Trzy dni dzielące mnie od soboty mijały w
zadziwiająco szybkim tempie. Miałam co prawda na uwadze, że urodzino-zaręczyny, na których przybycie
niestety wyraziłam zgodę, zbliżały się nieubłaganie, a ja miałam tylko jedną
nadającą się na podobną okazję sukienkę, jednak niestety czas, który spędzałam
w pracy, skutecznie uniemożliwiał mi jakiekolwiek zakupy. Wracając bowiem do
domu, jedynym marzeniem było położenie się spać.
W piątek udało mi się jednak szybciej
skończyć, więc postanowiłam odwiedzić jedną z galerii. Trzy godziny spędzone w
budynku pełnym markowych sklepów nie zaowocowały. Zła, zmęczona i głodna,
wróciłam do domu i jedyne, co mogłam w takiej sytuacji zrobić to przymierzyć
starą sukienkę. Miałam ją na sobie tylko dwa razy, ale nie przepadałam na nią,
przez wzgląd na fakt, że dostałam ją od Rona. Była oczywiście śliczna –
czerwona bez ramiączek, zwężana w pasie i dalej delikatnie rozkloszowana,
kończyła się kilka centymetrów nad kolanami. Nosiła jednak zbyt wiele
wspomnień, przede wszystkim z najszczęśliwszego okresu mojego życia, który miał
już nigdy się nie powtórzyć.
Prezentowałam się dość dobrze, co mnie nawet
zdziwiło – przede wszystkim fakt, że przez kilka lat nie zmieniła mi się
figura.
W sobotę od samego rana miałam urwanie głowy,
więc czas płynął nadzwyczaj szybko. Wróciwszy do domu spostrzegłam, że jest
szesnasta. Zostały mi tylko trzy godziny na przygotowania, które rozpoczęłam od
dość długiej i odprężającej kąpieli. Gdy tylko myślałam o zbliżającej się
imprezie, czułam uścisk w brzuchu. Upokorzenie, które czułam za każdym razem,
gdy spoglądałam na Draco Malfoy’a, z biegiem lat zmieniło się w przykre i
raczej niepożądane wspomnienie, co nie znaczyło, że zamierzałam się poddać i
wycofać z obietnicy danej Blaise’owi.
Zrobiłam elegancko wyglądającego zawijanego
koka i wypuściłam kilka kosmyków, co dodało uroku. Pomalowałam się delikatnie,
jednak nadal mając na uwadze, że nie jest to zwykłe wyjście na kawę. Założyłam
srebrne kolczyki, a także naszyjnik z cyrkoniami. Gdy byłam już gotowa, zegarek
dał mi do zrozumienia, że zostało mi jeszcze dwadzieścia minut. Naszykowałam
więc w tym czasie czarne buty na niezbyt wysokim obcasie i kremowy, cieniutki
płaszczyk. Nie wiedziałam o której mieliśmy wrócić, jednak noce bywały często
dość zimne.
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Wsunęłam stopy
w buty i westchnęłam. Wzięłam czarną kopertówkę, na zgiętej dłoni przewiesiłam
płaszczyk i otworzyłam.
- Dzień dobry –
Blaise uśmiechnął się zawadiacko. Miał na sobie idealnie wykrojony, czarny garnitur.
- Witam – skinęłam
głową. – Wejdziesz?
- Właściwie to… -
wszedł do pomieszczenia. Zamknęłam za nim drzwi, wpatrując się w niego
nieprzeniknionym wzrokiem. – Powinniśmy wyjeżdżać już teraz, jeśli chcemy
zdążyć na czas.
- Mamy jakiś
prezent?
- Jasne –
uśmiechnął się. Schował prawą rękę w kieszeni spodni i rozejrzał się po
pomieszczeniu, jak gdyby wcześniej nie miał okazji w nim przebywać. –
Dziesięcioletnie wino i bombonierkę. Nie skupiłem się na tym, że to urodziny
Astorii, trzeba przecież też docenić Johna za odwagę. Co, jak mu odmówi? –
zaśmiał się.
- Miło, że wiem o
kim mówisz – westchnęłam. – Wiesz… zgodziłam się, ale do teraz nie wiem, czy to
dobry pomysł.
- Znasz przecież
kilka osób…
Spojrzałam na niego znacząco.
- Mnie, Draco… –
zaczął.
- Tym bardziej nie
uważam, żeby to był dobry pomysł…
- Przestań –
pokręcił oczami z dezaprobatą. – Chodźmy już.
- Ile muszę ci
oddać? – zapytałam, gdy Blaise otworzył mi drzwi pasażera w swoim ciemnym audi.
Przypomniał mi się dzień, kiedy wiózł mnie do szpitala, do Ginny, ale szybko
się otrząsnęłam. Uświadomiłam sobie jednak, że wówczas również miał audi tyle,
że starszy model.
- Przestań –
spojrzał na mnie groźnie, gdy już zajął miejsce kierowcy. – Czy ja wyglądam na sknerę?
- Coś ty! –
zaśmiałam się. – Jednak nie lubię sytuacji, gdy ktoś za mnie płaci.
- Jakie tam płaci
– prychnął, uruchamiając samochód. – Ja cię zaprosiłem, więc jesteś zwolniona z
obowiązku kupowania prezentu. Tak to działa w świecie dorosłych, prawda?
Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się
szeroko.
- Nie wiem,
jeszcze do niego nie dotarłam.
Przez całą drogę rozmawialiśmy. W ostatnich
miesiącach nauki w Hogwarcie nasze kontakty były dużo cieplejsze, jednak nie na
tyle, aby można było nas nazwać przyjaciółmi. Po zakończeniu szkoły średniej nie
mieliśmy ze sobą żadnej styczności i właśnie z tego względu mogłam
sprawiedliwie przyznać, że Blaise zmienił się. W żadnym stopniu nie przypominał
już tego kulturalnego, aczkolwiek nieco chłodnego w relacjach nastolatka. Stał
się inteligentnym – choć wcześniej oczywiście również mu tego nie brakowało – mężczyzną,
potrafiącym bardzo taktownie się zachowywać i wiedział jak prowadzić rozmowę,
aby nie traciła poziomu, a jednocześnie nie poruszała jedynie naukowych
terminologii.
- Wjeżdżamy do
paszczy lwa.
Minęliśmy żelazną bramę, która była,
najwyraźniej tylko na czas imprezy, otwarta. Dom znajdował się mniej więcej w
odległości stu metrów dalej, a drogę stanowiła ciemna kostka brukowa. W żadnym
wypadku nie można było jednak stwierdzić, że wyglądało to na dom nowobogackich,
gdyż po obu stronach chodnika był idealnie wypielęgnowany ogród z licznymi
kwiatami, krzewami… natomiast sam dom budził wielki podziw, musiałam to
przyznać. Najbliżej wysunięty był gmach z garażem, który miał aż trzy pary
drzwi w kolorze calvadosa. Sam dom natomiast, połączony z miejscem dla
samochodów, miał dwa piętra. Na wprost znajdowało się wejście otoczone
kolumnami. Dom nie miał określonego kształtu, gdyż sprawiał wrażenie, jak gdyby
został zbudowany z osobnych brył o ośmiu ścianach, czy też na planie koła. Tynk
miał żółty kolor, mógł się kojarzyć z kartkami starych książek, natomiast
dachówki były w kolorze złotym. W niektórych miejscach płytki klinkierowe
dodawały swoistego rodzaju wyrazu, który uwypuklał piękno budynku.
Blaise skręcił tuż przed garażem i pojechał
na tył domu. Był tam rozległy plac wyłożony kostką, na którym stało już wiele
samochodów. Drogich samochodów.
- Czuję się,
jakbym była w innym świecie – westchnęłam, gdy wyszliśmy. Zabini pokręcił głową
i znacząco spojrzał mi w oczy, wyciągając rękę zgiętą w łokciu.
- To dom rodziców
Astorii.
Przed drzwiami frontowymi Blaise zatrzymał
się i poprawił marynarkę. Pokręciłam oczami, ale w duchu byłam dość rozbawiona.
Zabini zapukał, a po chwili otworzyła nam nieco wyższa ode mnie blondynka,
której włosy, choć rozpuszczone, były elegancko lokowane i sięgały za łopatki.
Miała na sobie długą niebieską sukienkę na ramiączkach, ozdobioną eleganckim
pasem.
- Witaj Blaise –
uśmiechnęła się, ukazując równiutkie białe zęby, które nie wyglądały jednak w
żadnym wypadku sztucznie, jak często zdarza się przy idealnym uśmiechu. – I witaj…
- Hermiona –
podpowiedziałam cicho, również się uśmiechając. Nie miałam pojęcia kto stał
przede mną, jednakże dziewczyna wyglądała na inteligentną, a jednocześnie
niezwykle przyjaźnie nastawioną do świata, więc zamierzałam zyskać sobie w
jej osobie sojusznika. Zdawałam sobie bowiem doskonale sprawę, że większość
gości, z którymi miałam się spotkać, należała raczej do ludzi pokroju Draco
Malfoy’a.
- Hermiona –
skinęła głową. – Wejdźcie do środka, nie stójcie tak – odsunęła się, aby zrobić
na miejsce.
Znaleźliśmy się w wielkim salonie, choć
myślę, że słowo wielki jest tutaj niewystarczające. Był ogromny! Podłogę
stanowiły miodowe panele, natomiast ściany były kremowe z akcentami w zbliżonym
tonie do podłogi. Dość duży szklany żyrandol dodawał pomieszczeniu elegancji,
którą ten zdawał się emanować na każdym kroku. Gdzieniegdzie wisiały lampy
ścienne, widziałam doskonale przejście prowadzące do jadalni…
- To Isabella –
Blaise uśmiechnął się do blondynki, która mu zawtórowała. – Pewnie nie
miałyście ze sobą kontaktu, ale to żona Aarona.
Odwróciłam się nagle, zaprzestając analizy
wyglądu pomieszczenia.
- Naprawdę? – moje
zdziwienie było jak najbardziej autentyczne.
- A więc to ty
jesteś tą słynną kierowniczą budowy? – Isabell skrzyżowała ręce na piersi i
wpatrywała się we mnie z zainteresowaniem.
W pomieszczeniu było wielu gości ubranych
bardzo elegancko, którzy w grupkach rozmawiali ze sobą, jednak kątem oka
dostrzegłam, że niektórzy spoglądali w naszą stronę.
- Nie wiem co
rozumiesz pod pojęciem słynną, ale to ja jestem ta Granger, która zajmuje się…
waszym domem?
- Wiesz – machnęła
ręką, niemal lekceważąco. – Mieszkamy póki co w cudownym apartamencie w
centrum, ale mój mąż uważa, że prawdziwa
rodzina powinna przede wszystkim pomyśleć o dostatecznych fundamentach, przy czym
ma na myśli owszem to, że powinniśmy mieć dom z dużym podwórzem… - pokręciła
głową, jak gdyby ten fakt był absurdalny. Nagle rozległ się dźwięk dzwonka.
Blaise ponownie zgiął rękę, którą wyciągnął w moim kierunku, a Isabella
przeprosiła nas i podeszła do drzwi.
- Ona zawsze jest
taka otwarta? – zapytałam, gdy szliśmy w kierunku jednej z grupek. Nie znałam
nikogo, jednak nie zamierzałam z tego powodu tracić głowy. Obiecałam bowiem
Blaise’owi, że pójdę z nim na tą imprezę, a więc w żadnym wypadku nie
zamierzałam zachowywać się jak nieśmiała nastolatka, która nie lubi przebywać w
towarzystwie.
- Jeśli chodzi o
szczegóły mało znaczące to owszem, często – wzruszył ramionami. – Jednak nie
zwierza się ze swoich problemów każdemu… Raczej stara się sprawiać wrażenie
bardzo przyjaznej, więc mówi do tego momentu, do którego nie wyjawia tajemnic.
Witam szanowne państwo – skinął głową. Znaleźliśmy się w gronie kilku mężczyzn i
czterech kobiet, którzy uśmiechnęli się na nasz widok. Nie miałam jednak pojęcia
w jak dużym stopniu było to szczere. – Pozwólcie że przedstawię moją
towarzyszkę – uśmiechnął się w moją stronę – Hermionę.
Każdy z grona przedstawił mi się, jednak
zapamiętałam jedynie imiona kobiet i dwóch mężczyzn.
- A kogo moje oczy
widzą! – usłyszałam tuż nad uchem nieco rozbawiony głos. Spięłam gwałtownie wszystkie
mięśnie, co najwidoczniej zauważyła Anabell, bo zmarszczyła delikatnie czoło i
spojrzała na mnie z zainteresowaniem.
- Draco! – Blaise odwrócił
się do przyjaciela i przywitał uściśnięciem dłoni. – Hermiono – przygryzłam wargę
i podeszłam do nich – znacie się – pokręcił głową. Nie wiedziałam, czy chciał
mi w tamtym momencie zrobić na złość, jednak jego mina nie wskazywała na ukryte
zamiary. Po prostu pragnął być grzeczny.
Ze szkodą dla mnie. Stałam bowiem naprzeciwko
osoby, którą jako nastolatka z całego serca nienawidziłam, a później bałam się
ze względu na najzwyklejszy w świecie wstyd. Draco wyglądał bardzo dobrze –
wyprzystojniał, jego włosy były nieco krótsze niż za czasów szkolnych, a wysportowane
ciało gościło na sobie granatowy garnitur. Przyglądał mi się z podniesioną
prawą brwią. A więc zachowaniem niewiele się zmienił od czasów szkolnych.
- Granger, jesteś
ostatnią osobą, której mógłbym się tutaj dzisiaj spodziewać – jego głos był
dość chłodny, ale dało się wyczuć rozbawienie.
- Mnie również
jest miło cię widzieć ponownie, Malfoy – powiedziałam ze sztucznym uśmiechem.
- Przepraszam was
na chwilę – Blaise skinął na mnie głową. – Porozmawiajcie sobie, a ja zaraz
wrócę.
Myślałam, że się przesłyszałam. W pierwszej
chwili zamierzałam pójść za nim i spróbować przemówić mu do rozsądku
przypominając, na jakiej ścieżce znajduje się moja znajomość z osobą, z którą
miałam sobie porozmawiać. Zdałam
sobie jednak sprawę, jak absurdalnie by to wyglądało i że wyszłabym na osobę,
która ciągle zachowuje się jak dziecko.
Pozwoliłam więc Blaise’owi na oddalenie się,
a sama wpatrywałam się w Draco z uśmiechem. Sztucznym, co było doskonale
widoczne, gdyż chciałam właśnie taki efekt osiągnąć.
- A więc co się z
tobą działo przez te lata, pani inżynier?
Tym razem to ja uniosłam brew.
- Panno. I sądzę,
że moja odpowiedź w tym przypadku będzie zbędna, bo wyręczyłeś mnie i sam sobie
odpowiedziałeś.
Zmarszczył czoło.
- Chciałem
dowiedzieć się tego od samego źródła. Twoja osoba mnie fascynuje – mrugnął lewym
okiem, na co jedynie westchnęłam.
- Oczywiście bez
wzajemności.
- Oj Granger –
pokręcił głową, wzdychając. Był rozbawiony, a ja coraz bardziej zdenerwowana.
Czułam, że czekała mnie bardzo poważna
rozmowa z Blaisem. Jako kobieta miałam pełne prawo się na niego śmiertelnie
obrazić za postawienie mnie w takiej sytuacji.
Jednak jako dorosła kobieta i dodatkowo wykształcona zdecydowałam, że po prostu
w bardzo kulturalny sposób dam mu do zrozumienia co sądzę o takich praktykach
godzenia ludzi. Bo co do intencji Zabiniego nie miałam żadnych wątpliwości.
- Czyżby kultura
nakazywała, że należy zadawać tego typu pytania? – przygryzłam delikatnie
wargę.
- Jak ładnie
użyłaś słowa kultura, pani inżynier – zaakcentował w szczególności słowo „pani”,
jednak nie zwróciłam najmniejszej uwagi na tą prowokację – prawie tak, jakbyś
wiedziała co oznacza.
- Nie czytałam
setek książek na ten temat, bo wpojono mi ją w dzieciństwie i współczuję, że w
twoim przypadku jedynie wiedza nabyta poprzez lektury wydane przez ludzi,
których nigdy w życiu nie spotkałeś, musiała zastąpić ci zainteresowanie
rodziny.
Oczekiwałam, że skomentuje, iż w moim
dzieciństwie zabrakło rodziców – co przecież często robił lata temu – jednak najwidoczniej
nawet w swoich nieco irytujących słowach postanowił zmienić taktykę.
- Jakie szczęście
cię spotkało! Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo zazdroszczę – prychnęłam jedynie.
– Skoro więc ja zapytałem cię o twoje losy, to może ty uczyniłabyś podobnie?
Rozejrzałam się po salonie. Z każdą chwilą
pojawiało się coraz więcej osób, a Isabella stała przy drzwiach i witała
nowoprzybyłych. Blaise rozmawiał ze starszym od niego o dobre dwadzieścia lat
mężczyzną, który był dobrze zbudowany.
- Ależ ja
doskonale wiem, co się z tobą działo – zamrugałam oczami starając się, aby
wyglądać jak nastolatka, która nieudolnie próbuje poderwać swojego rozmówcę. –
Jesteś adwokatem, masz mnóstwo pieniędzy, kilka nieudanych związków na koncie,
wiele wygranych spraw…
- Granger, a więc
moje zainteresowanie jest, jak widzę, odwzajemnione – uśmiechnął się. Wydawać
by się mogło, że szczerze. – Bardzo mnie to cieszy. Powiedz mi teraz: czy to
wszystko znalazłaś w prasie? Może powinienem się bać, bo wiesz o mnie więcej
niż ja sam o sobie?
- W prasie? Coś ty
– zaśmiałam się. – Potrafię czytać z ludzi jak z ksiąg.
- Draco, tutaj
jesteś! – podeszła do nas niższa ode mnie starsza blondynka. Od razu ją
poznałam – była to Narcyza Malfoy. Niejednokrotnie jej postać uśmiechała się do
mnie z tyłu książki. – Dzień dobry. Może przedstawiłbyś mnie twojej znajomej? –
skarciła go, jak gdyby był małym, niesfornym dzieckiem.
Miała
na sobie zieloną suknię, również długą, jednak nieco bardziej ozdobną przy dekolcie.
Włosy spięte były w koka, a także miała długie kolczyki, które wydłużały jej
twarz.
- To Hermiona
Granger… - przewrócił oczami.
- A więc to ty
zajmujesz się budową domu Belli?
To było dość ciekawe. Czyżby każda osoba
należąca do rodziny Malfoy’ów znała mnie jako tą panią inżynier?
- Tak, to ja.
- Aaron mówił mi,
że jest pani bardzo kompetentną osobą – skinęła głową. – Blaise! – ożywiła się.
Draco pokręcił oczami. – Dawno cię u nas nie było! – Zabini uśmiechnął się
zawadiacko. – Przepraszam was, za kilka minut powinna być tutaj już Astoria,
więc muszę was opuścić.
- Ja również was
opuszczę, gołąbeczki.
Kiedy Draco zniknął za drzwiami jadalni, skrzyżowałam
ręce na piersi.
- Co to miało
znaczyć?
- Niby co?
- Porozmawiamy,
gdy będziemy sami – warknęłam.
Piętnaście minut później Isabella krzyknęła,
że jej siostra się zbliża. Goście przestali rozmawiać i z oczekiwaniem
wpatrywali się w drzwi frontowe. Dostrzegłam obok Isabelli Aarona, a także
Lucjusza Malfoy’a. Dotychczas miałam okazję widywać go wyłącznie w telewizji.
Gdy drzwi się otworzyły, panowała kompletna
cisza. Średniego wzrostu blondynka z rozpuszczonymi włosami, ubrana w kremową
sukienkę przed kolano i założoną ciemną opaską na oczach, uśmiechała się.
- John, czy możesz
mi teraz w końcu powiedzieć gdzie jesteśmy?
- Tak, kochanie –
podszedł do niej i położył jej ręce na ramionach. Spojrzał na gości i skinął
delikatnie głową. Delikatnie pociągnął za opaskę i złapał jej rękę.
- NIESPODZIANKA! –
krzyknęli goście.
Astoria wpatrywała się w zgromadzony tłum z otwartymi
oczami, a po chwili odwróciła do Johna i uderzyła go w ramię.
- Dlaczego mi nie
powiedziałeś?!
Wszyscy zaczęli się kierować w ich stronę.
Blaise złapał mnie za rękę, jednak po chwili się zreflektował i ją puścił,
nakazując jednak spojrzeniem iść za nim. Przed Astorią uformowała się dość
długa kolejka i każdy po kolei składał jej życzenia.
Gdy przyszła nasza kolej, Blaise wręczył
Johnowi prezent i przytulił znajomą, składając życzenia.
- A to Hermiona –
dodał na końcu.
Złożyłam jej życzenia dość skromnie, przede
wszystkim podpierając się tradycyjną formułką, gdyż kompletnie jej nie znałam i
nie wiedziałam co tak naprawdę mogłaby chcieć.
Zaproszono nas do jadalni. Była bardzo
długim pomieszczeniem, a dodatkowo dostawiono kilka stołów, więc wszyscy goście
bez problemu się zmieścili.
Posiłek przebiegł w bardzo miłym tonie –
niedaleko mnie siedziały poznane wcześniej kobiety wraz ze swoimi mężami, a
więc nie byłam skazana wyłącznie na rozmowę z Blaisem.
Ktoś włączył muzykę, a więc wróciliśmy do
salonu. Lucjusz Malfoy jako pierwszy wyszedł i poprosił swoją żonę do tańca,
natomiast za jego przykładem poszli niemal wszyscy goście.
- Dlaczego
właściwie Malfoy nie ma towarzyszki? – zapytałam, gdy wirowaliśmy wśród
tańczących par. Było dość głośno, a więc musiałam mówić chłopakowi do ucha.
Draco stał natomiast pod ścianą z kieliszkiem w ręku i przyglądał się nam z
nieco nieodgadnionym wyrazem twarzy. Mogłam się jedynie domyślić, że
najchętniej skomentowałby nasze zachowanie w swój charakterystyczny, ironiczny
sposób.
- Lepiej nie
poruszaj przy nim tego tematu, bo jest dość świeży i bolesny – powiedział jedynie.
Chociaż to był Malfoy, to jednak z pewnością
musiał mieć jakieś tam uczucia. Pokręciłam więc głową i pozwoliłam się
prowadzić Blaise’owi.
Po trzeciej piosence muzyka ucichła. Wokół
Astorii i Johna utworzył się krąg. Zainteresowani goście patrzyli z niepokojem
na Astorię i czekali na odpowiedź. Oczywiście jeszcze nie padło pytanie,
jednakże właśnie przyszedł czas na kulminacyjny moment całej imprezy.
John uklęknął.
- Co ty… -
blondynka zarumieniła się. Jej chłopak złapał jej rękę, natomiast na drugiej
trzymał pierścionek w czerwonym pudełeczku.
- Astorio, od momentu
w którym się poznaliśmy nie było dnia, bym o tobie nie myślał. Każda kolejna
chwila utwierdza mnie jedynie w przekonaniu, że jesteś dla mnie najważniejsza i
to z tobą chcę spędzić resztę życia. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją
żoną?
W pomieszczeniu panowała cisza. Oczy
wszystkich zwrócone były ku parze. Wstrzymałam oddech. Jeszcze nigdy nie byłam
świadkiem zaręczyn, w szczególności tak uroczystych.
- John, ja…
Zacisnęłam pięści, chociaż sama nie
wiedziałam dlaczego.
– Tak!
Wszyscy zaczęli klaskać. John wstał i
pocałował swoją narzeczoną, zakładając uprzednio prześliczny pierścionek na jej
palce. Zauważyłam, że Narcyza ścierała łzy, tuląc się do męża.
Kiedy emocje opadły już nieco i większość
gości zdążyła pogratulować narzeczonym, włączono muzykę i znów zaczęliśmy
tańczyć. Nie wiedziałam która była godzina, jednak musiałam przyznać, że bardzo
dobrze się bawiłam. Co jakiś czas wirowałam z innym partnerem, czasami udawało
mi się zamienić z nim kilka słów.
- Panno inżynier,
można? – zamierzałam właśnie usiąść, jednak ktoś wyciągnął w moim kierunku
dłoń. Doskonale wiedziałam kto.
- Z panem,
adwokacie? To będzie czysta przyjemność.
Pragnęłam odpoczynku, ale jednocześnie nie
mogłam dać mu satysfakcji, że się go boję, co było bzdurą.
Kiedy oparł rękę na mojej talii, pojawiła
się przed moimi oczami scena sprzed kilku lat, w sali chemicznej. Wzdrygnęłam
się, co Malfoy zauważył, bo uśmiechnął się cynicznie.
Najchętniej powiedziałabym, że tańczył
okropnie, co chwilę mnie dreptał, pociły mu się dłonie i poruszał się
kompletnie nie do rytmu, lecz… skłamałabym. Nie wiedziałam dlaczego los pokarał
mnie tak bardzo, aby Dracona Malfoy’a obdarzać wieloma talentami, do których
niewątpliwie można było uznać taniec. Jego ruchy były bowiem niewymuszone,
płynne, prowadził wyśmienicie i był jednym z najlepszych tancerzy, z którymi
miałam styczność tamtego dnia, a właściwie nocy.
- Dziękuję za
taniec – skinął głową z delikatnym uśmiechem.
- Proszę bardzo.
Usiadłam przy stole i nalałam soku. Było mi
gorąco i postanowiłam odpocząć. Po chwili dołączył do mnie Blaise.
- Nie taki diabeł
straszny jak go malują?
- Nikt nie powiedział,
że zakopaliśmy topór wojenny.
- Tańczyliście
razem – oznajmił mało błyskotliwie.
- Mówiłam mu
właśnie o tym, jak zamierzam go torturować.
- Torturować? –
zaśmiał się. – A Draco pewnie ci powiedział ile za to dostaniesz, tak?
Pokiwałam głową.
__________________________________
Generalnie wolę pozostawić szerokie pole wyobraźni i nie dodawać żadnych zdjęć ubrań, pomieszczeń itd. jednakże dom Malfoy'ów w opisie wzorowałam na tym »klik«. Jeśli lubicie mieć własne wyobrażenie to lepiej nie klikajcie :)
Jak się można łatwo domyślić, teraz będzie już Dramione. Gra rozpoczęta... :D