Maj,
2005r.
- Wiesz doskonale,
że nie przepadam za Malfoy’em – wyjaśniłam cierpliwie. Ginny pokręciła głową,
ale nie skomentowała. Wracanie do wydarzeń sprzed kilku lat było bolesne
zarówno dla niej, jak i dla mnie.
Przesunęłam się tak, aby móc oprzeć nogi o
stojącą niedaleko pufę. Rozsiadłam się wygodnie i wpatrywałam w ekran
telewizora, śmiejąc się z zabawnych dialogów bohaterów nieznanej mi dotychczas
komedii. Ginny zdawała się być jeszcze bardziej rozbawiona, kiedy słyszała mój
śmiech. Czułam się niemal jak nastolatka, jednak gdy ujrzałyśmy w końcu napisy
końcowe, westchnęłam.
- Musiałabym się
zbierać – powiedziałam po chwili. Rudowłosa zmarszczyła czoło.
- Już? – wyraźnie
się zasmuciła. – Myślałam, że chociaż poczekasz aż Harry wróci…
- Cały dzień byłam
dzisiaj na budowach – pokręciłam oczami – z resztą nic nowego. Tylko później
uzupełniałam dzienniki, przy czym musiałam załatwić pewne nieścisłości związane
z projektami, jutro z kolei jadę na nową budowę i przy okazji sprawdzę jeszcze
trzy, na których po woli kończymy, poza tym na jednej są beznadziejni
robotnicy, wszystko im przeszkadza, mają w tyłku projekty… dobra, nie ważne –
poddałam się widząc, jak Ginny powstrzymuje się przed wybuchem śmiechu.
- Pamiętam cię w
akcji, jak nadzorowałaś naszą budowę – przyznała. Przez chwilę patrzyłam jej w
oczy z kamienną miną, jednak również się zaśmiałam.
- Może to wy jutro
do mnie wpadniecie? – zaproponowałam, wstając. Rudowłosa odprowadziła mnie do
drzwi, a zaraz za nią pobiegł Zgredek.
- Porozmawiam z
Harrym i zadzwonię jutro do ciebie. O której kończysz?
Westchnęłam.
- Jak zwykle mam
ruchome godziny – zironizowałam. – Ale myślę, że do piętnastej się wyrobię –
otworzyłam frontowe drzwi. Zgredek zamerdał ogonkiem jakby sądził, że wybiera
się na spacer, jednak zastąpiłam mu drogę wyciągniętą nogą. Zbliżył się do niej
i obwąchał, myśląc, że uda mu się pokonać przeszkodę sposobem. Ale nie ze mną
takie numery…
- Dobra, tym razem
ja postaram się o przepustkę.
Uśmiechnęłam się szczerze i wyszłam.
Będąc w samochodzie nie ruszyłam od razu. Zamknęłam
na moment oczy i pozwoliłam, aby wspomnienia wdarły się do mojej głowy. Kiedy w
końcu ruszyłam, łzy usilnie próbowały stoczyć się po moich policzkach.
Uświadomiłam sobie bowiem, że tylko miesiąc
dzielił mnie od dwudziestej trzeciej rocznicy śmierci rodziców.
~*~*~*~
Czerwiec,
1982r.
Jane przez całą drogę wpatrywała się
beznamiętnym wzrokiem w mijane krajobrazy. Spoglądała co jakiś czas na trzymaną
kurczowo w dłoni fotografię, na której była ona sama i córeczka. Mąż włączył
radio i, według dość dziwnej, aczkolwiek uwielbianej przez nich tradycji,
śpiewał wraz z artystami, których piosenki rozdzierały panującą między nimi
ciszę. Szturchał co jakiś czas delikatnie ukochaną pragnąc, aby uśmiech
zagościł na jej twarzy, a ona sama mogła odetchnąć i zapomnieć o nieprzyjemnych
przeczuciach, jednak bez skutku. Uśmiechała się wówczas bez przekonania i
podpierała głowę na dłoni.
- Wszystko w
porządku?
Skinęła głową.
George westchnął. Nie lubił, gdy ukochana
traciła humor, a on był bezradny.
- Chciałabyś może
coś zjeść? Mogę zjechać i wejdziemy do restauracji…
Uśmiechnęła się, tym razem szczerze, ale
pokręciła głową.
- Wiesz, że cię
kocham, prawda?
Zawsze był bardzo odpowiedzialnym kierowcą,
więc nie odwrócił nawet głowy w jej stronę, ale uśmiechnął się.
- Ja ciebie te…
- George, uważaj!
Ciemny samochód uderzył w ich pojazd.
Pojawił się niespodziewanie, byli bowiem na drodze z pierwszeństwem przejazdu,
więc człowiek, który nim jechał ewidentnie złamał przepisy. Nie to było jednak
najgorsze.
Głośny huk towarzyszący zderzającym się
pojazdom z dużą prędkością rozniósł się po całej okolicy, a także dźwięk zbijanego
szkła. Niestety, nikt nie usłyszał najważniejszego – krzyku ludzi będących w
aucie. Gdy zeszli się już pierwsi gapie mogli dostrzec tylko jeden pojazd –
nieodpowiedzialny kierowca uciekł, choć nikt nie wiedział jak, skoro przód auta
małżonków był całkowicie zgnieciony. Wzywano karetkę, straż, policję… ale to i
tak nie miało przynieść żadnego pożytku dla ludzi.
Stwierdzono
zgon. Jane i George Granger umarli z wyznaniem miłości na ustach.
~*~*~*~
Maj,
2005r.
Słońce sprawowało pieczę nad ziemią,
otulając swymi promieniami większość tego, co miała do zaoferowania. Delikatny
wiatr otulał subtelnym dotykiem i obiecywał mieszkańcom wyjątkowo udany dzień.
Otworzyłam szklane, brązowe drzwi balkonowe
pozwalając śnieżnobiałej firance na spacer poza ściany pokoju, a także aby
świeże powietrze przedostało się do salonu. Ciemnobrązowe panele pomieszczenia
idealnie komponowały się z białymi ścianami. Na jednej z nich wisiał telewizor,
którego kable schowano pod długą i dość wysoką płytą gipsową, mającą szary
odcień, która dodawała swojego rodzaju uroku. Tuż pod telewizorem wisiała
szeroka, lecz niezbyt wysoka lakierowana czarna szafka, na której umieściłam
ramkę z jedynym zdjęciem z dzieciństwa, kiedy żyli jeszcze rodzice, a także
ozdobne świeczki. Jasny dywan gościł na sobie kwadratową, niską ławę w nieco
ciemniejszym odcieniu brązu niż panele. Znajdowała się na nim niewielka
prostokątna serwetka, na której stał fioletowy wazon pełen białych tulipanów.
Ławę otaczał biały, skórzany narożnik, na którym leżały trzy różowe poduszki.
Chociaż wystrój robił duże wrażenie, to niejednokrotnie żałowałam, iż w
większości przypadków tylko ja mogłam go podziwiać.
- Chyba robię się
zbyt sentymentalna – mruknęłam, zapinając guziki koszuli w kratę. Miałam na
sobie jasne adidasy, spodnie dżinsowe i flanelową koszulę.
Złapałam w pośpiechu ciemną sportową torbę i
wybiegłam z domu. Dostałam telefon z jednej budowy, której nie miałam tamtego
dnia wcale oglądać, że coś było nie tak ze zbrojeniem stropu. Czułam więc, że
weekend z każdą chwilą zdawał się być odleglejszy, zamiast odwrotnie.
Kiedy znalazłam się w końcu w jednej z
bogatszych, aczkolwiek ciągle w większej części będącej w budowie dzielnicy, bez
problemu znalazłam odpowiedni plac. Z przyzwyczajenia założyłam biały kask – w
którym, jeśli wierzyć Ginny, wyglądałam zadziwiająco profesjonalnie – i
podeszłam do dwóch mężczyzn.
- Dzień dobry.
Odwrócili się. Jeden z nich zaczął mi się
bacznie przyglądać, jednak starałam się na to nie zwracać uwagi.
- Granger? –
zapytał nagle.
Zmarszczyłam czoło i spojrzałam na
właściciela.
- Mogłabym pójść i
zobaczyć to, po co przyjechałam? – starałam się brzmieć dość neutralnie. –
Niestety nie mam zbyt dużo czasu…
- Nie poznajesz
mnie? – jasnooki brunet, który miał na sobie ciemne dżinsy i koszulę w kratę z
narzuconym na to granatowym swetrem, posłał mi zdziwione spojrzenie.
- Pan raczy
żartować? – uniosłam prawą brew i odwróciłam się na pięcie.
- No nie, to ty
żartujesz! Blaise Zabini!
Ponownie się odwróciłam.
- Blaise? –
przyjrzałam mu się ponownie. Co prawda nie widziałam go od zakończenia szkoły,
jednak nie sądziłam, że przez ten czas uda mi się zapomnieć jego rysy twarzy.
Po chwili jednak rozpoznałam w stojącym przede mną mężczyźnie znajomego ze
szkolnych lat.
Właściciel powiedział, że to z Blaisem mam
dyskutować, ponieważ właśnie on zauważył nieprawidłowości, natomiast sam musi
wracać do firmy.
- Jak to się
stało, że nasze drogi się skrzyżowały? – zapytałam, gdy miałam już odjeżdżać.
- Pracuję w biurze
projektowym – wyjaśnił z uśmiechem. – A Aaron – miał na myśli inwestora – to
szwagier Draco.
- Malfoy’a? –
powtórzyłam, jakby spodziewając się, że chłopak żartował.
- Jasne –
przytaknął. – Pani kierownik, no proszę, proszę – zaśmiał się. – Domyślam się,
że musisz lecieć, ale może spotkamy się w tygodniu na kawie? Troszeczkę minęło…
- Oczywiście.
Czekaj – zaczęłam przeszukiwać torbę. Kiedy w końcu znalazłam, podałam
Blaise’owi wizytówkę – dzwoń, to pogadamy i się umówimy. Możesz nawet dzisiaj
wpadać, najlepiej o dwudziestej – zaśmiałam się, przypominając sobie o planowanej imprezie z Harrym i Ginny. – A teraz naprawdę się spieszę.
Zanim skręciłam, zerkałam co jakiś czas w lusterko,
natomiast Blaise stał ciągle przy budowie.
Wróciło tak wiele wspomnień…
~*~
Zanim wróciłam do domu postanowiłam wpaść
jeszcze na zakupy. Nie liczyłam na to, że Blaise postanowi również mnie
odwiedzić, jednak nie mogłam pozwolić, aby moi goście, co do których obecności
nie miałam żadnych wątpliwości, musieli zadowolić się jedynie butelkami dobrych
win. Jako, że w domu byłam gościem, często jadałam na mieście, więc lodówka
była pusta. Nie miałam czasu na przygotowanie wyszukanych dań, postawiłam
przede wszystkim na zimny bufet. Dodatkowo czułam, że zrobienie ulubionej
sałatki nie zajmie mi zbyt dużo czasu.
Położyłam zakupy na brązowym blacie białej
szafki kuchennej. Pomieszczenie miało błękitne ściany i panele o wzorze orzecha
Venosta. Tuż nad przejściem prowadzącym do jadalni widniało sześć lamp
halogenowych, które były ułożone w dwuszeregu. Białe szafki miały również swoje
wiszące odpowiedniki, znajdowały się wśród nich także brązowe drzwi z trzema
prostokątnymi szybkami, prowadzące do skrytki. Srebrny piekarnik w jednej z
szaf i lodówka tego samego koloru nie były często używane, jednakże dodawały nutkę
nowoczesności, tak jak wyspa kuchenna, nad którą wisiały dwie lampy.
Zanim zdążyłam zacząć cokolwiek
przygotowywać, zadzwoniła komórka.
- Tak? – podparłam
ją prawym ramieniem, gdyż ręce miałam zajęte wykładaniem produktów.
- Hej Hermi.
Dzwonię, żeby potwierdzić nasze dzisiejsze przybycie. Tylko mamy pewien
problem…
- Stało się coś? –
zapytałam spokojnie, chowając jajka w lodówce.
- Właściwie to
nie, ale czy moglibyśmy wziąć ze sobą Zgredka? Wiesz, trudno jest mi powiedzieć
czy nie rozniesie nam domu mimo, że jest jeszcze dość mały…
- Jasne –
zaśmiałam się szczerze. – W takim razie o której mam się was spodziewać?
Przez chwilę w słuchawce nie było słychać
najmniejszego szumu.
- A o której
możemy?
- Dwudziesta?
- Okej, pasuje. To
do zobaczenia!
- Pa!
Położyłam komórkę na blacie i zajęłam się
sałatką.
Równo o dwudziestej rozległ się dźwięk
dzwonka po pomieszczeniu. Zdążyłam wcześniej naszykować talerze w jadalni –
połączonej z salonem oczywiście, gdzie na ławie znajdowały się również
przekąski tyle, że przygotowane na maraton filmowy. Poprawiłam kremowy sweterek
i otworzyłam.
- Hej Gi…
W drzwiach stał Blaise, który w jednej ręce
miał wino, a w drugiej pełną torbę, na której widniało logo cukierni. Dokładnie
jak ja wczoraj, gdy odwiedziłam przyjaciółkę.
- Cześć Blaise –
starałam się ukryć zaskoczenie. – Myślałam, że nie wpadniesz…
- Nonsens –
pokręcił głową. – Może mnie wpuścisz? – zapytał z uśmiechem.
- Jasne –
odsunęłam się, wyrzucając sobie w duchu za zbyt jawne uwypuklanie zdziwienia. –
Nie dzwoniłeś…
Podał mi przepustkę.
Położyłam ją w jadalni i przeprosiłam go na moment, gdyż musiałam przynieść dla
niego zastawę.
- Wiesz, na
wizytówce był twój adres, więc pomyślałem, że skoro mnie zaprosiłaś i ją wręczyłaś,
to nie ma powodu, żebym dzwonił.
- Oczywiście –
uśmiechnęłam się. Zamierzałam jeszcze coś powiedzieć, jednak ponownie
usłyszałam dzwonek. – To pewnie Ginny i Harry. Zaczekasz chwilę?
- A mam wyjście? –
wzruszył radośnie ramionami.
Gdy tylko otworzyłam ponownie drzwi,
zastałam zabawny widok. Ginny na kolanach trzymała ciasto, natomiast Harry,
który stał tuż za nią, próbował uwolnić się od Zgredka, który najwidoczniej nie
był przygotowany na odwiedzenie nieznanego domu i przerażała go ta perspektywa,
w efekcie czego… tulił się na swój własny, psi sposób do twarzy Harry’ego.
- Miło mi was
widzieć – powiedziałam szczerze. Przyjaciel posłał mi bezradne spojrzenie.
Ginny natomiast znalazła się w mieszkaniu i wyciągnęła ciasto w moją stronę.
- Mam nadzieję, że
będzie smakowało, bo sama je piekłam – wyjaśniła z dumną miną. Harry położył
pieska na podłodze, a sam zniknął za drzwiami. – Poszedł po posłanie, Zgredek
nie zasypia w żadnym innym miejscu.
- Chodź w takim
razie do salonu. Wiesz, nie uprzedziłam cię wcześniej, ale…
Znalazłyśmy się właśnie we wspomnianym
przeze mnie pomieszczeniu, więc zanim zdążyłam uprzedzić przyjaciółkę o niespodziewanym
– teoretycznie – gościu, sama go dostrzegła.
- Blaise! –
krzyknęła, patrząc na mnie groźnie. Pokręciłam głową, jakbym chciała zaznaczyć,
że nie mam z tym nic wspólnego. Zgredek zajmował się właśnie zawieraniem
znajomości z dywanem – miałam nadzieję, że prócz szczekania na niego nie
zamierzał także zrobić sobie z niego toalety – natomiast ja zniknęłam w kuchni,
krojąc pysznie wyglądający tort panny Weasley.
Gdy wróciłam, w salonie był już Harry, który
przywitał się przyjaznym uściśnięciem dłoni z dawnym szkolnym znajomym.
- Nie myślałem, że
będę miał męskie towarzystwo – powiedział, uśmiechając się znacząco w kierunku
Blaise’a. Zabini w czasach, gdy chodziliśmy jeszcze do Hogwartu, niespecjalnie
lubił mojego przyjaciela, jednak najwidoczniej wiek potrafił zmienić
nastawienie.
- Z góry
przepraszam, że tak ubogo na stole… - sugestywnie spojrzałam na wspomniany
wcześniej mebel. Ginny jako pierwsza się przy nim znalazła i rzucając dość
nieodgadnione spojrzenie w moją stronę, westchnęła.
- Chyba nie
zamierzasz nas tutaj przetrzymywać przez kilka dni? – udała przerażoną.
- Nie sądziłam, że
od razu widać moje zamiary – skrzywiłam się. Harry zajął miejsce tuż obok narzeczonej,
natomiast ja obok Blaise’a. – Nie krępujcie się. Co prawda marny ze mnie
kucharz, ale się nie potrujecie.
Jedliśmy długo, jednak trzeba sprawiedliwie
przyznać, że winę ponosiła za to niezwykle fascynująca rozmowa. Z przyjaciółmi
spotykałam się bardzo często, choć i tak mieli wiele do powiedzenia, natomiast Blaise
zniknął z naszego życia na kilka lat i przyjemnie było słuchać o jego losach,
chociaż przyjemnie, być może, jest
tutaj nieodpowiednim wyrazem. Jego marzenia o karierze piłkarskiej nie mogły
zostać zrealizowane z powodu poważnej kontuzji prawego kolana. Niestety jedna
operacja nie wystarczyła, a choć poważne problemy zażegnano, to kontuzja
odbijała się często na jego zdrowiu.
- To teraz film,
tak? Co tam dla nas przygotowałaś?
Było już dość późno, wskazówki zegara
zdążyły dawno przekroczyć dwudziestą drugą i chociaż Ginny i Harry byli w
komfortowej sytuacji, gdyż zamierzali u mnie nocować, to jednak Blaise
zadeklarował, że również nie odpuści sobie seansu. Muszę przyznać szczerze, że
mnie to ucieszyło.
Harry pomógł usiąść Ginny na kanapie, a sam
zajął miejsce obok narzeczonej. Spojrzałam na Blaise’a, zaciskając usta i
marszcząc brwi, chociaż nie wiedziałam dlaczego. Najwidoczniej uznał, że
zamierzałam go rozbawić, bo zaśmiał się. Siedział na samym końcu, więc oparł
prawą rękę na oparciu bocznym.
Zanim usiadłam, włączyłam jeden z ulubionych
filmów, „Milczenie owiec”. Nie wiedziałam jakie gatunki lubił mój dawny
znajomy, jednak zarówno Harry jak i Ginny uwielbiali thrillery. Miałam więc nadzieję,
że on również. Chwilę później siedziałam już obok Blaise’a.
- Ilekroć oglądam
ten film, zawsze zadaję sobie pytania dotyczące psychiki człowieka – powiedziała
Ginny, kiedy po raz pierwszy główna bohaterka odwiedziła Lectera we wiezieniu.
- Czy to jest w
stylu: co siedzi w mózgu tak inteligentnego człowieka, że jest zdolny do podobnych
okrucieństw? – zapytałam, podkurczając nogi pod brodę. Z radością zauważyłam,
że film zaciekawił Blaise’a.
- Właśnie –
pokiwała głową. Znajdowała się na drugim końcu narożnika, więc jako jedyna
leżała. Jej głowa była oparta o tors Harry’ego. Patrząc na nich, przez chwilę
poczułam dziwny uścisk w piersi.
Gdybym nie była tak uparta, leżałabym z
Ronem. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę, że dawny chłopak ułożył sobie już
życie i był bardzo szczęśliwy, ale… czasami tęskniłam za obecnością kogokolwiek
w swoim domu czy też osobą, z którą mogłabym się wszystkim dzielić.
- To przerażające –
przyznałam po chwili – że on doskonale wie co robi i ile złego przynoszą jego
działania, a mimo to nic go nie powstrzymuje.
- Przepraszam, że
przeszkadzam – Blaise starał się udawać zdenerwowanego, ale delikatny uśmiech
błąkał się w kącikach jego ust. Patrzyłam na niego z zaciekawieniem.
- Ale nie ma
sprawy… - pokręcił głową, a Ginny wyciągnęła rękę i delikatnie mnie
szturchnęła. Spojrzałam na nią, udając oburzenie, ale ta jedynie uśmiechnęła
się figlarnie, mrugnęła prawym okiem i posłała mi całusa.
- Chodzi o to, że
troszeczkę nie rozumiem słów…
Wobec takiej argumentacji nie mogłam
pozostać bierna. Postanowiłam nic więcej nie mówić, co było dość trudne.
Gdy film się skończył, było grubo po
północy. Odprowadziłam Blaise’a do drzwi, dziękując za przybycie. Kiedy
wróciłam do salonu, Ginny trzymała na udach talerzyk, który całkowicie był
wypełniony ciastkami. Co prawda podczas seansu ubyło wiele przekąsek, jednak i
tak nie mogliśmy narzekać na brak jedzenia.
- Wiesz – zaczęła,
przyglądając się z zainteresowaniem ciastku z galaretką – ten Blaise to nawet
fajny jest.
- Nawet fajny? –
usiadłam obok, marszcząc brwi. – Co masz na myśli?
- Że przydałby ci
się ktoś, kto cię ogrzeje zimą. Wiesz, często pada ci w nocy ogrzewanie…
- Mi pada
ogrzewanie? – zaśmiałam się.
- No dobra –
skapitulowała. – Ale mogłoby ci paść, tak?
Kiwnęłam głową.
- A gdzie Harry,
tak właściwie?
- W łazience. Ale
ty mi tu tematu nie zmieniaj – wydęła usta. – Lubisz go?
- Ginny –
pokręciłam oczami. – Nie widziałam się z nim, odkąd skończyliśmy szkołę. Nic o
sobie nie wiemy, więc co ja mam ci powiedzieć?
- Czy uważasz, że
jest fajny. Tylko tyle.
Wzruszyłam ramionami.
- Myślę, że…
Zgredek uratował mnie z opresji, bowiem
podbiegł do nas i zaczął szczekać na kanapę, która była dla niego zbyt wysoka.
Wydawało mu się, że pewnie przez wzgląd na zmianę otoczenia uda mu się zająć
miejsce obok nas, ale nawet wtedy Ginny pozostawała nieugięta.
- O nie, na głowę
mi nie wejdziesz – pokręciła palcem w jego stronę, więc zamerdał wesoło
ogonkiem.
Nałożyłam na talerzyk croissanta i
przysłuchiwałam się zabawnej rozmowie Ginny z własnym pupilem.
~*~*~*~
- Tak, słucham? –
w prawej ręce trzymałam komórkę, natomiast lewą starałam się rozczesać niesforne
włosy.
- Mam nadzieję, że
cię nie obudziłem?
- No coś ty,
Blaise – uśmiechnęłam się do własnego odbicia w lustrze. Od spotkania w moim
domu minęły cztery dni i nie rozmawiałam przez ten czas z chłopakiem – a
właściwie mężczyzną. Nie myślałam o nim od tamtego momentu, ale kłamstwem
byłoby stwierdzenie, że nie ucieszył mnie jego telefon.
Miałam
bardzo dużo na głowie, przede wszystkim związanego z pracą. Chociaż kochałam
to, co robiłam i szłam na budowy z uśmiechem, gdyż mogłam się realizować, to
jednak musiałam przyznać, że często byłam padnięta.
- Przepraszam, że
telefonuję rano, ale nie mam pojęcia o której kończysz…
- Czy coś się
stało? – odłożyłam szczotkę na półkę i wzięłam do ręki tusz.
- Nie! –
usłyszałam delikatny śmiech. – Chciałem cię tylko zapytać, czy nie zgodziłabyś
się towarzyszyć mi na imprezie urodzinowej mojej znajomej?
Zaskoczył mnie tak głęboko, że przez moment
nie odzywałam się ani nie wykonywałam żadnych ruchów. Początkowo wydawało mi
się nawet, że to wyobraźnia płatała mi figle.
- Hej…?
- Przepraszam –
otrząsnęłam się. – Wiesz, to bardzo miłe, ale myślę, że urodziny to każdy
chciałby spędzić w gronie bliskich…
- Wiesz, to nie do
końca są takie urodziny…
- A jakie? – odłożyłam
tusz. Pozostało mi tylko przejechać usta błyszczykiem. Nigdy przesadnie się nie
malowałam – przede wszystkim ze względów praktycznych. W pracy bowiem byłam
narażona na różne czynniki atmosferyczne.
- Oj Hermiona –
westchnął. – Od teraz działasz w konspiracji. Jeśli powiem ci całą prawdę, to
nie możesz puścić pary z ust. Nikomu!
Uniosłam prawą brew, czego oczywiście nie
mógł zobaczyć.
- Obiecuję –
oznajmiłam uroczystym tonem. Gdyby był obok, najprawdopodobniej przyłożyłabym
prawą rękę do lewej piersi. – A więc? Czy już teraz jestem godna, aby posiąść
tę tajemnicę?
- Oczywiście. Otóż
to są urodzino-zaręczyny.
-
Urodzino-zaręczyny? Czyli ona o nich nie wie?
- No, pani
inżynier, oczywiście, że nie wie!
- A jakaś dokładna
data?
- Teraz w sobotę,
dwudziesta.
- Super! – udałam
oburzenie. - A ty raczysz mnie informować dopiero teraz?
- Oj przestań –
zaśmiał się. – Obowiązuje jednak strój wizytowy i potraktuj to jak najbardziej
poważnie. Jeszcze raz dziękuję, że się zgodziłaś. Wstępnie mogę ci powiedzieć,
że przyjadę po ciebie po dziewiętnastej.
- Dobrze. A mogę
chociaż wiedzieć, do kogo idę?
No hej! Rozdział mega! ^.^ Szczerze to byłam mile zaskoczona, że akcja dzieje się teraz kilka lat później :D Na początku czytania Twojej historii byłam pewna, że akcja będzie się działa w czasach szkolnych, ale myliłam się xD Podoba mi się ten pomysł (: Wzruszyłam się, gdy czytałam opis śmierci rodziców Hermiony. Smutne, a szczególnie, gdy przeczytałam ostatnie zdanie tego fragmentu, to w oku zakręciła mi się łezka :'( Byłam zaskoczona, kiedy nasza bohaterka spotkała w pracy Blaise'a. Był to dla mnie szok szczególnie, że chłopak, a raczej już mężczyzna chciał się spotkać z Hermioną. No, ale w końcu nie widzieli się odkąd skończyli szkołę :D Dobrze rozumiem, że Ginny (jest! Nie jeździ już na wózku ;* ) proponowała Granger, by ta zbliżyła się do Blaise'a? Wow. Przecież go nie lubiła o ile dobrze pamiętam :D Teraz on chce, by Hermiona poszła z nim na urodzino-zaręczyny i to do Astorii Malfoy! Czuję, że spotykają tam Draco. No właśnie! Gdzie on jest? xD Czekam na dalsze losy! Duużo weny życzę, buziaczki ;***
OdpowiedzUsuńmadziula0909
Niestety jeszcze jeździ, chociaż mam pewne plany, nie wiem jednak, czy je wcielę w opowiadanie... ale... czas pokaże :D
UsuńKurczę, wszystko nabrało szybkiego tempa! :P
OdpowiedzUsuńMamy Hermionę z Blaise'm i do tego zaręczyny Astorii Malfoy... Myślę, że dużo się będzie działo. Tym bardziej, że prawdopodobieństwo spotkania Draco jest bardzo duże. Ciekawe co z tego wyniknie :3
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i ślę dużo weny!
Pozdrawiam :*
Fajny rozdział, czekam na następny. ;*
OdpowiedzUsuńŻyczę weny
i całuję,
Jenna Chase xx ;3
No hejka rozdział bardzo mi się spodobał. Dzięki, że mnie o nich informujesz ^^
OdpowiedzUsuńFajny pomysł z cofaniem się w przeszłość ! Ale jednak smutny zarazem kiedy opisałaś tam śmierć rodziców Hemriony ;( I mam nadzieję, że dobrze przeczuwam, iż w następnym rozdziale będzie ciekawe spotkanie Hermiony i Draco ?
Pozdrawiam i zapraszam do siebie na nowy rozdział bo miałam mały zastój ;)
Dobra, jestem zaskoczona. Astoria Malfoy? No, no, no, bardzo, ale to bardzo ciekawie. Podoba mi się jeszcze bardziej. Naprawdę nie wiem, co napisać. Jedynie jestem - wybacz wyrażenie- cholernie ciekawe, dalszych losów bohaterów, dlatego też czekam z niecierpliwością na nowy rozdział :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny
Charlotte Petrova
PS
Zapraszam do siebie na rozdział 12 jeśli masz czas i ochotę
http://dramione-wymiana.blogspot.com/2015/01/rozdzia-12.html