sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział III

Czerwiec, 1982 r.
- Skarbie, długo mam jeszcze na ciebie czekać?! – ciemnowłosy mężczyzna skrzyżował ręce na piersi i rzucił zniecierpliwione spojrzenie w kierunku żony. Krzątała się po salonie i co jakiś czas otwierała walizkę, aby dołożyć niezbędne ubrania. Według jego skromnej opinii kompletnie przesadzała. Szykowała się, jak gdyby wyjeżdżali na wakacje. – Powinniśmy wyjeżdżać!
   Nagle, ku jego ogromnemu zdumieniu, usiadła na kanapie i zawiesiła bezradnie głowę.
- Co się dzieje? – przysiadł obok i otoczył ją ramieniem. Westchnęła.
- Nie wiem, kochanie. Boję się o Hermionkę…
- Nic jej nie będzie, jest pod dobrą opieką.
- Wiem! – krzyknęła bojąc się, że mąż posądził ją pierwotnie o brak zaufania do jego siostry. – Po prostu… kiedy pojechała, wszystko było dobrze, ale mam takie dziwne przeczucie… - pokręciła nagle głową. – Jest moim słoneczkiem…
- Naszym – poprawił ją, uśmiechając się ciepło.
- Naszym – kiwnęła głową. – Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby cokolwiek złego jej się stało…
- I nic się nie stanie. Dla Rose jest ona równie ważna jak dla nas, skarbie, i nie mogę posądzać mojej siostry – niesłusznie – o brak odpowiedzialności. Wiesz doskonale, że rodzina jest dla niej najważniejsza szczególnie, skoro tak mało liczna…
- Masz rację – przyznała, ale raczej z powodu goniącego ich czasu. Nadal czuła dziwny niepokój…
- Owszem – pocałował ją w czoło i wstał. – Idę do samochodu.
- Zaraz do ciebie dołączę – westchnęła. Spojrzała po raz ostatni na pomieszczenie. Z głośnym westchnieniem i dziwnym ciężarem na sercu zamknęła drzwi frontowe.

~*~*~*~

Maj, 2005 r.
- Nie, proszę pani, w tym miejscu nie może znaleźć się okno – wyjaśniłam cierpliwie, zaznaczając końcówką ołówka bez rysika prostokąt na rysunku. Kobieta zmarszczyła czoło i westchnęła.
- Ale tutaj jest… i ja rozmawiałam z architektem…
- Domyślam się – skinęłam głową. – Jednak w tym rysunku jest błąd i, muszę przyznać, karygodny. To są ściany nośne, nie można ich bezmyślnie zmieniać. Cóż… źle to ujęłam – pokręciłam głową. -  Widzi pani, otóż jakiekolwiek przebudowy tego typu są naznaczone dużym ryzykiem, nieprzemyślane zmiany mogłyby doprowadzić nawet do katastrofy. Dlatego tym bardziej dziwi mnie lekkomyślność, o ile mogłabym to tak nazwać, architekta. Nie ma tutaj nadproży. Nad każdym oknem muszą się znajdować, są bowiem oparciem dla ściany. Niech pani spojrzy – ponownie wskazałam ołówkiem odpowiednie miejsce. – Ten rysunek wygląda, jakby był pierwszym szkicem. Mam nadzieję, że nie jest już gotowy i podano mi go tylko aby mieć chociaż poglądowe wyobrażenie o całokształcie. Właściwie to okno zaznaczone jest tutaj jako pusta przestrzeń, co mnie lekko bawi, a jednocześnie śmiem wątpić w kompetencje architekta…
- Ale co z tym oknem?
- Ah, właśnie – uśmiechnęłam się ciepło. – Skontaktuję się z architektem i poproszę go o gotowy projekt. Poza tym… nie wiem do końca, czy wizualnie to okno jest tutaj dobrym rozwiązaniem, jednakże – jak już wspomniałam – poczekam na pełny rysunek i wtedy dopiero podejmę odpowiednią decyzję, co nie znaczy, że będzie pani musiała się jej podporządkować.
   Kobieta zaśmiała się i wstała.
- Dziękuję w takim razie. Do widzenia!
- Do widzenia.
   Kiedy drzwi do mojego biura zamknęły się za panią Eyre, w pomieszczeniu dało się usłyszeć dźwięk dzwoniącej komórki.
- Tak?
- O której kończysz?
   Spojrzałam na zegarek.
- Za godzinę, a dlaczego pytasz?
   Bawiłam się ołówkiem, obracając go w dłoni.
- Dzisiaj piątek, więc pomyślałam, że mogłabyś wpaść do nas pod wieczór…
- Cóż… wiesz doskonale, że nie mogłabym przegapić okazji podziwiania mojej cudownej przyjaciółki w objęciach jej nowego przyjaciela.
   Usłyszałam chichot po drugiej stronie.
- Chyba jego w moich – sprostowała. Tym razem to ja nie mogłam powstrzymać wybuchu śmiechu.
- Będę po dziewiętnastej, muszę jeszcze przejrzeć dokumenty.
- Okej, to do zobaczenia!

   Kiedy w końcu udało mi się wyjść z biura, było grubo po osiemnastej, a więc czas pracy przedłużył się o godzinę. Według przyjaciół byłam bezmyślnie zakochana w firmie, ale prawda była taka, że nie mogłam sobie pozwolić na nie pozostanie dłużej. Jako kierownik budowy byłam odpowiedzialna za planowanie na każdej niemal płaszczyźnie, co zmuszało mnie często do żmudnego siedzenia nad papierami i dbania o każdy szczegół. Nie mogłam sobie pozwolić na brak kompetencji, to bowiem mogło obfitować nawet w zawalenie się w przyszłości budynków, nad którymi sprawowałam pieczę.
   Zanim wyruszyłam do Ginny, kupiłam ciasto z kremem w ulubionej cukierni i białe, słodkie wino. Miałam na sobie białą bluzkę i granatową spódniczkę, ale nie zamierzałam przejeżdżać połowy Londynu w drugą stronę tylko po to, aby się przebrać. Uznałam, że przyjaciółka, która nosiła podobny rozmiar, w razie konieczności mogłaby mi pomóc w tej sprawie.
   Zaparkowałam na podjeździe, a chwilę później, stojąc przed uliczką, nacisnęłam przycisk domofonu. Ginny otworzyła, nawet nie pytając kim jestem. Z pewnością nie spodziewała się innych gości. Idąc wzdłuż chodnika w końcu znalazłam się przed ciemnymi drzwiami z szybką, a także doświetleniami bocznymi.
- Mam przepustkę – powiedziałam, wskazując kiwnięciem na trzymaną w ręku reklamówkę. Przyjaciółka uśmiechnęła się i odsunęła na swoim wózku, robiąc mi przejście.
   Nagle mała istotka podbiegła do moich nóg i zaczęła na nie krzyczeć w swoim własnym, psim języku. Najwidoczniej czarne baletki niekoniecznie zyskały jej aprobatę.
- Zgredek, uspokój się! – młody bernardyn, przypominający dużych rozmiarów kłębek wełny, zamachał wesoło ogonem i przekręcając zabawnie łebek, spojrzał z uwielbieniem na swoją właścicielkę.
- Tak właśnie myślałam, że wolałby dzisiejszy wieczór spędzić tylko z tobą, a tymczasem ja zaburzyłam spokój i popsułam mu plany związane z cudowną randką.
- Musi się nauczyć, że w życiu trzeba się dzielić! – pokręciła palcem przed pieskiem, który zaszczekał radośnie jakby uważał, że został w ten sposób nagrodzony za swoje obronne zapędy. – Idź do salonu, wezmę tylko kieliszki i talerze…
- Ja mogę pójść.
   Zrzuciła mi znaczące spojrzenie, pod którego wpływem skapitulowałam. Przyjaciółka, chociaż poruszała się na wózku, była bardzo samodzielna i niemal na każdym kroku starała się pokazać, że nie ma różnicy pomiędzy nią, a ludźmi mogącymi normalnie chodzić.
   Usiadłam na wygodnej kremowej sofie w salonie, przed którą znajdowała się orzechowa ława i odetchnęłam głęboko.
- Harry ma dzisiaj trening, więc pewnie wróci późno. Mamy więc cały dom tylko do własnej dyspozycji!
   Pomiędzy Ginny i Harrym kwitło uczucie już w czasach szkolnych, jednak kiedy rudowłosa trafiła do szpitala po wypadku, początkowo kompletnie się załamała i nie chciała nawet widzieć ukochanego. Jej – bezsensownym z resztą – wytłumaczeniem było to, że nie miała zamiaru psuć mu życia swoim kalectwem. Chłopak jednak wiele razy pokazał, że nie ma dla niego znaczenia to, iż Ginny jeździ na wózku, bo zawsze będzie ją kochał tak samo. Prasa co prawda nie pozostawiała na parze suchej nitki przez wzgląd na karierę piłkarską Harry’ego, ale starali się tym wcale nie przejmować.
- Babski wieczór – skwitowałam, otwierając wino przyniesionym przez przyjaciółkę korkociągiem. Nalałam do kieliszków i wyłożyłam ciasto na talerzyki. Zgredek próbował wejść na kanapę, ale z uwagi na ciągle zbyt krótkie łapki, jego starania nie przynosiły oczekiwanych efektów. Zapiszczał, kuląc się pod nogami rudowłosej, która zaśmiała się i pokręciła głową. Psisko rzuciło jej zranione spojrzenie i ze spuszczonym ogonkiem pomaszerował na ciemny dywan tuż przed wiszącym na ścianie telewizorem. Zwinął się w kłębek, zaznaczając jak niesprawiedliwie został potraktowany.
- To jest urocze zwierzę – Ginny upiła łyk wina. Założyłam nogę na nogę i oparłam lewą rękę na zagłówku.
- Gdyby nie fakt, że praktycznie całe dnie nie ma mnie w domu, to z pewnością poszłabym tropem Harry’ego i sama sprawiła sobie takiego domownika.
- Powinnaś sprawić sobie domownika innego typu! – zachichotała pod wpływem własnego odkrycia. Pokręciłam jedynie oczami i westchnęłam.
- Myślę, że akurat mnie miłość stara się omijać szerokim łukiem i właściwie sama nie wiem z jakiej przyczyny.
- Cóż… - Ginny odłożyła kieliszek i potarła ręką o brodę w zamyśleniu – być może to ty nie dajesz jej szansy?
   Zarumieniłam się. Trzy lata temu miałam szansę stać się częścią rodziny Weasley’ów, jednak uznałam wówczas, że kariera powinna póki co zajmować pierwsze miejsce w hierarchii. Byłam z Ronem przez dwa lata, po upływie których chłopak mi się oświadczył. Perspektywa narzeczeństwa nie wydawała mi się przeszkodą w spełnianiu się na ścieżce zawodowej, ale już małżeństwa niekoniecznie. Mój upór, o pozostanie razem bez sakramentalnego połączenia, zaowocował zerwaniem zaręczyn ze strony rudowłosego. Początkowo czułam się niezwykle zraniona, ale z perspektywy czasu mogłam jedynie stwierdzić, że najwidoczniej tak musiało się to wszystko skończyć. Ron bowiem już od kilku tygodni był szczęśliwym ojcem małego Jacoba, a data jego ślubu – podobnie jak Ginny i Harry’ego – zbliżała się nieubłaganie.
   Machnęłam ręką, jak gdybym w ten sposób mogła zapomnieć o problemie.
- Gdzie jest pilot? – zapytałam, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Chyba… chyba w kuchni.
- Słucham?! – uniosłam prawą brew do góry. Przyjaciółka wzruszyła bezradnie ramionami.
- Nie pytaj. W tym domu zawsze wszystko jest nie tam, gdzie powinno. Harry nie może znieść tych biegających wszędzie przedmiotów, ale – przysięgam! – zdarza mi się to wyjątkowo rzadko.
- No tak – roześmiałam się szczerze. – Jestem na bakier z jakimikolwiek wiadomościami, chciałam więc zobaczyć co ciekawego słychać w wielkim świecie. Mam dom w Londynie, a tymczasem wiem mniej niż przeciętny mieszkaniec krajów słabo rozwiniętych, który nie ma kontaktu z elektrycznością. Czy ten pilot jest w normalnym miejscu, czy też schowany chociażby w piekarniku?
- No weź! – oburzona, zacisnęła usta w pionową kreseczkę. – Nie urządzamy tutaj sobie żadnych nieludzkich libacji alkoholowych, podczas których robimy remonty takiego kalibru!
- Jasne, jasne! – zawołałam z kuchni. Rozejrzałam się po białym pomieszczeniu. Kuchnia była długa, ale wąska, a szafki znajdujące się z dwóch stron miały granatowy kolor. Na samym końcu znajdowały się szklane drzwi prowadzące do jadalni. Bukiet czerwonych tulipanów dumnie eksponował swoje wdzięki, a koszyk z owocami zapraszał do skosztowania. Właśnie miałam sięgnąć po leżącego tuż obok pustej szklanki pilota, gdy nagle pewien niezadowolony domownik zaczął na mnie szczekać. Był ewidentnie zniesmaczony moją ignorancją, ale – jak przystało na szybko złoszczącą się istotę – musiał wyładować swoją frustrację, bo z pewnością delikatne prośby nie przynosiłby niczego pożądanego.
- W szafce jest karma! – usłyszałam głos Ginny. – Nasypałabyś Zgredkowi?!
- Oczywiście!
   Szczeniaczek spoglądał na moje bezowocne poszukiwania z triumfem w oczach. Ewidentnie bawiło go moje nierozeznanie, tymczasem nie zamierzał mi pomagać uznając z pewnością, że nie zasłużyłam na taki przywilej.
- Cwaniak mały się znalazł – wymierzyłam w niego palcem wskazującym. Zamerdał ogonkiem, będąc nad wyraz rozbawionym. Kiedy w końcu znalazłam karmę, nasypałam mu do miseczki. Zanim zdążyłam wziąć rękę, piesek polizał moje palce, nadal machając ogonkiem. – O, teraz mnie lubisz, co? Wiesz mały, to mądre z twojej strony. Ludzie dzisiaj są dokładnie tacy sami: tylko, gdy uda im się wykorzystać cię w małym stopniu, będą udawali, że cię szanują. Mam jednak nadzieję, że nie będziesz takim niegodziwcem i od teraz zawiąże się pomiędzy nami nić sympatii, co? – jakby chcąc potwierdzić moje słowa, Zgredek uniósł łebek i zaszczekał radośnie. Jadł bardzo szybko, więc karma wysypywała się z miseczki na podłogę. – Oj mój kochany, ale trzeba mieć też pewne wyczucie estetyki. Nie godzi się, aby taki przystojniak był jednocześnie takim bałaganiarzem!
   Psisko posłało mi spojrzenie mówiące, że i tak wie, że może robić wszystko i jednocześnie wiele zostanie mu wybaczone, a jeden z jego właścicieli – oczywiście mowa o Harry’m – jest przecież odpowiedzialny za tego typu inwestycje.
- Harry uważa, że to mnie odbiło – wstałam nagle, słysząc za plecami rozbawiony głos Ginny. Skrzyżowała ręce na piersi i pokręciła głową. – Ale wiem doskonale, jak mój ukochany działa na kobiety. On po prostu zwala z nóg! Potrafię jednak zrozumieć zazdrość mojego narzeczonego, w takiej sytuacji chyba również nie mogłabym jej opanować…
- Przystojniak jakich mało. Myślę, że miłość właśnie teraz mnie dopadła – usiadłam na kanapie. Piesek dopiero po chwili do nas dołączył – i mogę jedynie powiedzieć, że czekanie się opłaciło. Pozwolisz? – rzuciłam znaczące spojrzenie na pilota.
- Oczywiście. Czyń swoją powinność.
   Znalazłam program z wiadomościami. Trafiłyśmy akurat na reklamy, na co Ginny jedynie zachichotała.
- Niewątpliwie należymy do wąskiej grupy szczęśliwców, zamieszkujących tą planetę.
   Na całe szczęście bardzo szybko się skończyły. Na początku mówiono o wybranym zaledwie kilkanaście dni temu papieżu, Benedykcie XVI. Był to jednak dość krótki artykuł, a kiedy się skończył ujrzałyśmy pewną znajomą twarz.
   Draco Malfoy, ubrany w niezwykle elegancki garnitur, spoglądał na nas z ekranu. Dziennikarz trzymał przed nim mikrofon, a napis na pasku wiadomości mówił o kolejnym sukcesie pana Malfoy’a jako adwokata. Czym prędzej zmieniłam program.
- Dlaczego wyłączyłaś? – zapytała zdziwiona Ginny.

~*~*~*~

Kwiecień, 1998 r.
- Może pani wejść, panno…
- Granger – szatynka uśmiechnęła się bez przekonania i otrzepała granatową sukienkę z niewidzialnych okruszków.
- Oczywiście.
   Hermiona z wahaniem przekroczyła próg jednej z sal w szpitalu. Od razu przywitał ją nieprzyjemny, charakterystyczny zapach. Zmrużyła oczy, gdyż biel ścian poraziła jej oczy.
- Hermiona?
   Zebrała wszystkie siły i uśmiechnęła się delikatnie.
- Tak, to ja kochanie.
   Usłyszała cichy szloch. Przygryzła wargę i drżąc nieco, podeszła do jedynego łóżka. Ginny patrzyła na nią ze łzami w swoich pięknych, dużych oczach. Była bardzo blada i wydawała się być nawet nieco chudsza niż zazwyczaj.
- Co ty ze sobą zrobiłaś dziewczyno – rudowłosa próbowała rozładować dość napiętą atmosferę. Miała świadomość tego, co ją czekało i jakie niosło to ze sobą konsekwencje, ale nie chciała dać po sobie poznać, jak bardzo nią to wstrząsnęło.
- Wiesz, jak to ja. Ciągle siedzę do późna w nocy i odrabiam prace domowe.
- No tak – otarła lewą ręką łzy. – To w sumie do ciebie podobne – w każdym momencie życia z książkami przy boku.
- Właśnie. Wiesz… - zaśmiała się nerwowo. Kompletnie nie wiedziała, jak powinna się zachowywać. Język jej się plątał i po charakteryzującym ją od zawsze opanowaniu nie było śladu. – Zawsze mówiłaś, że lubisz fantasy, ale nie masz czasu, więc… ja wzięłam dla ciebie książkę.
- O, jaką? – rudowłosa, o dziwo, rozpromieniła się nieco. – Jeśli mi powiesz, że „Hobbita”, to cię chyba wycałuję!
   Hermiona rozluźniła się. Co by się nie wydarzyło, Ginny ciągle była taką samą osobą i należało z nią najwidoczniej rozmawiać w ten sam sposób, bez zbędnego litowania się. Panna Granger w podobnej sytuacji najprawdopodobniej również nie pragnęłaby litości.
- A jak myślisz? Oczywiście, że to „Hobbit”! – wyciągnęła z brązowej torby książkę i podała ją rudowłosej przyjaciółce. Ginny przyjrzała się uważnie okładce przedstawiającej Bilbo, stojącego przed smokiem. – Mam też dla ciebie pomarańcze…
   Weasley uwielbiała mandarynki i pomarańcze. Miłość tą odkryła już jako małe dziecko, kiedy to przy okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia skrupulatnie oczyszczała jakiekolwiek talerze i półmiski z tymi rarytasami, zmuszając dorosłych do ciągłego uzupełniania zapasów. Rezygnowała na ich rzecz nawet z czekolady!
- Kobieto, jesteś wielka!
- Mów mi to częściej – zaśmiała się. Położyła siatkę z pomarańczami na stoliku, na którym było już mnóstwo owoców i sok. – Luna się o ciebie pytała i prosiła o przekazanie pozdrowień.
- Luna… - Ginny uśmiechnęła się delikatnie. – Podziękuj i też ją pozdrów.
- Nie tylko Luna oczywiście… - poprawiła się nagle. – Praktycznie wszyscy nasi znajomi… Neville, Lavender… no i oczywiście Harry!
- Harry – rudowłosa spuściła głowę. Odłożyła książkę i splotła ze sobą palce. – To… to fajnie.
- Pytał, kiedy może cię odwiedzić?
- Nie!
- Słucham? – Hermiona zmarszczyła czoło.
- Nie… chodzi mi o to, że póki co lepiej by było, gdyby mnie nie odwiedzał.
- Dlaczego?
- Tak… myślę, że tak będzie lepiej… uczciwiej.
- Ginny, ale co ty… - panna Granger była zdezorientowana.
- Hermiona, powiesz mu to? Że póki co nie ma tu przychodzić… - złapała ją za rękę.
- Dobrze… ale nie rozumiem dlaczego. Martwi się o ciebie.
- Nie musisz rozumieć. Po prostu zrób to dla mnie.

~*~

   Kiedy Hermiona znalazła się na korytarzu, natknęła się na panią Weasley, która trzymała w ręce dużego misia.
- Fred i George rozpieszczają swoją siostrę – wyjaśniła z delikatnym uśmiechem.
- To miłe z ich strony.
- Jak Ginny się teraz czuje?
- Cóż… - Hermiona podparła rękę na biodrze. – Myślę, że na pewno lepiej niż ostatnio. Uśmiechała się nawet…
- To do niej podobne – mruknęła Molly.
- Czy wiadomo coś dokładniej? Nie chciałam z nią rozmawiać na ten temat, wolałam raczej go unikać… czy zostaną wyciągnięte konsekwencje? Malfoy nie może tak po prostu zostać uniewinniony, nie po czymś takim!
- Mówisz o Draconie? – Hermiona przytaknęła. – Uważam, że niepotrzebnie pospieszyliście się z oskarżeniami – westchnęła.
- Ale… o czym pani mówi?
- To nie Draco ją popchnął. Owszem, podobno doszło między nimi do sprzeczki, ale ostatecznie to był wypadek.
   Szok na twarzy szatynki był tak wielki, że wyglądała niemal komicznie. Niemal.
- Czy ona próbuje go chronić?
- Nie sądzę, Hermiono. Nie możemy go oskarżać, bo bezpośrednio sam nic nie zrobił.
- Oczywiście – potwierdziła głucho.
   Draco Malfoy niewinny. To zdanie przez całą drogę rozbrzmiewało w jej głowie.


8 komentarzy:

  1. Jakie Zgredek jest kochany! <3 Ale może od początku, Ginny na wózku? ;O :(( Straasznie mi jej szkoda. :c
    Pilot w kuchni mnie rozwalił! :D A ten tekst: "- No weź! – oburzona, zacisnęła usta w pionową kreseczkę. – Nie urządzamy tutaj sobie żadnych nieludzkich libacji alkoholowych, podczas których robimy remonty takiego kalibru!" śmiałam się do komputera dobrych parę minut! ;D
    A co do Malfoy'a... on jest na prawdę niewinny czy tak powiedziała Ginny?! ;O
    Świetny pomysł z tym zmienianiem czasu podczas pisania! ;)
    Komentarz troszkę nieskładny, ale wywnioskuj z tego, że rozdział baardzo mi się podobał! ;*

    Pozdrawiam serdecznie i życzę duuuużo weny! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział podobał mi się. Współczuję tylko Ginny. Jeździ na wózku :( Mam wielką nadzieję, że wróci do pełni zdrowia. Dlaczego ona nie chce się spotkać z Harry'm? To pytanie mnie dręczy :/ Draco został oczyszczony z zarzutów. Niemożliwe!!! Czy tak powiedziała Ginny, czy coś źle zrozumiałam??? Rozwaliło mnie to, że pilot od telewizora znalazł się w kuchni, a Hermiona zapytała, czy czasem nie znajduje się w piekarniku xD Genialne! Buziaczki i życzę duużo weny!
    PS. Poinformuj mnie o nn (~.^)
    madziula0909

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda, że Ginny jeździ na wózku :c Ale cóż, wypadki chodzą po ludziach. Rozdział jak zwykle super! :D Czekam na nn.
    Życzę weny,
    pozdrawiam
    i ślę miliony całusów,
    Jenna Chase xx ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. No dobra, weszłam tutaj przez przypadek, zareklamowałaś się na blogu, który właśnie czytałam i oto JESTEM xD szybko nadrobiłam kilka rozdziałów, które się u Ciebie pojawiły. Ogólnie mi się podoba, fabuła jest dość dobra ( naprawdę ostatnio przeczytać coś dobrego z HP to wyczyn O.o ) Strasznie podobają mi się dialogi między bohaterami, są spójne i nie wymuszone, a to jakoś wpływa na moją ocenę xD
    Oczywiście, nie obyło się bez całej palety uczuć kiedy czytałam rozdziały: na przykład tragedia Ginny. Jakoś wczułam się w jej sytuację i to może dlatego.
    No nic (trochę się rozpisałam) serdecznie Cię pozdrawiam i życzę duużo weeny! :D
    Jeśli możesz, informuj mnie o rozdziałach ( wpisałam się w spamie)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawy rozdział :). Przyznam byłam zdziwiona: Giny na wózku, byłam prawie pewna, że jednak z tego wyjdzie... Właściwie, to bardzo smutne :(.
    Bardzo fajnie opisałaś wszystko i płynnie przeskakiwałaś w przeszłość, fragmenty łączyły się ze sobą, a nie tak jak czasami zdarza się w różnego rodzaju przeskokach czasowych lub retrospekcjach, ich treść w ogóle na siebie nie wpływa.
    Podobały mi się dialogi między Ginny a Hermioną, wyjątkowo zabawne i takie nienaciągane, prawdziwe :)
    Rozdział bardzo przypadł mi do gustu, lubię czytać utwory z taką treścią, lekką i przyjemną, zwłaszcza teraz, gdy strasznie boli mnie głowa :)
    Czekam na kolejny rozdział :)
    Pozdrawiam i życzę weny,
    Charlotte Petrova
    --------------------
    Czy mogłabyś powiadamiać mnie o rozdziałach wysyłając mi krótką informację na maila? Byłabym wdzięczna ---> sandropeteksg@o2.pl
    Przy okazji serdecznie zapraszam na rozdział 11 ---> http://dramione-wymiana.blogspot.com/2014/12/rozdzia-11.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma problemu :) I zaraz lecę przeczytać :*

      Usuń
  6. Podoba mi się, że tak kombinujesz z chronologią. Mam jednak nadzieję, że będzie pojawiało się więcej scen ze szkoły. Chociaż... każda wprowadza do tej historii coś niezwykłego i wspaniałego. Żałuję, że Gin jednak nie udało się wyjść z tego wypadku cało. Jestem ciekawa jak naprawdę potoczyła się kłótnia pomiędzy nią, a Draconem. I czy to on ją popchnął, czy nie? Mam nadzieję, że kolejne rozdziały dodasz jak najszybciej, bo mnie już ciekawość zżera! Życzę Ci dużo weny i zapraszam do mnie! Wieczorem dodam świąteczną miniaturkę! :*
    http://bring-me-to-life-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Prawidłowa akcja" rozgrywa się w 2005 roku, dlatego też tam jest narracja pierwszoosobowa, ale chcę wiele wątków wyjaśnić, tworząc z nich jakby odrębną historię właśnie poprzez takie kombinacje :) Więc sceny ze szkołą będą się pojawiały i to nie raz :)

      Usuń