem konflikty z osobami, na których jej zależało, niechętnie wstała
korzystając z pomocy. – Dlaczego nie mogłabyś chociaż raz dać swojemu
organizmowi szansy na odprężenie?
Szatynka objęła teczkę, jakby ta była
najlepszym przyjacielem, a nie zwyczajnym przedmiotem.
- Odpoczywam
wystarczająco dużo.
Panna Weasley pokręciła oczami, wyrażając w
ten sposób swoją irytację.
- W
pięciominutowej przerwie następującej każdorazowo po napisaniu dwudziestu
akapitów? – zironizowała.
- O co ci chodzi?
– Hermiona podparła rękę na biodrze. – Przyszłaś tu, żeby dać upust swojej
irytacji, spowodowanej gorszymi wynikami na treningu?
- Na treningu
poszło mi świetnie – warknęła. – Ale martwię się o ciebie… - ton jej głosu stał
się nagle cieplejszy. – Zamykasz się praktycznie przed całym światem i chowasz
między książkami. Jesteś najzdolniejszą osobą jaką znam, ale sądzę, że bardzo
nieodpowiedzialną.
-
Nieodpowiedzialną? – uniosła prawą brew do góry. – Co skłania cię do wyciągania
podobnych wniosków? Bo chyba nie obserwacje, przynajmniej obiektywne.
- Twój świat po
woli ogranicza się jedynie do nauki.
- To źle, że chcę
coś osiągnąć?
- Należy ci się za
to Nagroda Nobla, wydanie twojej biografii i ogólne uwielbienie ludu – Granger
pokręciła oczami z dezaprobatą, ale najwidoczniej Ginny świetnie się bawiła
ironizując. – Na litość boską, dziewczyno, spójrz jak ty wyglądasz!
Szatynka opuściła głowę i spojrzała na
wygodne czarne lakierki na niewysokim obcasie, czarne, grube rajstopy a także
granatową spódnicę kończącą się idealnie przed kolanami, białą koszulę i
marynarkę z naszytym na prawej piersi logiem szkoły.
- Nie wiem co jest
w tym złego, ale muszę ci słusznie przypomnieć, że twój mundurek również nie
wygląda, jakbyś zamierzała wybrać się na bal do królowej.
- Powtórz: co nie
wygląda dostatecznie dobrze?
- Mundurek –
westchnęła.
- A teraz powiedz
co ja mam na sobie – zażądała. Skrzyżowała ręce na piersi, a jej groźny wzrok
lustrował uważnie zmieszaną twarz przyjaciółki.
- Nie wiem jaki
chcesz osiągnąć efekt, ale doskonale widzę co nosisz.
- Nie mam mundurka
– oznajmiła błyskotliwie.
Hermiona zaczęła się śmiać.
- To nie jest
zabawne.
- Owszem. Niedawno
stwierdziłaś, że jestem inteligentna, ale poziom rozmowy póki co jest zabawnie…
cóż, nie wiem czy niski czy po prostu naiwny?
- Hermiona, chcę
ci uświadomić, że nikt spośród nich – ręką wskazała na gmach szkoły. Hogwart
przypominał wielki zamek, w środku również był urządzony chłodnie, jednakże
wszystko przez wzgląd na wielowiekowość placówki – nie jest w mundurku, każdy
zdążył się już przebrać w coś normalnego.
Szatynka jedynie wzruszyła ramionami.
- Tak jest wygodniej.
Możemy przestać o tym rozmawiać?
Panna Granger doskonale wiedziała, że Ginny
nie była w stanie do końca jej zrozumieć. W przeciwieństwie do niej, pobyt
Weasley w szkole nie był zależny od tego, jak sobie radziła z nauką. Jej
rodzina co prawda nie należała do najbogatszych w kraju, ale ojciec jako jeden
z wysoko postawionych pracowników ministerstwa transportu nie mógł narzekać na
brak środków do życia. Dzięki swojej pozycji udało mu się zagwarantować solidne
wykształcenie dla każdego ze swoich dzieci. Starsi bracia zdążyli już ukończyć
studia lub byli w ich trakcie, natomiast w Hogwarcie przebywała jeszcze Ginny,
która cały swój wysiłek wkładała w treningi siatkówki, i Ron – leniwy,
aczkolwiek przejawiający zainteresowanie naukami ścisłymi pasjonat gry w
szachy.
- Zrobiłabyś coś
dla mnie?
Hermiona uniosła prawą brew. Wiedziała, że o
cokolwiek poprosiłaby ją przyjaciółka, dotyczyłoby to prowadzonej przez nie
rozmowy.
- Moja drużyna
organizuje dzisiaj imprezę i chciałabym, żebyś się tam zjawiła.
Szatynka westchnęła i pokręciła głową.
- Wiesz doskonale,
że nie lubię spędzać czasu w ten sposób…
- Nie mogę ci
zagwarantować, że zamiast rozpraw o życiu i snucia filozoficznych mądrości, oczywiście pod wpływem alkoholu, spotkasz
się z recytującymi Shakespare’a, czy też dyskutującymi na temat prawa karnego, ale
wiem jedynie, że to są moi znajomi,
którzy reprezentują sobą jakiś poziom, a więc to świetna okazja, żeby się
rozerwać.
- Jesteś
niereformowalna – Hermiona zaśmiała się, ukazując przy tym równe zęby.
- Mam to uznać za:
oczywiście, najwspanialsza przyjaciółko, zaszczycę ten niewykształcony plebs
swoją obecnością?
- Ginny! –
rudowłosa zaczęła się jedynie śmiać.
Hermiona bywała przemądrzała, szczególnie na
lekcjach. Zgłaszała się podczas każdych zajęć i zawsze miała wiele ciekawych
rzeczy do powiedzenia, oczywiście zgodnych z tematem. W ten sposób zyskała
sympatię wśród nauczycieli, którzy traktowali ją jak wyjątkowo inteligentną
jednostkę, natomiast budziła raczej niechęć wśród uczniów. Epitety jakimi ją
określali najczęściej wzbogacane były słowem kujonka, chociaż sama zainteresowana niespecjalnie się tym
przejmowała.
- Nie obiecuję,
ale oczywiście się postaram.
- Obiecałam
Lavender partyjkę w tenisa, więc musiałabym już iść… oczywiście widzimy się o
ósmej w Pokoju Życzeń.
Jedno z największych pomieszczeń w szkole
zyskało nazwę Pokoju Życzeń przez wzgląd na swoje zastosowanie. Oficjalne bale
odbywały się najczęściej w największej sali szkoły, natomiast te mniej
oficjalne czy też po prostu organizowane przez uczniów w Pokoju Życzeń.
Nauczyciele obiecywali nie pojawiać się tam, oczywiście po uprzednim uzyskaniu
zgody na zorganizowanie zabawy, jedynym warunkiem upoważniającym do korzystania
z auli było doprowadzenie jej do stanu sprzed wypożyczenia.
Kiedy przyjaciółka była jedynie małym
punktem na horyzoncie, Hermiona uniosła głowę i zamknęła oczy. Wiatr rozwiewał
jej splecione włosy, muskając przyjemnie twarz. Nie rozkoszowała się jednak
długo błogą chwilą, kilkanaście sekund wystarczyło w zupełności na przyjemną
ucieczkę od rzeczywistości.
- Orientuj się!
Podskoczyła nagle, słysząc nieco piskliwy
głos. Ze zgrozą uświadomiła sobie, że zaledwie kilka metrów przed nią stała
jedna z najbardziej ambitnych i
zazdroszczących sukcesów innym uczennica, Pansy Parkinson. Brunetka miała na
sobie strój do koszykówki, a pod ręką trzymała piłkę, podpierając ją
jednocześnie na biodrze.
- Pograsz ze mną,
Granger?
Parkinson zaczęła kozłować piłkę, natomiast
Hermiona odwróciła się gwałtownie i zamierzała odejść, co nie było jej dane.
Jedna z najlepszych koszykarek w szkole, nie zwracając uwagi na możliwe
konsekwencje, idealnie wycelowała w ramię szatynki. Panna Granger, niczego się
nie spodziewając, zachwiała się i opuściła torbę.
- Odbiło ci!? –
złapała się za ramię i spojrzała z gniewem na rozmówczynię.
Pansy rozszerzyła oczy z udawanym
przerażeniem.
- Wiesz, Grążeh –
próbowała parodiować francuski akcent szatynki, który ta starała się wprowadzać
do każdej swojej wypowiedzi podczas lekcji języka francuskiego. Na które, niestety,
chodziły razem. – Myślałam, że to część
twojej strategii. Udajesz, że wcale się nie spodziewasz rzutu, odwracasz się i…
oczywiście w odpowiednim momencie przechwytujesz piłkę!
- Mam ciekawsze
zajęcia niż rozmowa z tobą – schyliła się, podnosząc torbę, następnie
wyprostowała się dumnie i próbowała nie krzywić. Odległość rzutu była dość
duża, a poza tym Hermiona czuła, że Pansy włożyła w wyrzut wiele siły, co
oczywiście skutkowało promieniującym bólem.
- Boże, Granger,
aleś ty wrażliwa. Leć teraz do jakiegoś profesora i mu naskarż, przecież masz
tutaj tak niedobrze, inni uczniowie się na tobie wyżywają, bla bla bla…
- Zadziwiające –
rzuciła przez ramię – ale mi by do głowy nie przyszło takie rozwiązanie
sytuacji. Oczywiście co ja tam mogę wiedzieć. Przecież w wielkim świecie nie
liczą się twoje talenty i inteligencja, tylko czy masz kogoś, do kogo możesz
udać się ze skargą i kto oczywiście załatwi ci wszystko, bez spoglądania na
predyspozycje. Tatuś pewnie jest dumny, że w końcu pojęłaś logikę, która pomoże
ci coś osiągnąć? Gratuluję. Są tutaj jednak jeszcze tacy, którzy chcą
zawdzięczać wszystko tylko sobie i temu, ile poświęcili aby do tego dojść, więc
daj im spokój i żyj własnym życiem.
- Jak słusznie
zauważyłaś – głos Pansy zaczął słabnąć. Hermiona oddalała się, pragnąc znaleźć
we własnym pokoju – nie tylko inteligencja się liczy. Trzeba też być… a ty…
więc jesteś… tak… nikim…
~*~*~*~
Szatynka rzuciła się na wygodne łóżko w
swoim własnym hogwardzkim pokoju. Każdy uczeń miał prawo do zajmowania jednego
z pomieszczeń, co zapobiegało pogarszaniu się wyników w nauce, a także ciekawym
sytuacjom w nocy. Oczywiście do takich również dochodziło, lecz – oczywiście – nikt o tym nie wiedział.
Pokój był niewielki, ale bardzo przytulny.
Panele w kolorze orzecha brazylijskiego w połączeniu z jasnozieloną tapetą
nadawały mu nieco orzeźwiającego wyrazu, natomiast jedną ze ścian całkowicie
zdobiły zdjęcia natury. Wszystkie były wykonane przez szatynkę, która co prawda
nie mogła się pochwalić profesjonalnym sprzętem, ale jednak uwielbiała
fotografię i zabierała ze sobą aparat dosłownie wszędzie. Najpiękniejsze ujęcia
przedstawiały Klify Moheru, które były pamiątką po jedynym wyjeździe Hermiony
za granicę.
Tuż przy oknie stał kremowy fotel, na którym
leżały poduszki. Łóżko stało w lewym rogu, obok biurka pokrytego licznymi
zapiskami, natomiast prawa ściana zasłonięta była przez półki z książkami,
które niemal całkowicie były zapełnione literaturą i encyklopediami. Szatynka
sukcesywnie zapełniała kolejne półki nowymi tomami, oczywiście w czasie wakacji
wszystkie wracały do jej prawdziwego
domu, ale dopóki pozostawała w Hogwarcie, dopóty wolała mieć książki przy
sobie.
Hermiona zerknęła na leżący przy łóżku
zegarek. Gdyby zechciała iść na imprezę – czego oczywiście nie planowała – to
zostałoby jej zaledwie dwadzieścia minut na przygotowanie się. Miała już ułożony
plan jak udobruchać rudowłosą. Nie zamierzała jej zawieść, ale z drugiej strony
tamta postawiła ją niemal przed faktem dokonanym, czego nie lubiła.
Ułożyła splecione dłonie pod głową i
odetchnęła głęboko. Postanowiła za radą Ginny odpocząć i dać sobie spokój z
nauką. Na to miała przecież całą sobotę i niedzielę.
Nienawidziła bezczynności, dlatego też chwilę
później wstała i zaczęła nerwowo przechadzać się po pokoju. Częściowo starała
się udowodnić sobie, że jest w stanie spędzać samotnie czas, bawiąc się przy
tym znakomicie, a jednocześnie nie dotykając nawet okładki książki.
Postanowiła przejść się po szkole. Podejrzewała,
że nie uda jej się spotkać zbyt wielu osób. Drużyna siatkarska nigdy nie
stroniła od znajomych, większość uczniów przyjaźniło się przynajmniej z jedną z
dziewczyn należących do zespołu. Cała drużyna liczyła dwadzieścia osób, a Ginny
– jako jedna z najlepszych – zawsze grała podczas ważnych meczy.
Zdążyła się przebrać, więc miała na sobie
czarne spodnie i kremowy sweter. Zamknęła drzwi na klucz i schowała go do
kieszeni. Rozejrzała się uważnie po długim korytarzu, którego ściany przykryte
były wieloma obrazami. Niektóre przedstawiały postacie z tak wrogimi rysami i
spojrzeniem, że w słabo oświetlonym holu lepiej było nie zwracać na nie uwagi
chyba, że dobrowolnie chciało się zapewnić sobie koszmary.
Była już niemal przy schodach, kiedy
usłyszała nieco ściszone, ale jednak zdenerwowane głosy dochodzące z kolejnego
korytarza. Znajdowały się tam pokoje chłopaków, w tym Rona i Harry’ego. Drugi z
jej przyjaciół również skupiał się przede wszystkim na swojej sprawności
fizycznej. Jako syn jednego z piłkarzy reprezentacji Wielkiej Brytanii,
uprawiał sport zanim większość jego rówieśników nauczyła się pisać. Grał w
juniorskiej reprezentacji kraju, a także w Manchesterze United, odnosząc
niebywałe sukcesy, dlatego też większość przewidywała dla niego wiele
zwycięstw. Oczywiście bardzo często opuszczał zajęcia przez wzgląd na mecze,
ale należał do tej grupy ludzi, którzy niespecjalnie wiele czasu muszą
poświęcać na naukę, aby zdobyć duże pokłady wiedzy.
Mama Harry’ego natomiast prowadziła własną
szkołę taneczną na obrzeżach Londynu. Nie była specjalnie popularna, uczyła
bowiem głównie początkujących dorosłych, jednakże mimo wszystko sport wpisany
był w rodzinę Harry’ego niemal na każdej płaszczyźnie życia.
- No ale gdzie
chcesz to schować?
Hermiona przywarła ciasno do ściany niemal
przy samym wyjściu na kolejny korytarz i odwróciła głowę, chcąc więcej
usłyszeć.
- Włóż do torby.
- A jak pójdzie
jakiś nauczyciel i będzie chciał ją sprawdzić?
- Nie pójdzie, wątpię
żeby się teraz ktokolwiek tu kręcił.
Wyszła nagle z ukrycia, starając się uderzać
mocno korkami w podłogę. Echo roznosiło się po holu, a jej oczom ukazał się
zabawny widok. Harry odwrócił się do Rona i chcąc schować coś, przytulił przyjaciela. Trwali w mocnym uścisku, który pozornie
mógł wiele sugerować.
- Panie Potter,
panie Weasley! Ale żeby tak na środku korytarza, kiedy uczniowie mogą tędy
przechodzić i gorszyć się waszym widokiem?! – udawała przerażenie, a
jednocześnie starała się brzmieć jak profesor McGonagall, kiedy ganiła
podopiecznych.
- Hermiona! – rudzielec rozpromienił się
nagle. Harry odsunął się od niego, więc mogła zauważyć, że trzymał butelkę
wódki. Pokręciła głową. – Idziesz na imprezę?
- Oczywiście, że
nie! Ale widzę, że wy już świętujecie.
- Eee… - Ron
zreflektował się i schował ją do przewieszonej przez ramię czarnej torby. – Trudno
jest się bawić, kiedy kieliszek pusty.
- Harry, przecież
ty nie powinieneś…
Potter machnął ręką i uśmiechnął się z
niemal przepraszającą miną.
- Nic mi nie
będzie, spokojnie. Dlaczego właściwie nie idziesz?
Podeszli do niej.
- Oj no, nie
będziemy ci nawet nic nalewali…
- Mam już pewne
plany…
- No tak – mruknął
rudzielec. – Może jednak zmienisz zdanie?
Pokręciła głową, ale odpowiedziała: może.
- Gdzie właściwie idziesz?
- Chciałam nieco
rozprostować kości.
- Ależ młoda
panno! – Potter wydawał się być przerażony. – Uważasz, że my, jako
przedstawiciele płci męskiej, pozwolimy aby dama samotnie spędzała czas w tak
niebezpiecznym miejscu?
- To byłoby
sprzeczne z naszym honorem! – Ron poparł przyjaciela. – Pozwól więc, że
będziemy ci towarzyszyli przez pewien czas, a później upewnimy się, iż
bezpiecznie dotarłaś do swoich komnat.
- Damie nie godzi
się przebywać w obecności mężczyzny bez przyzwoitki, nie wspominając już o…
- Ja mogę być
przyzwoitką! – wypalił nagle inteligentnie Potter.
Hermiona zaczęła się śmiać. Przyjaciele,
chociaż niejednokrotnie dawali jej do zrozumienia, że powinna nieco przystopować,
to jednak akceptowali ją całkowicie. Za to ich kochała.
~*~*~*~
Przykryła się miękką kołdrą i zamknęła
powieki, układając złożone ręce pod prawym policzkiem. Westchnęła, próbując
zasnąć, co nie było wcale proste. Po korytarzu kręcili się uczniowie, mniej lub
bardziej trzeźwi. Cisza nocna obowiązywała co prawda od dwudziestej trzeciej –
którą to zegary wybiły już kilka godzin temu – jednak pokoje nauczycieli
znajdowały się w innej części szkoły, co wracający z imprezy wykorzystywali.
Kiedy udało jej się już niemal zasnąć,
usłyszała głośne pukanie do drzwi. Początkowo wydawało jej się, że dobiegało
zza ściany, jednak kiedy nie ustawało, niechętnie podniosła się z łóżka.
Założyła ciepły szlafrok i przetarła zaspane powieki.
Otwarła drzwi, odwracając nagle głowę.
Przywykła do ciemności panującej w pokoju, natomiast korytarz całkowicie był
oświetlony.
Zamrugała i skrzyżowała ręce na piersi.
Stał przed nią Blaise Zabini. Również
należał do drużyny piłkarskiej i chociaż grał dość dobrze, to jednak daleko mu
było do Pottera. Zazwyczaj biła od niego niezwykła pewność siebie i wrogość do
wszystkich, których uważał za gorszych,
jednakże wtedy był niezwykle blady i przerażony.
- Granger, musisz
szybko iść na imprezę.
Zmroziła go wzrokiem. Wydawało jej się, że
był po prostu pijany i stroił sobie z niej żarty, jednakże nie wyczuła woni
alkoholu.
- Oczywiście, już
biegnę tam w szlafroku i pidżamie.
- Weasley spadła
ze schodów.
__________________
Pierwszy rozdział za mną. Mam wrażenie, że jest dość nudny, ale z drugiej strony nie chciałam, aby ciągnął się w nieskończoność, a jednak "wypadało" przedstawić bohaterów, skoro nieco się różnią od swoich książkowych wersji. :)
Dziękuję Wam za komentarze na temat prologu, cieszę się że w ogólnej ocenie nie wypadł źle :D. Jeżeli macie jakiekolwiek uwagi to oczywiście nie krępujcie się, jestem gotowa na krytykę (ostatecznie pomaga przecież korygować swoje wady:)).